Z pewnością sprawa ślimaczącej się juz blisko miesiąc ostatecznej akceptacji prezydenta Andrzeja Dudy kształtu reformy sądownictwa, uzgodnionej wstępnie z kierownictwem Prawa i Sprawiedliwości, inaczej wygląda z perspektywy Kancelarii Prezydenta niż z punktu widzenia pozostałych środowisk zainteresowanych zmianami w polskim sądownictwie.
Po pierwsze prezydent, choć nie było to pierwotnie w jego intencjach, ogromnie opóźnia wprowadzenie reformy. Wie dobrze, że sam proces uchwalenia przez Sejm a później Senat zawetowanych w lipcu, a obecnie „porządkowanych” przez niego dwóch ustaw – o Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym wymagać będzie wielu tygodni, a może miesięcy, zanim trafią na jego biurko do podpisu. Obecnie zarówno w Sejmie jak i Senacie nie powtórzy się uchwalanie na gwałt, w wyścigu z czasem, aby nie powtarzać niesmaku, jaki powstał w wyniku nadmiernego pospiechu prac na tymi ustawami na początku lipca.
Trzeba mieć świadomość, że to, co wydawało się wszystkim, poza prezydentem, kwestią tygodni lub w najgorszym przypadku dwóch-trzech miesięcy, dzielących od wprowadzenie reformy, dziś nawet trudno określić, czy uda się je zacząć wcielać wiosną przyszłego roku.
Czasu rozpoczęcia zmian nie można bagatelizować. Jest wprawdzie tylko abstrakcyjnym składnikiem reformy, ale dosyć ważnym. Bo już od ponad pół roku olbrzymia większość Polaków na te zmiany czeka. Przy takim tempie, w jakim od miesiąca ucierają się pierwsze wiążące decyzje, zaczyna pojawiać się element zniecierpliwienia społecznego u tych, którzy reform oczekują.
Oczywiste najważniejszym składnikiem jest treść ustaw. Czy rzeczywiście przeorają one radykalnie polski wymiar sprawiedliwości. Czy wśród obszarów teoretycznie zmienionych nie pozostaną „wewnętrzne, nienaruszone wyspy”, zaś wokół nich szybko wyrosną skały, o które będą się rozbijały zreformowane elementy. W ten sposób całość nie uzyska swego nowego oblicza. Stanie się konstrukcją kaleką, wywołująca nieustanne spory i konflikty.
Wiele wskazuje na to, że prezydent w swych zamierzeniach chce tego uniknąć po to, aby to była sprawna konstrukcja i mogła służyć nie na jeden sezon. Nie wiemy jednak ciągle, czy korekty prezydenta idą w kierunku wyeliminowania „nienaruszonych wysp”, czy może dostosowanie pozostałych obszarów do owych „wysp”, w celu uniknięcia stałych starć.
Wspólne docieranie wstępnych projektów ustaw przez prezydenta Andrzeja Dudę oraz obóz rządzący, jak wtrąciłem wcześniej budzi różne nadzieje. U opozycji politycznej oraz samego środowiska sędziowskiego, w swej przeważającej masie przeciwnego jakimkolwiek zmianom, odrzucanie przez prezydenta kolejnych propozycji PiS, budzi nadzieje, że reforma w niewielkim stopniu zagrozi dotychczasowym elitom sędziowskim, wrośniętym od lat, niekoniecznie osobiście, w KRS lub SN.
Z kolei zarówno w PiS, jak i wśród gorących zwolenników – co wcale nie znaczy z gorącymi głowami - zasadniczej zmiany sądownictwa, wnoszone po raz kolejny przez Andrzeja Dudę zastrzeżenia do poprawek przedkładanych przez Jarosława Kaczyńskiego, wywołują pewien niepokój, jak dalekich ustępstw będzie żąda prezydent. Czy nie zostanie naruszona linia, która – wbrew deklaracjom Andrzeja Dudy – oznaczać będzie reformę w postaci kosmetycznych, pozornych zmian sądownictwa.
Muszę przyznać, że ciągle jestem optymistą. Zakładam, że z całkowicie racjonalnych powodów obydwie strony się porozumieją i obydwie będą usatysfakcjonowane. A w najbliższy piątek Jarosław Kaczyński złoży ostatnią w tej sprawie wizytę w Belwederze.
Czy mam tego pewność? Niestety, nie. Szczególnie wówczas, gdy każda ze stron posługuje się innymi racjami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/362806-zawieszone-ustawy-o-sadownictwie-w-niewiadomej-przestrzeni-czasu-rozpoczecia-zmian-nie-mozna-bagatelizowac