Jan Hartman może uważać za małżeństwo nawet związek kaktusa z nim samym, ale to tylko wyraz dziecinnej skłonności do prowokowania.
„Jesteśmy prymitywni” – napisał 18 października 2017 r. na swoim blogu prof. Jan Hartman. „Jesteście” – można by krótko odpowiedzieć i zamknąć sprawę. Hartman uważa jednak, że prymitywni są wszyscy inni niż on i jemu podobni. Oczywiście w polskim grajdole, bo poza Polską jest super. „Wystarczy otworzyć zachodnią telewizję albo wziąć do ręki zachodnią gazetę, aby przekonać się, w jak prowincjonalnym grajdole żyjemy. (…) Debata ‘warszawska’ odpowiada swoim poziomem mniej więcej temu, co wypełnia na Zachodzie łamy tabloidów i powiatowych gazetek o festynach piwnych i przepisach na zupę z tamaryszkiem”. I już w tym miejscu „nieprymitywny” prof. Hartman pokazuje swoją elementarną niewiedzę i piramidalne kompleksy, bowiem przeciętne media na Zachodzie niczym się nie różnią od polskich, a może nawet na niekorzyść, o czym przekonują nie tylko piramidalne bzdury wypisywane i wygadywane o naszym kraju, ale przede wszystkim ich jednowymiarowe ideologiczne zafiksowanie, obsesja jednoimiennego postępu czy wyssany z libertyńskiego palca normatywizm. I tym wszystkim urojeniom oraz uroszczeniom ulega sam Jan Hartman sądząc, że jeśli będzie „prymitywny” na sposób swoich zachodnich idoli, to w Polsce może funkcjonować „szlachetnie”, czyli w roli mędrca i arbitra. Nic bardziej mylnego, bo to papugowanie mitycznych zachodnich wzorców, tylko pokazuje intelektualną niesamodzielność oraz przemożną chęć należenia do lepszego świata, choćby obiektywnie był on nieporównanie gorszy i banalniejszy od rodzimego „prowincjonalnego grajdołu”.
Napisał Jan Hartman, że „polska debata publiczna (…) odznacza się infantylizmem i politycznym prymitywizmem. Ignorancja miesza się ze złą wolą, obłudą i kompletnym brakiem kultury demokratycznej. (…) Zasadniczy deficyt polskich pyskówek politycznych to deficyt inteligencji. Durnowatość polityków i rozmaitych ‘wypowiadaczy się’ polega najczęściej na tym, że wiedzą tak mało o sprawie, o której mówią, że nie wiedzą nawet o czym mówią”. Nie napisał Jan Hartman, że ważną częścią polskiej debaty publicznej jest dyskusja w obrębie albo z udziałem ludzi nauki, na przykład takich jak sam autor cytowanych słów. I czegóż to nadzwyczajnego dowiadujemy się od polskich naukowców, szczególnie tych specjalizujących się w naukach społecznych i humanistyce? Nie tylko z blogów czy wypowiedzi kierowanych do szerokiego odbiorcy. Otóż dowiadujemy się, że naukowcy są bezradni wobec rzeczywistości ich otaczającej i procesów, w których uczestniczą, mimo że ponoć mają odpowiednie narzędzia i kwalifikacje. A jeśli je mają, to ich nie używają.
Jakie to wielkie dzieła, na przykład autorstwa Jana Hartmana, powstały na temat tego, co się dzieje we współczesnej Polsce? W istniejących dziełach banał goni banał, a odkrycia są na poziomie „jedna pani drugiej pani”. Żadnych ożywczych czy inspirujących hipotez wychodzących poza rozważania „chłopka roztropka”, a nawet jest gorzej, bo te napuszone dzieła są udekorowane pseudonaukowym żargonem, który niczemu nie służy poza ornamentyką. Czego Jan Hartman wymaga od polityków czy przeciętnych uczestników publicznej debaty, skoro „elita” nie potrafi nic więcej od nich powiedzieć, a często mniej, bo nie rozumie praktycznej polityki i interpretuje ją w kategoriach „zlewozmywakowej psychoanalizy”, czyli jak leninowska kucharka. To, że ma się status profesora czy akademika nie zwalnia z myślenia. I nie upoważnia do wygłaszania autorytatywnych sądów moralnych i estetycznych, do stanowienia norm oraz pouczania innych.
Świat „nieprymitywnego” profesora Hartmana jest nawet dużo prostszy od tego, jaki prezentuje przeciętny przechodzień, gdyby go losowo dopaść na ulicy. „W Polsce, jak w karczmie – panuje przekonanie, że zło jest od tego, żeby go zakazywać, a dobro – nakazywać. Co zaś jest dobre, to mówi Bóg, a co mówi Bóg, to wie biskup. (…) A najczęściej chodzi o władzę kościoła i jego ideologii” – tak rozumie rzeczywistość prof. dr hab. Jan Hartman. Czym to się różni od diagnoz towarzyszy Jana Szydlaka czy Zdzisława Grudnia z czasów komuny? Od tego wyrafinowanego opisu Jan Hartman przechodzi do „wyjaśniania”: „Weźmy taką debatę o niehandlujących niedzielach. Istota rzeczy tkwi w tym, że kościół katolicki ma taki interes, żeby w niedzielę ludzie chodzili do kościoła i tam zostawiali pieniądze, a nie do galerii handlowych. (…) Osią sporu jest to, czy wolno używać przymusu ustawowego, aby wymuszać na obywatelach zachowania zgodne z wyobrażeniem, jakie dominująca w kraju religia ma na temat spędzania niedzieli”. „Wyjaśnienie” pieniężne jest tak żałosne, że szkoda się nim zajmować. A co do przymusu ustawowego, to jest on w społecznej rzeczywistości współczesnych demokratycznych państw wszechobecny. Różne rzeczy się wymusza na obywatelach zgodnie z jakimiś wyobrażeniami i sklejanymi z nimi normami. I niby na jakiej zasadzie wyobrażenia i normy „postępowe” mają być lepsze od tych mających religijne podstawy? Bo Jan Hartman wyznaje religię postępu? Przymus ustawowy zawsze odwołuje się do jakichś wartości oraz norm i dla społeczeństw jest jednak dużo lepiej, gdy nie chodzi o uznanie za normę kazirodztwa czy pedofilii. Nikt inny jak Jan Hartman w 2014 r, zastanawiał się, „czy my jesteśmy już gotowi na dyskusję o depenalizacji kazirodztwa?”. To jest ten horyzont postępu intelektualisty Jana Hartmana.
„Jak jakąś chorobliwą mantrę debile powtarzają, że konstytucja chroni małżeństwo i rodzinę – tak jakby któremuś z małżeństw hetero szkodziło to, że małżeństwem będą też dwie kobiety bądź dwóch mężczyzn”
– zauważa prof. dr hab. Jan Hartman. Nie debile i nie powtarzają, tylko konstytucja rzeczywiście chroni małżeństwo i rodzinę. Jej art. 18 stanowi: „Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej”. Nie dlatego, co uważa bądź nie uważa jakieś heteroseksualne małżeństwo na temat związków homo, ale z powodu bardzo istotnych celów oraz wartości dla państwa i wspólnoty. Jan Hartman może uważać za małżeństwo nawet związek kaktusa z nim samym, ale to będzie tylko wyraz ekscentryzmu bądź nieuleczalnej, dziecinnej skłonności do prowokowania. Albo wyraz wyznawanej religii postępu. A jeśli to wszystko jest demonstracją wyrafinowania bądź intelektualnej potęgi Jana Hartmana i jemu podobnych, to można tylko się zadumać. Niewiele trzeba, żeby w 2017 r. być profesorem, i to z pretensjami do ustawiania oraz recenzowania innych oraz narzekania na poziom debaty publicznej. Jeśli ktoś obniża jej poziom, to tacy jak prof. dr hab. Jan Hartman.
-
Nie musisz wychodzić z domu, by przeczytać najnowszy numer tygodnika „Sieci”!
Kup e - wydanie naszego pisma a otrzymasz dostęp do aktualnych jak i archiwalnych numerów największego konserwatywnego tygodnika opinii w Polsce. Szczegóły na: http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/363121-debile-prymitywizm-grajdol-tak-prof-dr-hab-jan-hartman-wynosi-na-szczyty-publiczna-debate