Chciałaby dusza do raju, ale grzechy nie pozwalają
— w tak barwny sposób Jarosław Kaczyński określił swój stosunek do objęcia teki premiera dwa i pół roku temu.
Wtedy chodziło o jasną sugestię: Beata Szydło jest dla Polaków bardziej akceptowalna jako potencjalny premier niż Jarosław Kaczyński. Rzecz jasna od tamtego czasu sporo się zmieniło. I prezes, i kierownictwo PiS jest bogatsze o doświadczenia dwóch lat za sterami rządów i mądrzejsze o świadomość wad i zalet układu władzy z Beatą Szydło w fotelu premiera. I to głównie owocem tych doświadczeń jest fakt, że po tych dwóch latach wrócił pomysł, by to Jarosław Kaczyński został premierem.
Zalety tego rozwiązania są powszechnie znane - przynajmniej wśród polityków prawicy. Usprawniłoby to skonstruowany przez PiS system, w którym instytucją odwoławczą od niemal każdej decyzji rządu (personalnej, merytorycznej, administracyjnej) jest Nowogrodzka, a w zasadzie jeden człowiek. A przecież nowoczesne państwo - tu pada trochę patosu, wielkich słów, nawiązań do Europy Zachodniej i ambitnie kreślonych wizji - wymaga odpowiedniego (współ)działania struktur, niezależnych, choć dobrze nakręconych instytucji, stworzenia zestawu naczyń połączonych. O takie mechanizmy jest niezwykle trudno w sytuacji, gdy minister swoje, premier swoje, a ostateczną decyzję i tak może wywrócić do góry nogami prezes partii.
Takie narzekania słychać przynajmniej z kilku resortów. Gdyby tak uprościć ten system - słyszymy - to udałoby się i szarpnąć cuglami przy planie Morawieckiego (konstytucja biznesu, split payment, przyspieszenie kilku mniejszych projektów), i usprawnić funkcjonowanie administracji, i lepiej zadbać o decyzyjność „mniejszych” ministrów. Czasem pojawia się też argument z gatunku moralnych i ambicjonalnych - skoro to rzeczywiście projekt państwa naszkicowany przez Jarosława Kaczyńskiego, to niech weźmie za nie pełną odpowiedzialność. Nie tylko architekta i mentora, ale i pierwszego kierowcy tego teamu.
Wszystko to po części prawdziwe i słuszne postulaty. Problem w tym, że nikt nie da gwarancji, że dylematy i narzekania znikną, gdy Jarosław Kaczyński weźmie na swoje barki szesnastogodzinny dzień pracy w KPRM, bieżącą administrację tysiącami małych spraw i podpisów, codzienne wyjazdy na otwarcia szkół, uniwersytetów, fabryk i na inne uroczystości kulturalne i społeczne. Do tego dochodzą przecież szczyty unijne (i przygotowanie do nich), konferencje prasowe, regularne prace rządu, korespondencja z ministerstwami i setki mniejszych spraw. Oczywiście, premier ma od tego urzędników, doradców i polityków, ale zaplecze personalne nie będzie jakościowo wyraźnie lepsze tylko dlatego, że tabliczkę „Szydło” zamienimy w KPRM na „Kaczyński”. Może się okazać - paradoksalnie - że z KPRM będzie Kaczyńskiemu… dalej niż bliżej do realnych i poważnych problemów z realizacją „dobrej zmiany”. Że jego uwaga zostanie utopiona w codziennej papierologii.
Poza tym wzajemne pretensje i spory ministerstw, ministrów i polityków są absolutnie naturalne w każdym rządzie. Czasem są to spory sensowne, pozwalające wypracować jeszcze lepsze rozwiązania prawne, a czasem destrukcyjne, spychające pomysły na zmiany w sferę inercji i imposybilizmu. Ale znów - wola polityczna jest w tym niezwykle ważna, ale nie załatwi wszystkiego. Jeszcze inna rzecz, że opowieści o dysfunkcyjnym charakterze dzisiejszego układu rządowego często opowiają ci, którym po prostu nie udało się przeforsować swoich pomysłów. Czasem dobrych, innym razem średnich - ale przecież ucieranie się stanowisk to również naturalna domena rządu i nie zmieni się radykalnie tylko dlatego, że Szydło zamienimy na Kaczyńskiego. Choć powtórzę - z pewnością taki rząd reagowałby szybciej i bardziej zdecydowanie niż do tej pory, byłby bardziej sterowny, z pewnością „księstwa” w poszczególnych resortach grałyby mniej na siebie. Czy byłaby to jednak zmiana naprawdę wielka? Śmiem wątpić.
W tle sporu o kwestie merytoryczne są oczywiście sondaże. Nie jest to problem pierwszej wagi, ale nie miejmy złudzeń - w PiS bardzo precyzyjnie analizują wszelkie badania. Wracając do słów Jarosława Kaczyńskiego o duszy, która chciałaby do raju - w ciągu dwóch i pół roku od tamtej wypowiedzi prezes PiS stał się politykiem bardziej akceptowalnym społecznie, wspomniane wtedy „grzechy” ciążą mniej, może nawet zostały - w oczach części społeczeństwa - jakoś tam odpokutowane. Jeśli wierzyć rankingowi CBOS, to w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy prezes PiS zyskał kilkanaście punktów procentowych (biorąc pod uwagę poziom zaufania i nieufności) - a w październikowym badaniu zaufanie do Jarosława Kaczyńskiego osiągnęło pułap najwyższego w tej kadencji. A myślę, że i te dane nie są szklanym sufitem, którego nie można przebić.
To zresztą dobry punkt wyjściowy do dyskusji (na osobny tekst), czy PiS powinno zmiękczać swój przekaz i wycofywać najbardziej „ostrych” polityków. Co ciekawe, i Kaczyński, i Ziobro, i w mniejszej mierze Macierewicz - wszyscy w pierwszej linii sporu w ostatnich tygodniach i miesiącach - sporo zyskali w porównaniu z badaniami sprzed roku czy dwóch.
Ale nawet jeśli sondaże wskazywałyby na wyraźny wzrost zaufania do „twardych” polityków, to i tak premier Beata Szydło pozostaje w innej lidze, jeśli chodzi o te same rankingi. To nie tylko prosta kwestia „zmiękczenia” twarzy obozu dobrej zmiany, nie tylko ocieplenia wizerunku, ale również tworzenia poczucia pewnej „rodzinności” wśród szeroko rozumianych sympatyków rządzącego PiS. To oczywiście niewiele mówiące dane, ale wśród ponad 20 tysięcy głosów oddanych w sondzie na naszym portalu, wyraźna większość nie chce zmiany premiera. A przecież Czytelnicy wPolityce.pl w dużej mierze, na przynajmniej podstawowym poziomie, nie są PiS niechętni.
Premier Beata Szydło stała się w ciągu tych dwóch lat naturalnym „zderzakiem” w momentach, w których w Prawo i Sprawiedliwość chciano uderzyć znaną i sprawdzoną (w latach 2005-2007, ale i później) metodą kopania w klatkę, prowokacji (często dość agresywnych jak grudniowy „pucz”) i sprowadzenia PiS do kilku smutnych panów oderwanych od prawdziwego życia Polaków. Sprowadzając tę myśl do bardzo, za bardzo prostego zdania: nawet jeśli Beata Szydło czasem denerwuje, to jest kimś „z nas”, o czym paradoksalnie świadczą takie złośliwe artykuły jak ten z ostatniej „Polityki”, gdzie opisywane są regularne zakupy pani premier w małym sklepie jej miejscowości.
Trzecim argumentem, jaki warto wziąć pod uwagę jest relacja obozu rządowego z Pałacem Prezydenckim. Ostatnie - dalej występujące, choć już nie tak intensywnie - turbulencje wokół weta i reformy wymiaru sprawiedliwości utworzyły nowy, dotychczas niemal nieużywany kanał komunikacji i tworzenia realnej polityki. Mowa oczywiście o regularnych spotkaniach prezydenta z prezesem PiS, na których wykuwane są kolejne ruchy i pomysły. Zmiana w fotelu szefa rządu dałaby szansę na swoisty reset w tych relacjach, dość naturalnie wymusiłaby nowe reguły gry. Przeciwnicy powiedzą jednak nie bez racji, że przecież te same reguły da się wypracować bez politycznych trzęsień ziemi, ale za pomocą spokojnej i częstej rozmowy. W tle majaczy jeszcze gdzieś perspektywa stworzenia „lepszego PiS”. Na razie perspektywa nierealna, ale po kilku miesiącach ociosania Kaczyńskiego jako premiera?
Wszystko to nie są jednoznaczne i oczywiste kwestie do rozwiązania, przed którymi stoi kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy tąpnięcie po zmianie premiera, do czego dojść z pewnością musi, gdyby decyzja została podjeta, zaowocuje wyraźnym i trwałym spadkiem notowań. Na pewno jednak byłoby pozbawieniem się dodatkowego atutu, jakim jest pani premier, jej spokój i umiejętność wsłuchiwania się w głos Polaków, nawet jeśli jest on czasem jednoznaczną irytacją, czasem czytelnym zdenerwowaniem na samo PiS i arogancję ludzi „dobrej zmiany”.
Jarosław Kaczyński lubi grać va banque i patrząc na historię III RP wiele razy mu się to opłacało, ale czy to na pewno dobry, odpowiednio dojrzały w czasie moment, by stawiać na politycznej ruletce zero?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/364470-chcialaby-dusza-do-raju-ale-grzechy-nie-pozwalaja-co-zmienilo-sie-od-tamtych-slow-i-jaka-jest-stawka-ws-ktorej-warto-grac-va-banque