Odgrywanie „niekumatych” przez aktorską elitę musi wynikać z przekory, ironii, niechęci do konfundowania czy ośmieszania chamów i prostaków.
Mamy prawdziwy wysyp: Maciej Stuhr, Grażyna Wolszczak, Wojciech Mann i Krzysztof Materna, Renata Dancewicz oraz Wojciech Pszoniak i Adam Ferency. Zawodowi aktorzy i aktorzy amatorzy postanowili poprzez „Gazetę Wyborczą” (Renata Dancewicz poprzez Onet, a Wojciech Pszoniak przez „Newsweeka”) opowiedzieć Polsce i światu – jak jest i dlaczego akurat oni powinni to opisywać. O wizjach (młodego) Stuhra i Wolszczak niedawno pisałem szczegółowo na naszym portalu, tym razem jednak chciałbym te wszystkie wywiady uogólnić. Dla porządku i hierarchii, bo to są wybitni aktorzy, odnotuję tylko, że Wojciech Pszoniak obnażył „chamów i prostaków”, którzy „w Polsce nagle zajęli miejsce na świeczniku i nadają ton” oraz dostrzegł, że „miernoty i karierowicze zmuszają nas do tego, żebyśmy byli tacy jak oni”, zaś Adam Ferency uważa „panią premier” za „marionetkę”, a „o marionetkach nic dobrego nie mam do powiedzenia, teatrem marionetek się nie zajmuję”. No i Ferency wyznał: „w ostatnich wyborach nie miałem na kogo głosować, to głosowałem na Platformę”. Wszyscy wymienieni „artyści” uważają się za ludzi ważnych i wyjątkowych, nie tylko wręcz kluczowych dla polskiej kultury i polskich elit, ale mających specjalną wrażliwość, kompetencje, wiedzę, zdolności analityczne oraz umiejętność rozumienia (tak, tak, jak najbardziej w znaczeniu hermeneutyki). Nawet Renata Dancewicz, która kokietuje: „Uwielbiam się wypowiadać. Chociaż nie powinnam, bo nie znam się tak naprawdę na żadnej rzeczy dobrze”.
Przymioty i wyjątkowe społeczne role „artystów” nie wymagają właściwie uzasadnienia. Byli, są i będą elitą, gdyż nie tylko sami się za taką uważają, ale mają też niepisany certyfikat, wydany przez najważniejszą manufakturę elit III RP (jej nazwy nawet nie trzeba wymieniać). W przeciwieństwie do tych, których recenzują jako uzurpatorów i wiążą z obecną władzą. Grzechem pierworodnym uzurpatorów jest to, że nie mają szlachetnego pochodzenia. Nie w ścisłym sensie (Materna formalnie skończył tylko liceum w Sosnowcu, a Dancewicz liceum w Lubinie), tylko że nie zostali namaszczeni przez kreatorów elit (z tej znanej manufaktury), które wyniosły na parnas wymienionych przeze mnie „pomazańców”. Uzurpatorzy to „chamy i prostaki”, „miernoty i karierowicze”, a co najwyżej „marionetki”. Z rzadka po tej stronie trafia się ambitny plebs, który może się i czegoś nauczy, ale w genach tego nie ma, czyli jednakowoż brakuje mu klasy – w przeciwieństwie do „pomazańców”.
Na czym polega „klasa” wybrańców, a przez to ich specjalna rola? Bardzo trudno to stwierdzić, bowiem po ich wypowiedziach nie widać żadnych inspiracji wartościową literaturą przedmiotu: filozoficzną, socjologiczną, historyczną, politologiczną, teologiczną, ekonomiczną, dotyczącą teorii i historii kultury, etnologii, antropologii, a tym bardziej nauk ścisłych). Nie ma nawet dowodów, że cokolwiek z tego czytali, a tym bardziej przemyśleli, bo to by przecież pozostawiło jakieś ślady w języku, w używanych pojęciach, w argumentacji czy sposobie konstruowania wywodu. Owszem, niektórzy pamiętają swoje role, więc kojarzą także autorów granych sztuk oraz ogólnikowo problemy, które te dzieła podejmują. Ale jednak głównie poprzez konstrukcję i motywacje postaci, a nie choćby w kategoriach poetyki czy semiologii. Zatem generalnie ich bagaż i kompetencje kulturowe są bardzo głęboko skrywane. Tak głęboko, że naprawdę trudno się ich nawet domyślić. Ale muszą istnieć, bo przecież trudno sobie wyobrazić, żeby elita, wybrańcy i pomazańcy byli zwykłymi nieukami. Jak staliby się elitą, gdyby w wyżej wymienionych sprawach byli całkiem niekompetentni i nierozgarnięci?
Odgrywanie „niekumatych” przez certyfikowane elity może wynikać z przekory, ironii, niechęci do onieśmielania, konfundowania czy ośmieszania „chamów i prostaków”, „miernot i karierowiczów” oraz „marionetek”. Ci z parnasu wszystko wiedzą dla siebie oraz dla wąskiego grona takich jak oni, zaś w dyskursie publicznym po prostu nie chcą się wywyższać. W publicznej debacie stosują kategorie i pojęcia zrozumiałe dla „chamów i prostaków”, czyli coś, co kiedyś nazwałem „zlewozmywakową” bądź „kuchenną” psychoanalizą. Elity mogłyby wszystko opisać bardzo mądrze i uczenie (np. Grażyna Wolszczak, Renata Dancewicz czy Krzysztof Materna), tylko to byłoby „psu na budę”, skoro „miernoty i karierowicze” niczego by nie zrozumiały. I to jest, jak sądzę, powód używania przez nich prawie wyłącznie zlewozmywakowej psychoanalizy. Ona jest bliska odbiorcom seriali, w których grywają ci z elity, bo przecież z czegoś żyć trzeba, ale to tylko persyflaż. Elita jest wysoko ponad tym, w czym grywa i nigdy nie zniżyłaby się do poziomu odtwarzanych dialogów czy fabularnych konstrukcji. Elita to wszystko znakomicie dekonstruuje, ale ponieważ – jako wzór dla maluczkich – nie może swoich odbiorców „dołować”, udaje, że należy do tego samego świata. Dopiero w wywiadach wybrańcy Bogów mogą trochę uogólnić, ale przecież nie zbyt fachowym językiem, gdyż wtedy nie miałaby sensu ich misja dydaktyczna i edukacyjna. Poprzez wywiady muszą przecież coś do zakutych łbów „chamów i prostaków” wbić (żeby im się w tych łbach nie poprzewracało), a jednocześnie upewnić takich jak oni oraz tych aspirujących do elity, że istnieje porządek i hierarchia, których „miernoty i karierowicze” oraz „marionetki” nigdy nie osiągną. Czystość szeregów to podstawa, bo inaczej elita szybko straciłaby swoją esencjonalność.
Ktoś prostolinijny mógłby powiedzieć, że Wolszczak, Dancewicz, (młody) Stuhr czy Materna niczego nie ukrywają, tylko są tacy, jak powierzchownie wynikałoby z tego, co mówią. Czyli, że są katastrofalnie niedouczeni i proporcjonalnie do tego pyszni, i że „zlewozmywakowa psychoanaliza” to szczyt ich możliwości. Tyle że to niemożliwe z definicji. Ich elitarność to coś, co przy okazji omawiania wywiadu Macieja Stuhra nazwałem za Immanuelem Kantem „noumenem”. Elitarność, nieomylność i miarodajność, czyli istota tego, czym są Dancewicz, Wolszczak, Ferency, Mann, Materna, Pszoniak czy (młody) Stuhr, a co muszą ukrywać przed „chamami i prostakami”, musi mieć głębokie podstawy ontologiczne, czyli być właśnie czymś w rodzaju kantowskiej „rzeczy samej w sobie” (noumenu). Jako nosiciele noumenów wszyscy oni stali się „przedmiotami transcendentnymi”. Nawet mimo woli i nieświadomie, gdy zostali certyfikowaną elitą (w wiadomej manufakturze). I dzięki tym swoim specjalnym właściwościom mogą formułować oraz objawiać maluczkim „sądy syntetyczne a priori”, czyli nieobalalne normy dotyczące poznania, moralności i estetyki, regulujące życie społeczeństw czy ustalające hierarchie prestiżu. Tak im nakazują, jako prawdziwej elicie, na co dzień z pewnością mającej Kanta w małym palcu, „imperatyw kategoryczny” oraz „imperatyw obowiązku”. Co było do udowodnienia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/362364-bicz-na-chamow-i-prostakow-czyli-dancewicz-wolszczak-stuhr-materna-i-ferency-mowia-jak-jest