Jeszcze niedawno Grzegorz Schetyna zapowiadał „gorącą jesień” i „nowe polityczne rozdanie”. Ale mijają dni, na ulicach spokój, a Prawu i Sprawiedliwości słupki rosną jak na drożdżach. Wprawdzie Obywatele RP pojawili się podczas ostatniej miesięcznicy smoleńskiej na Placu Zamkowym, próbując wywołać burdę, wyszli także lekarze rezydenci, ale najwyraźniej impet „ulicy” osłabł. Co nie znaczy, że zapanował spokój i jutro nie wybuchnie awantura w Sejmie, pod Sejmem czy przed Pałacem Prezydenckim.
Podczas obrad sejmowych czy briefingów w korytarzach, pod adresem członków partii rządzącej padają słowa powszechnie uważane za obraźliwe, lub groźby karalne. Niedawno Grzegorz Schetyna groził Mariuszowi Błaszczakowi: ”Zajmą się tobą ci, którzy powinni się zająć”, a sędziom, którzy będą się stosować do nowej ustawy o sądownictwie, „dwa lata za kratkami”. Jacyś ludzie pod Sejmem krzyczeli: „Proszę państwa, my ich możemy wsadzić na dożywocie!”. A Renata Kim z Newsweeka zagrzewała do czynu: ”pielęgnujcie w sobie te złość, i miejcie nadzieję!”, na co, nietrudno się domyśleć. Dziennikarzom mediów publicznych utrudnia się pracę, guru Gazety Wyborczej regularnie nawołuje do „demokratycznego przewrotu”, jakby taki istniał. A szef Newsweeka Tomasz Lis, który niedawno przegrał sprawę sądową o ochronę dóbr osobistych z posłem Markiem Jakubiakiem, oblał go na Tweeterze hektolitrami pomyj.
Minister Błaszczak wciąż powtarza, że „służby są dobrze przygotowane na ewentualne zakłócenia porządku na ulicy/ pod Sejmem/ pod Pałacem Prezydenckim”. Ale, jak dotąd, zakłócenia rocznic smoleńskich i próby zadym pod Sejmem, skończyły się, o ile wiem, kilkunastoma karami grzywny. Jest Straż Marszałkowska, która „może wkroczyć do akcji, kiedy zajdzie tego potrzeba”, i raz nawet widać było jakąś ładną panią, strzegącą fotela marszałkowskiego przed wrogim przejęciem. Moi dzielni koledzy z Zarządu Głównego SDP regularnie ogłaszają apele do wszystkich stron konfliktu o zapewnienie bezpieczeństwa pracy wszystkim dziennikarzom, relacjonującym przebieg zdarzeń o spokój i rozwagę. Ale jest to głos wołającego na puszczy, bowiem płynie z jednej tylko strony, bo dziennikarze lewicowo-liberalni wciąż regularnie obrażają przeciwników i nawołują do „uwolnienia swego wewnętrznego gniewu”.
Zacznijmy od zasad bezpieczeństwa w parlamencie. W Wielkiej Brytanii prostokątna Izba Gmin została kiedyś zaprojektowana po to, aby zapewnić bezpieczeństwo deputowanym. A więc ławy partii rządzącej i opozycji, znajdowały się „w odległości większej niż długość trzech mieczy”, bo zdarzało się, że jakiś krewki poseł podczas debaty wyciągał miecz i ciął na odlew. Ale to było wtedy, kiedy posługiwano się jeszcze białą bronią, czyli bardzo dawno. Ostatni akt fizycznej agresji miał miejsce w 1938 roku, kiedy poseł labourzystowski Emmanuel Shinwell podskoczył do kolegi torysa i wymierzył mu policzek. Oczywiście, został usunięty z Izby i skazany z paragrafu o „pogwałcenie nietykalności cielesnej”. W każdym razie, w Westminsterze istnieje cała masa zapisów regulaminowych, które czynią proces legislacyjny i życie deputowanych łatwiejszymi. Np. istnieje zasada, że poseł zwraca się do swego partyjnego kolegi „mój szanowny przyjaciel”, a do przeciwnika „szanowny panie”. Albo też opisowo, ”poseł z okręgu X”, co też wytraca emocjonalny impet. Nie wolno obrażać dyskutujących nad ustawami posłów, a stwierdzenie, że „szanowny pan skłamał”, lub gorzej, „jest kłamcą”, pociąga za sobą daleko idące konsekwencje. Jeśli dojdzie do uchybienia przepisom, np. laburzysta Martin O’Neill nazwał kiedyś konserwatystkę Angelę Browning „Miss Marple z drugiej ręki”, a premier John Major określił posła Tony Blaira „a dimwitt”, „nierozgarnięty, niezbyt lotny” – wkraczają przepisy wewnętrzne. Marszałek Izby Gmin ostrzega delikwenta ”proszę wycofać te słowa”. I jeśli zbyt ostre sformułowanie zostanie wycofane, sprawa na tym się kończy. Jeśli nie, winny zostaje usunięty z Izby na dzień, tydzień, dopóki się nie złamie i nie przeprosi. I tak jest do dziś.
Brytyjczycy wychodzą z założenia, że Westminster, gdzie stanowi się prawo, musi być wzorcem dla obywateli. I że przepisy są po to, żeby je stosować. Tych regulatorów jest w Izbie Gmin i Lordów mnóstwo - spójrzmy na skomplikowane procedury „śród premiera” czy zwyczaj „par” posłów partii rządzącej i opozycji, który pomaga podczas ważnych głosowań. A przede wszystkim na formy zwracania się do kolegów podczas obrad lub trzy sekwencje przeprosin: „proszę to zrobić”, „zrób to” i „musisz to zrobić”, poczym następują sankcje. Nie ma mowy o bezkarnym obrażaniu kolegów, tu cytaty z Wiejskiej – ty baranie, pisowskie sługusy, karły moralne, pilny uczeń Goebelsa. Czy o obrzucaniu przewodniczącego komisji sprawiedliwości kulkami z papieru czy odbieraniu mikrofonu. Regulatory istnieją, są egzekwowane i – to ważne! - wszyscy się z ich koniecznością zgadzają.
I diagnoza – to, co robią politycy, media i organizacje pozarządowe „opozycji totalnej”, to s ą czynności przygotowawcze do niekonstytucyjnego obalenia władzy. Już nikt rozsądny nie ma wątpliwości, że zmierzają one do destabilizacji państwa i podmiany wybranej w demokratycznych wyborach władzy. Opozycja nawet tego nie ukrywa - więcej, powtarza ustami swoich polityków, sędziów, dziennikarzy, działaczy - po sto razy dziennie. Nie widać z tamtej strony ani woli do dialogu, ani do kompromisu, ani, prawdę mówiąc, zdrowego rozsądku. Oto na naszych oczach zanika pojęcie praw i zasad uniwersalnych, to znaczy obowiązujących wszystkich. Przyzwoitość, współczucie, tolerancja, państwo, prawo, demokracja, wartości jeszcze do niedawna wspólne, dziś są relatywizowane, traktowane instrumentalnie, i służą wyłącznie walce o władzę. Ten proces rozpoczął się u nas w 1945 roku, nie zakończył w 1989, był widoczny w 2010 roku podczas ulicznych sabatów nienawiści, i jest dziś, podczas spędów „opozycji totalnej”. I teraz - państwa jak Wielka Brytania wykształciły sobie nie tylko system funkcjonowania demokracji, instytucje, zasady, przepisy, ale i sposoby jej obrony. My już mniej więcej wiemy, jak demokracja działa – lecz jeszcze nie wiemy jak jej strzec. Po jakie narzędzia można, a po jakie nie należy sięgać, kiedy, w jakich przypadkach i zakresie? I tę wiedzę musimy w trybie przyspieszonym opanować.
A tymczasem naruszane są normy społeczne, łamane jest prawo. Co robić? Jedne zapisy już są, w Konstytucji, w kodeksie karnym. Choćby art. 257 KK, który stanowi: ”kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej … lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”. Albo art. 256 par. 1 „kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państw lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych … podlega karze ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat 2”. KK przewiduje sankcje dla osób publicznych, nakłaniających do przemocy i bezprawia, oraz dla tych, co obrażają, poszturchują czy biją posłów i dziennikarzy. Jest Konstytucja, jest KK, musi być jakiś regulamin wewnętrzny Sejmu, więc co stoi na przeszkodzie, żeby po przepisy, chroniące spokój procesu legislacyjnego i bezpieczeństwo posłów, sięgnąć? Chyba coś zaczyna się dziać, bo prezydium Sejmu nałożyło właśnie na lidera Nowoczesnej, Ryszarda Petru, karę za blokowanie we wrześniu mównicy sejmowej. Jeden krok w dobrym kierunku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/362415-sekrety-zdrowej-demokracji
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.