Kilkakrotnie już mówiłem, że w sporze o reformę sądownictwa wcale nie chodzi o rolę ministra Zbigniewa Ziobro czy nawet o kwestie ambicjonalne. Tym co poróżniło prezydenta z jego macierzystym obozem politycznym była odpowiedź na dużo prostsze pytanie: czy można to zreformować wraz z sędziami i w ten sposób zachować ciągłość czy trzeba niestety zacząć od nowa?
Andrzej Duda wetując ustawy 24 lipca szczerze powiedział, że wierzy w reformę dokonaną za zgoda wszystkich zainteresowanych. A co ważniejsze - że wierzy w dobrą wolę elit sędziowskich. To była przecież istota jego wystąpienia w tamtym pamiętnym dniu.
Dlatego też późniejsze rozmowy między prezydentem a prezesem Prawa i Sprawiedliwości tak szybko i na tak długo ugrzęzły w błocie niejasności. Bo Jarosław Kaczyński był gotów na wiele ustępstw, w tym przekazanie dodatkowych kompetencji prezydentowi. Na marginesie: wcześniej to prezydent tych uprawnień nie chciał. Prezes Kaczyński zgodził się też na rolę pokornego petenta prezydenta, stawiającego się na kolejne wezwania. Wymagana przez prezydenta cena medialnego show nie wydawała się widocznie zbyt duża za prawdziwą reformę sądów, w swojej konstrukcji i składzie dziś żywcem przeniesionych z PRL. Ale na jedno nie mógł się zgodzić: na to by płacąc polityczną cenę za wprowadzenie zmian jednocześnie klucze do najważniejszych decyzji pozostawić w rękach szefów rządzących tam dzisiaj. Taki układ nie ma żadnego sensu i nie powinien być nigdy zawarty.
To dlatego, mimo serii negocjacji i naprawdę chwilami miłej atmosfery belwederskich spotkań, sprawy nie ruszyły dotąd do przodu. Wszystko rozbija się o wspomnianą na początku sprawę: próbować się dogadywać z liderami nadzwyczajnej kasty czy zaczynać od nowa? Bo taki w istocie jest sens debaty o sposobie wyboru Krajowej Rady Sądownictwa i ukształtowaniu Sądu Najwyższego. Jeśli większość parlamentarna reprezentowana przez Prawo i Sprawiedliwość nie będzie miała mocy ustanowienia tam trwałej i zdecydowanej proreformatorskiej większości, wszystko będzie, jak było.
O co naprawdę gra grupa rządząca sądownictwem pokazuje świeża sprawa odmowy mianowania asesorów sądowych.
Krajowa Rada Sądownictwa postanowiła nie powoływać asesorów z listy przesłanej przez ministra sprawiedliwości. Wobec wszystkich 265 kandydatów wyrażono skuteczny sprzeciw. Jest to spowodowane niespełnianiem kryteriów ustawowych
— oświadczył dziś rzecznik KRS, Waldemar Żurek.
Internet natychmiast zażartował, że nie spełniali podstawowego kryterium - byli spoza środowiska.
Trudno się nie zgodzić.
Dalej było jeszcze weselej: Żenujące tłumaczenia KRS! „Kandydaci nie spełniają ustawowych wymogów, m.in. brak aktualnych badań lekarskich”
Ale sprawa jest poważna. Obecna KRS, wzmocniona przekonaniem, że szanse na reformę maleją z każdym dniem, postanowiła po swojemu pokazać jak widzi przyszłość. To jasna wizja: żadnych zmian, żadnych reform, a już na pewno żadnych nowych ludzi w systemie.
W tym sensie w poniedziałek 30 października członkowie KRS wyciągnęli po prostu logiczny wniosek z poniedziałku 24 lipca. Ten wniosek pokazuje, że niestety, czarno widząc konsekwencje prezydenckich wet, nie myliliśmy się. A wierzcie państwo - bardzo chcieliśmy się mylić.
Wciąż wierzę, że to nie musi być ostateczna puenta. Ale nadzieje słabną.
PS. Jeśli cenią Państwo nasz portal, to polecam także tygodnik „Sieci”. Warto!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/364841-w-poniedzialek-30-pazdziernika-czlonkowie-krs-wyciagneli-logiczny-wniosek-z-poniedzialku-24-lipca