„I gdzie on teraz jest?” – pytał Hłasko w „Pięknych dwudziestoletnich”, i od tego pytania wszystko się być może zaczyna. Odpowiedzi udzielane na to pytanie opisuje „Historia życia po śmierci” Philipa Almonda, napisana w manierze którą znamy także ze sprawą wielu tytułów wydawnictwa Aletheia: to historia wyobrażeń, zestawienie koncepcji, marzeń i wizji istnienia człowieka po śmierci, powstałych przede wszystkim w kręgu średniowiecznej i nowożytnej cywilizacji chrześcijańskiej.
Trudno o bardziej doniosłe pytania: co przetrwa z indywidualnego bytu? Jak ma się śmiertelność ciała do obietnicy jego zmartwychwstania? Czy nasze wieczne przeznaczenie przesądza się już w chwili śmierci, czy też dopiero w dniu Sądu? Z pojedynczych zdań Zbawiciela i apostołów budowano kolejne łodzie, mające ocalić przed wodami śmierci, spajane zawsze kruchą, zawsze odradzającą się nadzieją.
Napięć, sporów i kompromisów było bez liku: śledząc spory mistyków i teologów, relacjonowane w kolejnych rozdziałach książki tak skwapliwie, aż w pewnym momencie rodzi to znużenie, można dostrzec że katolicy mieli odrobinę łatwiej w solidnych murach dogmatu, ale niedyscyplinowani przez Święte Officjum bracia protestanci miotali się w różne strony. Myśl nie daje za wygraną i szturmuje bramy nieba trafiając, nieraz nieświadomie, w koleiny sprzed stuleci: anglikańscy kaznodzieje po dekadach poszukiwań wracali do koncepcji czyśćca, strzegąc się tylko, by nikt nie zauważył, że piszą o papistowskiej herezji. Wśród metodystów wracała nadzieja Orygenesa na „puste piekło” i zbawienie wszelkiego stworzenia, a rezolutny dziesięciolatek z niezrównanej „Miłości i śmierci” Woody Allena, pytający „Czy TAM są dziewczyny?”, dzieli tę ciekawość z XVII-wiecznym teologiem Johnem Duntonem. Uchylano niebios przed Dawidem i Cromwellem, „Negrom” obiecywano, że „zostawią swoją karnację w mroku grobu”.
Co dopiero, kiedy gmach europejskiego myślenia rozchwiał się na dobre za sprawą Hegla, tego Samsona w halsztuku, i jego wychowanków, romantyków! Najpierw – ta przemiana dokonała się w wieku XIX i dziś zwykle nie zdajemy sobie sprawy, że kiedyś mogło być inaczej – doszło do „humanizacji” wyobrażenia zaświatów, rozumianych odtąd często jako miejsce wiernie odwzorowujące ziemskie relacje rodzinne, uczucia, ba, szlachetne radości, od muzykowania po pierwsze truskawki. Potem, jak pisze Almond, do głosu doszła wyzwolona z rygorów wiary ciekawość „życia pozagrobowego bezpośrednio po śmierci”, w której pytania o piekło, zbawienie i Boga zeszły na dalszy plan i której zawdzięczamy spirytyzm i kłęby ektoplazmy na niepokojąco niedoświetlonych zdjęciach. A potem… a przecież australijski historyk, skończywszy swoją rekonstrukcję na połowie XX wieku, nie napisał nic o transhumanistach, którym marzy się nieśmiertelność w postaci zapisu na twardym dysku, ducha w maszynie.
Za kilka dni znów można będzie poczuć gorzkawy zapach chryzantem, tłusty i ciepły – zniczy, a my doświadczać będziemy w różnych proporcjach pustki, tęsknoty, niepewności, nadziei. Oby jak najwięcej tej ostatniej, opisanej jeszcze przez Augustyna: w świętych obcowanie.
O książce Philipa C. Almonda „Za grobem. Historia życia po śmierci” (przełożyła Anna Kunicka, Wydawnictwo Aletheia) oraz o opowieści-epitafium Mariana Sworzenia o ludziach, którzy w roli świadków, ofiar bądź pochlebców trafili do śluz Kanału Białomorsko-Bałtyckiego – więcej w najnowszym numerze tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/364744-kraina-cieni-swiatlosc-wiekuista-co-przetrwa-z-indywidualnego-bytu