Klincz wokół negocjacji ws. reformy wymiaru sprawiedliwości przeciąga się na tyle długo, że wiele osób zainteresowanych zmianą w polskim sądownictwie straciło nadzieję na pozytywny finał rozmów. To zresztą scenariusz realny, bo napięć między przedstawicielami PiS i Pałacu Prezydenckiego nie brakuje. O szczegółach rozmów i problemów wokół nich pisałem na naszym portalu kilka dni temu.
Zostawiając na chwilę polityczne tło sporu i dyskusji skupmy się na jednym z problemów, które stały się przedmiotem targów i rozmów między prezydentem Andrzejem Dudą a kierownictwem Prawa i Sprawiedliwości. Chodzi o sposób, w jaki Sejm miałby wybrać sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa. A konkretnie - o drugi krok parlamentu na wypadek gdyby nie udało się zebrać większości 3/5 w parlamencie (inna rzecz, że na stole jest jeszcze pytanie, czy miałoby to być 3/5 w Sejmie czy Senacie).
Jak argumentował swoją propozycję prezydent Andrzej Duda:
Ponieważ nie ma zgody na zmianę konstytucji, proponuję, by w wypadku, gdy nie uda się w Sejmie wybrać członków KRS większością 3/5 głosów, w kolejnym etapie każdy poseł mógł głosować tylko na jednego kandydata
— oświadczył prezydent na konferencji prasowej.
Jak ocenił, „to w efekcie będzie powodowało multipartyjny wybór członków KRS”.
Taka propozycja będzie ostatecznie w moim projekcie zmiany ustawy o KRS
— zapowiedział prezydent.
I tak też się stało. Pomysł na „głosowanie imienne”, niezależnie od wątpliwości co do jego zgodności z konstytucją, pojawił się w projekcie przedstawionym przez Pałac Prezydencki. Zasada została zresztą podobno zgłoszona przez Tomasza Rzymkowskiego z Kukiz‘15, a otoczenie prezydenta przyjęło ją jako ciekawe rozwiązanie.
W teorii wszystko wygląda bardzo dobrze. Oto parlamentarzyści głosują na zasadzie „jeden poseł - jeden głos”, równomiernie rozkładając poparcie dla swoich kandydatów. Prawo i Sprawiedliwość, które ma większość parlamentarną kontroluje większość przy wyborze sędziów do KRS, ale spore prawa ma też opozycja.
Tyle teoria. Co z praktyką? Czy wspomniana zasada gwarantuje osiągnięcie efektu równowagi, o co zabiega głowa państwa? Jak pokazują wyliczenia i potencjalne scenariusze oparte o teorię gier, rozwiązanie to nie musi zapewnić multipartyjnego wyboru sędziów. Otwiera za to pole do dużych targów i swoistego hazardu politycznego. Na potrzeby tego tekstu nazwijmy to publicystycznie prezydencką ruletką.
W czym rzecz? Chodzi o scenariusze, w których warianty rozłożenia głosów na poszczególnych sędziów mogą - przy skrajnie (nie)korzystnych układankach - dać efekt, w którym PiS będzie w stanie wybrać 14 na 15 sędziów (!). Z drugiej zaś strony odpowiednia żonglerka głosami i skuteczność w przewidzeniu ruchu PiS może spowodować, że zjednoczona opozycja wybierze skutecznie 13 swoich kandydatów, pozostawiając zaledwie dwa miejsca obecnie rządzącym.
Jak to możliwe? Tak sprzeczne rezultaty głosowania są możliwe z powodu niejasnych przepisów o tym, co się dzieje przy równowadze głosów oddanych na jednego kandydata. Prawo zaproponowane przez prezydenta zakłada, że w takiej sytuacji mandat uzyskuje kandydat z mniejszą liczbą głosów przeciw. Umiejętne przewidzenie planu rozłożenia głosów przez drugą stronę może spowodować, że opozycja skutecznie zablokuje proponowanych przez PiS sześciu kandydatów, głosując w takiej samej liczbie na 6 wskazanych przez siebie.
Przykład? Zarówno PiS, jak i opozycja oddają po 30 głosów za własnymi kandydaturami sędziów. W ten sposób powstaje równowaga głosów w przypadku dwunastu kandydatów. Jeśli opozycja dodatkowo „poświęci” po jednym swoim (poselskim) głosie przeciw kandydatom PiS, zgodnie z brzmieniem przepisów to kandydaci opozycji zostaną wybrani, a PiS zostanie z niczym. De facto oznaczałoby to scenariusz, w którym 180 głosów posłów Prawa i Sprawiedliwości idzie do kosza. Pozostałe głosy PiS, tj. 56 głosów zagwarantują wybór dwóch kandydatów zgodnie z rekomendacją. Co z resztą? Opozycja wybiera w ten sposób sześciu sędziów według swojej rekomendacji wydając na ten proces 186 głosów. Pozostałe 34 głosy opozycja rozkłada na kolejnych siedmiu kandydatów, dzięki czemu może wybrać skutecznie 13 kandydatów, pozostawiając PiS zaledwie dwa. To oczywiście scenariusz mało możliwy, ale przecież nie nierealny. Wystarczy, że polityk PiS zdradzi taktykę opozycji (lub odwrotnie).
Ale multipartyjność może upaść również w drugą stronę. Wariant w którym PiS wybiera 14 kandydatów przy zaledwie jednym kandydacie opozycji polega na równym rozłożeniu głosów przez PiS na wszystkich wskazanych przez siebie kandydatów. Jeśli opozycja rozłoży swoje głosy również proporcjonalnie na swoich kandydatów, to uda się jej wybrać tylko jednego przedstawiciela. Zachowanie takie byłoby oczywiście strategicznie ryzykowne, ale jeśli PiS „blefowałoby” względem swoich zamiarów, to nikt do końca nie byłby pewny wyników głosowania i tego, jak rozłożą się głosy, kto kogo ogra. Strategie musiałyby być korygowane na bieżąco przez sprawnie liczących posłów jednej i drugiej strony, a każda wpadka oznaczałaby stratę wpływu na obsadę jednego, dwóch czy trzech miejsc sędziowskich w KRS. Śmiem wątpić, czy o taki scenariusz chodziło prezydentowi, gdy proponował głosowanie imienne. Przepisy wymagałyby co najmniej doprecyzowania i zmiany, bo te zaproponowane na dziś otwierają furtkę do licznych komplikacji i problemów kojarzonych bardziej z kasynem niż Sejmem.
Wszystkie te kombinacje i ich skuteczność zależą wszak od zdobycia wiedzy o strategii przeciwnika, jego ruchach oraz bezwzględnego dostosowania się posłów do przyjętej taktyki. W przypadku opozycji konieczna byłaby też ścisła współpraca między klubami i posłami niezrzeszonymi. Ale przecież możliwych scenariuszy w takim głosowaniu może być o wiele więcej, a koniec końców to przypadek albo błąd w liczeniu spowoduje, że do KRS trafi sędzia X, a nie Y.
Wnioski? Mechanizm zaproponowany przez pana prezydenta miał zagwarantować równowagę w wyborze członków KRS wszystkich klubom sejmowym w razie braku konsensusu co do większości 3/5 głosów. W praktyce wprowadza jednak - przy braku zaufania rządu do opozycji i odwrotnie, o co nietrudno - ruletkę, grę hazardową, która wymyka się klasycznym politycznym mechanizmom. Możliwe są absurdy, w których kandydat zdobywający nawet i sto dwadzieścia głosów za i jeden przeciw nie wejdzie w skład KRS, a w tym samym rozdaniu może wejść kandydat z zaledwie jednym głosem poparcia, ale bez sprzeciwu.
Nie wiem, jakie „szufladkowe”, „szkatułkowe” czy odgórne rozwiązanie wprowadzić, by zapewnić z jednej strony większość stronie rządowej, która ma przecież większość w parlamencie i chce korzystać z tego prawa, a z drugiej - zapewnić prawo opozycji do poczucia wpływu na rzeczywistość. Mówi się o propozycji 9:6, ale nie znamy konkretów takich pomysłów. Na pewno jednak rozwiązanie oparte o głosowanie imienne - a zwłaszcza w takim kształcie, jaki znajduje się w projekcie pana prezydenta - nie daje pewności, że scenariusz multipartyjności się zrealizuje. Zamiast pluralizmu możemy otrzymać ruletkę. Chyba nie o to chodziło.
Oczywiście powyższy artykuł to próba twórczej zabawy - wynikająca raczej z przeciągającego się oczekiwania na konkretne przepisy zaproponowane wspólnie przez prezydenta i PiS. Niemniej jednak zagrożenia tego rozwiązania są zupełnie poważne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/366256-prezydencka-ruletka-propozycja-glosowania-imiennego-ws-krs-moglaby-otworzyc-w-sejmie-gry-hazardowe-a-nie-zapewnic-pluralizm-analiza