Sposób prowadzenia debaty publicznej wokół protestów lekarzy rezydentów powinien zniechęcić do życia politycznego w Polsce nawet największych jego pasjonatów. Role zostały w tym schemacie rozpisane tak czytelnie, że scenariusz można byłoby wyrecytować na długie tygodnie do przodu. Z kolei przewidywalny, niemal rytualny konflikt (a także, a może przede wszystkim sposób jego zarządzania) między przedstawicielami opozycji a rządzącymi powoduje, że możemy zapomnieć choćby o minimum przyzwoitości.
Pierwsi ustawiają się dziś w roli jedynych sprawiedliwych, którzy zawsze znaleźliby pieniądze w budżecie i pomysł na prawdziwie dobre zmiany w służbie zdrowia. O ośmiu latach ministrowania, które przyniosły niewiele dobrego - nie chcą pamiętać. Z kolei drudzy występują w roli chłodnych analityków budżetu państwa, z którego nie da się wykroić dodatkowych kawałków. O swoich hasłach „wystarczy nie kraść” i obietnicach szybkich i głębokich zmian w służbie zdrowia - mówić przesadnie nie chcą i odkładają je na kolejne lata i kadencje. Wytykanie hipokryzji w tej sprawie jednej i drugiej stronie jest zajęciem tak jałowym i przaśnym, że szkoda Państwa czasu na lekturę tych oczywistości. W całej przepychance nie ma mowy o choćby minimum merytorycznej dyskusji co do skali finansowania służby zdrowia; pisał o tym Piotr Zaremba i nie ma tutaj potrzeby dodawać czegoś więcej.
CZYTAJ: Piotr Zaremba: Granice paranoi. Debata o służbie zdrowia staje się wielką maskaradą
Więcej warto jednak dodać w sprawie mechanizmu, jaki pojawił się w głowach wielu osób sympatyzujących z obozem „dobrej zmiany”. To symptomatyczna, pachnąca czasami PO-PSL pogarda, czasem z domieszką przesadnej buty i pewności siebie. Co ciekawe, paradoksalnie to politycy są tutaj najbardziej powściągliwi, nie licząc najbardziej kolorowych wyjątków. Ale już, nazwijmy to, mentalne zaplecze ekipy rządzącej skrupułów nie ma i sprowadza protest młodych lekarzy do prostej konstrukcji: skoro protestują, to muszą być z totalnej opozycji, a przynajmniej inspirowani przez dawne służby, korporacyjne lobby albo Bóg wie kogo jeszcze. Jakże przypomina to reakcje - za czasów Platformy - na kolejne marsze domagających się obecności Telewizji Trwam na multipleksie, protestujących w sprawie sześciolatków w szkołach czy dramatyczne pikiety matek osób niepełnosprawnych.
To Stefan Niesiołowski wysyłał „na szczaw i mirabelki” tych, którzy wskazywali na smutne raporty związane z niedożywieniem dzieci w polskich szkołach. To Bronisław Komorowski kpił, by wziąć kredyt i zmienić pracę, jeśli jest problem z jej znalezieniem w zawodzie. To pisowskie macki miały stać za każdym, kto choćby z pozycji lewicowych zgłaszał „ale” w sprawie afery reprywatyzacyjnej czy braku pieniędzy w portfelach u rodzin wielodzietnych. O protestujących górnikach nie ma co nawet pisać, bo ustawiano ich w rodzaju „zbrojnego ramienia PiS”. To właśnie tego rodzaju „analizy” przyczyniły się do gigantycznej klęski Platformy i całej III RP w roku 2015 i nieustannie przyczyniają się do ich beznadziejnych notowań. Tymczasem dziś naprawdę wielu, zbyt wielu ludzi „dobrej zmiany” zaskakująco szybko powiela zbyt wiele patologii i zachowań ludzi III RP. A to przecież koleiny prowadzące do klęski, o czym przekonała się boleśnie Platforma. Można ustawić lekarzy rezydentów w roli działaczy partii Razem, można sprowadzić ich postulaty do kawioru na kanapkach i miliardów na pensje, a hasła ukazać jako żądania rozwydrzonych gówniarzy, którym poprzewracało się tu i ówdzie. Ale to kompletnie przeciwskuteczne. I nawet jeśli po kilku dniach w bólach urodzą się zdawkowe przeprosiny, to przecież problem pozostaje.
Wystarczyłoby uczciwie powiedzieć: macie rację, ale na dziś pieniędzy nie ma. Bo mamy 500+, obniżenie wieku emerytalnego i inne priorytetowe (i cenne, za które PiS zbiera premię w zaufaniu) ruchy. Ale to z kolei stałoby w poprzek narracji o kraju mlekiem i miodem płynącym, w którym na wszystko wystarczy, bo od listopada 2015 władza nie kradnie. Efekt? Zamiast powiedzieć, co i jak - bajdurzy się o spisku, wysyła rezydentów za granicę („Niech jadą” będzie ciągnęło się długo), a z ich protestu tworzy piętrowe konstrukcje z ulicą i zagranicą w tle. Trafiamy w sam środek klinczu, który uniemożliwia choćby pozorne, oparte o slogany spory dotyczące meritum sprawy. Jacykolwiek protestujący są dobrzy, gdy mają wsparcie „naszych” polityków i stają się warchołami, gdy na konferencji wystąpią z kimś z Razem. To już nawet nie moralność Kalego, który przynajmniej był prostoduszny i przesądny - to cynizm podniesiony do trzeciej potęgi, obliczony wyłącznie na doraźny efekt. Zresztą efekt i tak dość wątpliwej jakości.
Do tego syndromu dochodzi coraz większa wiara i zaufanie ulokowane w dobrych sondażach. Kiedyś jeden z polityków PiS po szeregu udanych kampanii mówił, że trzeba powiesić sobie nad biurkami wysokie notowania Platformy i Komorowskiego (sprzed zaledwie kilku miesięcy), by nigdy do głów na Nowogrodzkiej nie uderzyła woda sodowa. A ta coraz wyraźniej odbija. Przekonanie o własnej wszechmocy staje się niemal powszechne, na co wskazują próby sondowania opinii publicznej w zakresie zmian w ordynacji wyborczej. PiS jeszcze nie dogadało się z prezydentem w sprawie reform w sądownictwie, jeszcze przed nimi wielka batalia o odbicie kilku sejmików wojewódzkich z rąk PO, a już rysowane są szkice przejęcia 2/3 albo 3/5 mandatów w parlamencie za pomocą dłubania w ordynacji. Optymistycznie.
Paradoksalnie usypiają też realne sukcesy, jakie przynoszą kolejne tygodnie. Dobre dane budżetowe, podnoszone oceny przez agencje ratingowe i konkretne rezultaty polityczne osiągane dzięki Komisji Weryfikacyjnej czy kolejnym akcjom służb wymierzonych w wyłudzaczy VAT - wszystko to buduje stabilne poparcie dla PiS. Ale jednocześnie potęguje wymagania, jakie stawiane są przed władzą. Obrażanie się na tych, którzy pytają o wymierne efekty tych sukcesów - na przykład w portfelach kolejnych grup zawodowych, także rezydentów - to powielanie sposobu myślenia, który doprowadził do upadku Platformę.
W gruncie rzeczy to przecież podobny zarzut, jaki słyszeliśmy przez ostatnie lata: jak możecie nie dostrzegać złotego wieku w historii Polski? Były, są i będą grupy, które tego złotego wieku nie dostrzegą - choćby nastał on realnie. Brak pogardy i buty to absolutne minimum dla przedstawicieli rządu, który zbudował swoją siłę na haśle „Bliżej ludzi”. Inaczej niepostrzeżenie szybko koleiny zaczną przypominać drogę, którą przebyli Komorowski i spółka. Ale może to droga, którą po prostu musi przejść każda władza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/362693-zbyt-wielu-ludzi-dobrej-zmiany-zbyt-szybko-powiela-zbyt-wiele-patologii-iii-rp-a-to-przeciez-koleiny-prowadzace-do-kleski
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.