Zapowiedź korekty polskiej polityki wobec Ukrainy, ogłoszona dziś przez ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego, spotkała się z aplauzem, zwłaszcza prawicy, ale nie tylko. Były też wypominki związane z pytaniem „dlaczego tak późno”, ale i żądania, by iść jeszcze dalej i jeszcze mocniej.
Wbrew pozorom, nie jest to zmiana dramatyczna. W styczniu Jarosław Kaczyński mówił:
„Powtarzam: są pewne granice nie do przekroczenia. Myśmy przez wiele lat wykazywali ogromną cierpliwość. I tej cierpliwości jeszcze trochę mamy, ale powtarzam: w tym roku tam będą (na Ukrainie) zapadały bardzo ważne decyzje z tego względu, że są różne rocznice i będziemy się musieli temu przyjrzeć”.
Widocznie lider PiS uznał,że granice zostały przekroczona. Tym bardziej, że Kijów zdaje się nie słuchać żadnych ostrzeżeń. Kilka tygodni temu na łamach „wSieci” Witold Waszczykowski mówił wprost, że w kwestiach historycznych „będziemy tak stanowczy, jak stanowcza jest np. Grecja wobec Macedonii w sprawie nazwy”. Czyli że nie zawahamy się przed zablokowaniem Ukrainie drogi do Europy, jeśli na sztandarach naszych sąsiadów nadal będzie podobizna Bandery. Nic to nie dało. Dziś rząd próbuje pójść o krok dalej, w nadziei, że wywoła refleksję i otrzeźwienie po stronie sąsiadów. Ale to dość ryzykowne założenie; spodziewać się można raczej dalszej eskalacji, bo Ukraińcy są w nastroju bojowym.
Sytuacja partii rządzącej nie jest łatwa. W przypadku Ukrainy niezwykle trudno będzie prowadzić politykę twardą, ale jednak nie agresywną. Także dlatego, że ostrzejszy ton nieuchronnie legitymizuje tony radykalnie ostre, silnie obecne w obozie niepisowskiej prawicy. Co ważne, nie są one tylko wynikiem naturalnego stosunku do Ukrainy części Polaków, ale mają swoje źródła również w czytelnym planie politycznym, uznającym sprawę relacji z Kijowem za „miękkie podbrzusze” obozu pisowskiego. To ta sprawa ma być kluczem do odebrania obozowi rządzącemu znacznej części elektoratu. Na tyle znaczącej, by dało się z tego zbudować solidny wehikuł polityczny.
Nie można wykluczyć, że korekta polityki rządu wynika także z tego typu obaw politycznych przed endecką konkurencją, choć z pewnością nie jest to jedyny powód.
W tle jest również sprawa pracowników z Ukrainy, których coraz częściej oskarża się o zaniżanie płac w Polsce. Politycy Kukiz‘15 śmiało przeciwstawiają im polską emigrację na zachodzie, co jest czystą demagogią, bo aspiracje Polaków żyjących w Wielkiej Brytanii sprawiają, że tego typu zamiana, nawet przy istotnym wzroście płac w Polsce, nie jest możliwa. Bez pracowników z Ukrainy polska gospodarka z kolei siądzie, napędzając jeszcze bardziej emigrację na zachód.
Ukraina - prowadząca fatalną politykę historyczną, nie umiejąca rozliczyć się z przeszłością, a do tego biedna, tocząca wojnę, i budząca w Polakach poczucie wyższości, jest łatwym celem. Jej rola - jako przedmiotu debaty - w polskiej polityce będzie rosła.
To proces nieuchronny, nie da się już go zatrzymać. Warto jednak, by ludzie popierający słuszną walkę z banderyzmem i domagający się prawdy o ludobójstwie na Wołyniu, zdawali też sobie sprawę z wyraźnie widocznego politycznego tła. Bo decyzje o zmianie kształtu sceny politycznej warto podejmować świadomie.
Ale przede wszystkim powyższe powinna przemyśleć Ukraina. Jeśli się nie zatrzyma, jeśli nie otrzeźwieje, zapłaci w przyszłości bardzo wysoką cenę. I za jakiś czas nie pozna Polski - dziś generalnie wciąż jej życzliwej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/365281-ukraina-czyli-miekkie-podbrzusze-pis-w-tej-rozgrywce-chodzi-o-prawde-historyczna-ale-nie-tylko-o-nia
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.