To nie dziennikarze byli źródłem spekulacji o ewentualnej wymianie premier Beaty Szydło na Jarosława Kaczyńskiego. To politycy rządzącego obozu przekonywali niektórych dziennikarzy, że problem istnieje, a nawet snuli konkretne scenariusze. 24 października premier Beata Szydło przyznała, że do rekonstrukcji rządu dojdzie i ona sama poinformuje o szczegółach. Giełdę spekulacji otworzyli politycy, gdyż część z nich chce uchodzić za dobrze poinformowanych i wtajemniczonych, a część w każdej konfiguracji uważa, że Jarosław Kaczyński byłby najlepszym premierem i liczą na to, że okrężną drogą ta ich opinia, skądinąd dobrze adresatowi znana, dotrze do jego ucha. Jak zwykle najbardziej powściągliwy jest sam Jarosław Kaczyński. Być może dlatego, że właściwie codziennie ktoś z PiS uznaje za stosowne przekazać mu, że po dwóch latach rządów powinien zostać jego szefem. To w polityce normalne, że liderowi chce się przychylić nieba, a najlepiej, żeby ten lider dobrze zapamiętał, kto się najbardziej angażował. Pomijając polityczny folklor, zwykle pogłoski o rekonstrukcji rządu, a tym bardziej wymianie premiera nie biorą się znikąd, tylko są cieniem prowadzonych debat i rozpatrywanych w różnych kręgach scenariuszy. A przecieki na ten temat do dziennikarzy absolutnie nie są przypadkowe, gdyż są elementem gry, badania terenu czy rozpoznawania nastrojów, także, a może przede wszystkim wewnątrz partii.
Każdy, kto dobrze rozumie politykę, a Jarosław Kaczyński ma na tym polu małą konkurencję, bierze pod uwagę, szczególnie gdy sporo poważnych osób to sufluje, jakie skutki może wywołać wymiana premiera w połowie kadencji. W dodatku premiera zajmującego drugie po prezydencie miejsce w rankingu zaufania (w ostatnim badaniu CBOS Andrzeja Duda cieszy się zaufaniem 74 proc. badanych, Beata Szydło - 58 proc.). I to zaufanie do pani premier wciąż rośnie. Wyborcy mogliby więc spytać, dlaczego rozważa się wymianę premiera znajdującego się na linii wznoszącej i mającego wiele cech w dużym stopniu zapewniających wysokie poparcie zarówno dla rządu, jak i dla partii rządzącej. Gdyby do tego doszło, wyborcy zastanawialiby się, czy istnieje jakiś ukryty konflikt powodujący, że wymiana jest rozpatrywana. A jeśli nie konflikt, to jakieś ukryte przyczyny i dlaczego są one niejawne. Takie spekulacje zawsze stwarzają atmosferę niepewności i niestabilności, dlatego słusznie premier Beata Szydło powiedziała 24 października, że „tego typu dywagacje nie służą ani Polsce, ani polskiemu rządowi”. Tyle że źródłem owych dywagacji są politycy rządzącej partii. I nawet jeśli mają oni jak najlepsze intencje, obiektywnie wpisują się w kreowanie aury niepewności czy niestabilności. Być może niektórzy robią to w takiej intencji, że niepewność może przeciąć tylko objęcie funkcji premiera przez Jarosława Kaczyńskiego. Czyli wytwarza się napięcie, oczekując jego jednoznacznego rozwiązania, zgodnego z intencjami inspiratorów. W polityce takie gry i zabawy to codzienność.
Pół biedy, gdyby chodziło o jedno źródło napięć, ale przecież istnieje jeszcze źródło drugie, czyli tlący się konflikt między prezydentem Andrzejem Dudą, a niektórymi ministrami i politycznym zapleczem rządu. Każdy poważny polityk musi brać pod uwagę społeczny odbiór dwóch konfliktów (niezależnie od tego, na ile są one poważne, a na ile pozorne, czego opinia publiczna raczej nie rozróżnia), a tym bardziej, gdy dotyczy to najważniejszych osób w państwie. Każda decyzja wskazująca opinii publicznej na możliwość istnienia takich konfliktów, nawet gdyby rzeczywiste przyczyny tej decyzji były zupełnie inne, w dwójnasób rodzi poczucie niepewności i niestabilności. Rządowi i jego politycznemu zapleczu, a wręcz całemu obozowi „dobrej zmiany” to nie jest do niczego potrzebne, szczególnie w sytuacji, gdy jest pod ostrzałem opozycji, ulicy i zagranicy, a przede wszystkim zachodnich mediów, niektórych unijnych instytucji i poszczególnych polityków. Inspiratorzy przecieków mogą oczywiście twierdzić, że problemy szybko miną albo zostaną zapomniane, zaś zmiany korzystnie wpłyną na odbiór w opinii publicznej kolejnych dwóch lat rządów obecnej kadencji. Tyle że tego się właściwie nie da zweryfikować „na sucho”. A doświadczony polityk robi tylko to, co nie rodzi nadmiernego ryzyka, choć oczywiście pokusy gry va banque bywają silne, szczególnie gdy wywierana jest presja.
Można sądzić, że niektórzy politycy opcji rządzącej nie są zadowoleni z własnej pozycji, więc suflują radykalniejsze warianty rekonstrukcji rządu, z wymianą premiera włącznie, bo wtedy rosną ich szanse poprawienia swojego usytuowania. Tak bywało także w przeszłości i w zupełnie innych politycznych konfiguracjach. Zawsze są jacyś zawiedzeni, jacyś nadambitni i tacy, którzy od lat czekają na swoją szansę. Co wcale nie znaczy, że są to odpowiedni ludzie na wysokie stanowiska. Problem suflerów i zwolenników zamieniania dobrego na lepsze polega na tym, że Jarosław Kaczyński jest od lat w ekstraklasie polityki i tych wszystkich aspirujących doskonale zna. I nie dlatego ich wcześniej nie awansował, że ich nie dostrzegał, tylko najwidoczniej nie uznawał za odpowiednich. I opowiadanie się przez nich za jakimikolwiek przesileniami tego nie zmieni. Faktem jest, że te wszystkie spekulacje mają realne źródło, choć nie do końca jest jasne, co powodowało tymi, którzy byli autorami przecieków. A to oznacza, że owe spekulacje odzwierciedlały jakieś realne gry sił i interesów, które wciąż nie zniknęły, przynajmniej do zapowiedzianej przez premier Beatę Szydło rekonstrukcji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/363794-dywagacje-o-wymianie-premiera-faktycznie-destabilizuja-rzad-lecz-nie-dziennikarze-sa-ich-zrodlem