Mówiło się o tym wcześniej, ale dopiero publikacja Roberta Mazurka i Igora Zalewskiego w „Sieci prawdy” o tym, że w kontekście rekonstrukcji rządu polegnie premier Beata Szydło, a jej miejsce zajmie prezes Jarosław Kaczyński poruszyła wielu. Ożywiły się opozycyjne media, znani fani „Prawa i Sprawiedliwości” chwycili za pióra. Wreszcie spełnia się przepowiednia, która przez ponad rok była fake newsem podawanym z regularnością dwa razy na miesiąc przez różne tuby propagandowe zbliżone do przeciwników obecnej władzy. Osobiście odnoszę wrażenie, wyjechałem bowiem na kilka dni i po powrocie na sprawę spojrzałem z lekkiego oddalenia, iż nie jestem w stanie zrozumieć istoty tego pomysłu, ani ekscytacji nim. Chodzi oczywiście o egzaltacje po stronie przeciwników „dobrej zmiany”. Idea ta wydaje się być dosłownie tak absurdalna, jakim realistą jest Jarosław Kaczyński. Wychodzę z założenia, że można spać spokojnie ponieważ wymiana na stanowisku prezesa rady ministrów jest po prostu nie możliwa i nie mieści się, w każdym razie dla mnie, w kategoriach zdrowego rozsądku. Nic się tu nie składa i nic nie pasuje. Przyjmijmy dwa scenariusze. Pierwszy wg teorii spisku – prezes z prezydentem są dogadani od samego początku, a wszystko dookoła jest teatrem politycznym mającym na celu ogranie opozycji i przeforsowanie reformy sądownictwa w takim kształcie, jakim ona niebawem ujrzy światło dzienne. Są pewne symptomy, które mogą wskazywać na realność powyższego planu oraz jego skuteczność. Wygaszenie narastającej fali protestów, która mogła, acz raczej nie musiała wymknąć się spod kontroli oraz dalsze marginalizowanie roli opozycji totalnej, kreując byt nowy – opozycję skupioną wokół ośrodka prezydenckiego. Opozycja ta, wykorzystując pozorny konflikt na linii prezydent-prezes, wyłania się samoistnie z ruchomego centrum i tzw. symetrycznych, którym w kilku miejscach jest z PiS-em nie po drodze. Wtedy obozowi władzy rosną sondaże dzięki wzrastającej pozycji prezydenta. Swoją zdecydowaną postawą duży pałac pokazuje niezależność przez co zdobywa sympatię i zaufanie niezdecydowanych oraz tych, którzy przez swoje niezbyt udolne działania nie zaznali politycznej sławy. Jednak teoria spisku nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością. Jest w niej wiele pułapek i niewiadomych. W miarę upływu czasu prowadzenia takiej gry budzi się coraz więcej emocji i może dojść (co się powoli dzieje) do nieodwracalnych podziałów destabilizujących poparcie wyborców. Przeciąganie wprowadzenia w życie reformy sądownictwa denerwuje zdeterminowanych i ciągle widzących zagrożenie ze strony słabnącej III RP większości skupionej wokół prezesa Jarosława Kaczyńskiego, odbijając się negatywnie na stosunku do głowy państwa. Przedłużająca się rozgrywka wokół zmian w wymiarze sprawiedliwości staje się więc ryzykowna i grozi poważnymi konsekwencjami – z defragmentacją obozu „dobrej zmiany” włącznie. Poza tym gdybyśmy mieli do czynienia z „ustawką” nie doszłoby do dywagacji na temat wymiany premiera, ponieważ dywagacje takie prowadzą do osłabienia autorytetu Beaty Szydło oraz całego rządu, dając niewiele w zamian, a więc są zbędne.
Wiele wskazuje na autentyczność tego konfliktu i fakt, że głównie strona „prezydencka” doszła w trakcie jego trwania do wniosku, iż czas się dogadać, bowiem robi się niebezpiecznie. Prawdopodobnie wtedy właśnie pojawiły się koncepcje rekonstrukcji rządu. Pomysł sam w sobie nie jest zły, o ile nie obejmuje stanowiska prezes rady ministrów. Rekonstrukcji nie powinno się robić pod przymusem (spadające sondaże, naciski politycznych przeciwników) i zbyt szeroko. W odbiorze społecznym ma ona wynikać z przemyśleń i chęci poprawy jakości rządzenia. Natomiast zmiana na samej górze odczytana zostanie jako efekt nacisku prezydenta na szefa partii rządzącej i de facto jego porażkę. Nie dość, że Prawo i Sprawiedliwość poszło na głębokie ustępstwa w sprawie sądów (przekaz mówi: nie wiadomo nawet czy nie za duże), to jeszcze oddaje lewę przeciwnikowi z „damą” w środku. Teraz musi „bić asem”, ale co pozostanie „w ręku”? A to dopiero drugi rok kadencji. Naturalnym czasem zmiany na stanowisku premiera, jeżeli już, wydaje się być druga kadencja po kolejnych wygranych wyborach. Teraz na takie posunięcia jest stanowczo za wcześnie.
O co trwa walka trafnie zdefiniował prof. Andrzej Zybertowicz twierdząc, że rząd Prawa i Sprawiedliwości uznaje całą fasadę kamienicy III RP do wyburzenia, a prezydent widzi pewne elementy, które mogą się jeszcze przydać. To spór na dzień dzisiejszy podstawowy. I nagle, niczym grom z jasnego nieba gdański Sąd Okręgowy nakazuje przeprosić Krzysztofowi Wyszkowskiemu Lecha Wałęsę za nazwanie go agentem. Nie ma chyba bardziej kuriozalnego przykładu, że z tymi „pewnymi elementami”, które jeszcze „mogą się przydać” to prof. Zybertowicz zaszarżował „lekko na wyrost”. Ale tak myśli Pałac. Rozjazd pomiędzy linią rządu i obozu prezydenckiego jest wyraźnie widoczny i sprawia wrażenie jakby te niekończące się pertraktacje były prowadzone tylko po to, żeby pana Prezydenta zatrzymać w obozie „dobrej zmiany”. Ceną, o której się dziś mówi jest jednak głęboka rekonstrukcja ze stanowiskiem premiera włącznie. Widać, że fundamentalne zaufanie pomiędzy dwoma ośrodkami władzy zostało podważone, ale koszt powrotu do status quo ante wydaje się przerastać domniemane korzyści. Miałyby być nimi rzekomo lepsze stosunki na linii prezydent-premier oraz większa sterowność ministerstw kierowanych przez tzw. silne osobowości. Lecz w takim dealu zyskuje głównie jedna strona – prezydencka, a rządowa traci. Oprócz wspomnianych już minusów największym chyba jest nieukrywana radość opozycji z powodu grożącego odejścia premier Beaty Szydło. Skąd ona się bierze? Z przekonania, iż wzięcie sterów rządu przez Jarosława Kaczyńskiego znacznie osłabi przed wyborami parlamentarnymi pozycje Prawa i Sprawiedliwości. Dlatego w różnych formach popierają ten pomysł, jak np. red. Michał Szułdrzyński z „Rzeczpospolitej”, do którego komentarza ustosunkował się trafnie red. Michał Karnowski w tekście „Ktoś ma naprawdę duży apetyt na nową potrawę partyjną, ugotowaną na politycznym trupie Beaty Szydło”. Nie ukrywa tego stojący w stosunku do władzy Prawa i Sprawiedliwości na pełnej propagandowej kontrze portal „natemat.pl”. W pięciu punktach precyzyjnie opisuje dlaczego zależy mu na wymianie prezesa rady ministrów. Cytuję:
-
Kaczyński to polityk, do którego Polacy nie mają zaufania i nie chcą, by był premierem
-
Prezes PiS weźmie na siebie konstytucyjną odpowiedzialność, z której będzie rozliczany - być może nawet przed Trybunałem Stanu
-
Dopiero po wejściu Kaczyńskiego do rządu ma szansę rozkwitnąć „szorstka przyjaźń” z prezydentem Dudą
-
„Premier Kaczyński” to dobry pomysł nie tylko z punktu widzenia funkcjonalności władzy, ale i roli opozycji (wg opozycji chodzi o centralizację ośrodka władzy w budynku Rady Ministrów, a nie jak do tej pory w dwóch miejscach – ul. Nowogrodzka i Al. Ujazdowskie oraz o rzekome trudności premier Beaty szydło w kwestii rozstrzygania sporów między ministrami)
-
Kult jednostki na prawicy ma szansę poszybować w górę i stać się jeszcze bardziej groteskowy
Przytoczyłem te punkty nie tyle, żeby z nimi polemizować (większość to polityczne „chciejstwo” i tania propaganda), ale żeby pokazać nadzieję jaką budzą już same rozważania o zmianie na stanowisku premiera. Nawet niektórzy prawicowi publicyści, jak red. Rafał Ziemkiewicz, postrzegani jako sympatycy obozu prezydenckiego odnoszą się do takiego pomysłu z delikatnie mówiąc „dużą rezerwą”. „Jaro premierem to samobój – napisał na TT,- ale PJK bywa irracjonalny. Np. ktoś mógł go przekonać, że jego premierostwo to spełnienie woli jego śp. Brata”. Jednym słowem rekonstrukcja tak, wymiana premiera nie! Nie ten czas, nie ten moment.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/363994-relacje-prezydent-prezes-zmiana-na-stanowisku-premiera-to-czyste-szalenstwo-na-reke-opozycji