Stoję na stanowisku, że tajemnica adwokacka, a zwłaszcza tajemnica obrończa jest nieznoszalna. Również nie ujawniłabym nigdy, pod nadzorem żadnej kary i groźby informacji, które przekazywał, przekazuje mi klient. Tutaj musi być ta gwarancja. Myślę jednak, że ja nie stanęłabym w sytuacji, w jakiej postawił się pan mecenas Daszuta
— podkreśliła w studiu wPolsce.pl Małgorzata Wassermann, przewodnicząca komisji śledczej ds. Amber Gold, odnosząc się do przesłuchania mecenasa Marka Daszuty.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Kpiny, a nie przesłuchanie! Posłowie z komisji Amber Gold zadawali pytania, a świadek milczał. Czy Daszuta był elementem „układu gdańskiego”?
Jak wyjaśniła, przez 10 lat wykonywała zawód adwokata i nie przypomina sobie, żeby uczestniczyła w konferencjach prasowych klientów.
I to podejrzanych klientów. Proszę pamiętać, że on zapewniał na konferencji prasowej, wiedząc, jak wygląda sytuacja, że jest to wspaniała firma, a niepokazywanie wyników finansowych jest tylko taktyką tej firmy. Druga sprawa jest taka, że myślę, iż sama nie wchodziłabym w funkcje członka rady nadzorczej jakiejkolwiek firmy. Ja nigdy nie zgadzałam się na reprezentację klientów na zgromadzeniach wspólników itp. Uważałam, że moja praca ogranicza się tylko do poradnictwa prawnego, a nie uczestniczenia w tym. Między innym z tego powodu, żeby nie stawać w takiej sytuacji, w jakiej stanął pan Daszuta
— wyjaśniła Małgorzata Wassermann.
Podkreśliła jednak, że gdyby do tego doszło, to nie wyobraża sobie, że po takich zdarzeniach miałaby się włączyć do procesu jako obrońca podejrzanych.
Ten fakt wyszedł w sierpniu 2012 roku. Od razu było wiadomo, że jest szereg okoliczności, co do których pan Daszuta powinien złożyć zeznania
— dodała.
Małgorzata Wasserman przypomniała, że Daszuta przewijał się przez życie Marcina P. nie tylko od 2008 roku, ponieważ pojawiał się on również we wcześniejszych postępowaniach, gdzie mimo tego, że był to kolejny wyrok z kolei, był on w zawieszeniu. Pojawia się również w sprawie o przerwę w karze, gdzie Marcin P. opuścił zakład karny tak naprawdę bez żadnej przyczyny.
To oprało się na kłamstwie o spalonym domu i wynajęciu mieszkania. Teściowa „sypnęła”, że żadnego mieszkania nie wynajmowali, bo bezpłatnie mieszkali u sąsiadki. Nie znam takiego skazanego, który dostałby przerwę w karze i mógł wyjść z tego powodu, że doszło do spalenia jego domu. Mogę sobie wyobrazić, że zostałaby obłożnie chora matka, czy żona, a nie dwie, zdrowie kobiety, które mogą pracować i mają świadczenia
— powiedziała przewodnicząca komisji śledczej.
Pytana o sprawę protokołu z rozprawy, w którym zapisane jest, że Daszuta dopowiadał za Marcina P. słowa podkreśliła, że jest to absolutnie niedopuszczalne. Protokół pochodzi z sierpnia 2012 roku.
Marcin P. opowiadał o przekręcie w urzędzie gdańskim. Miało to polegać na tym, że za łapówkę dla wiceprezydenta i jeszcze jednego urzędnika, miało dojść do tego, że zmienią plan zagospodarowania i na działce, którą kupi, będzie mógł postawić budynek dwa razy większy niż w planach. Pierwsza miała być łapówka – zadatek 2 mln euro, a potem będą to finalizować. Marcin P. powiedział, że w tej rozmowie uczestniczył pan mecenas Daszuta. W tym momencie pan Daszuta powiedział tak: „Oświadczam, iż nie wiedziałem, że tam dochodzi do łapówki. Ja tylko sprawdzałem umowę pod względem formalno-prawnym”
— relacjonowała przewodnicząca komisji dodając, że Marcin P. potwierdził to, co mówił Daszuta, ze nic nie wiedział o łapówce. Oceniła, że jest to coś niebywałego.
Przyznała, że gdyby była prokuratorem i miała kilka lat, to oceniła osoby, które prowadziły sprawę jako prowadzące sprawę tendencyjnie, tylko w jednym kierunku – aby nikt, poza Marcinem P. i Katarzyną P. nie usłyszał zarzutów. Pozwoliła sobie również na pewne przemyślenie.
Uważam, że tok myślenia był taki, że po prostu ktoś inny, mówiąc kolokwialnie, się rozpruł i nie wytrzymał presji zarzutów i powiedziałby: Moment. W tym uczestniczył ten, ten i ten. Pani Misiewicz zeznając powiedziała, że będąc księgową w innych firmach, jak dwa dni nie złożyła deklaracji podatkowej, już urząd skarbowy u niej był. Na pytanie jak to jest możliwe, że w AG nie byli przez trzy lata powiedziała, że to niemożliwe. Zgadzam się z nią. To jest niemożliwe
— podkreśliła Wassermann.
Pytana o to, dlaczego w takim razie nie złożono zawiadomienia do prokuratury przypomniała, że pani Misiewicz tłumaczyła się tym, że był to lipiec i było już za późno.
Dla mnie ważniejsza jest inna rzecz. Pani Misiewicz, w przeciwieństwie do wielu innych pracowników Amber Gold i OLT, miała pełny wgląd w cały system finansowo-księgowy firm. Ona była administratorem, miała uprawnienia. Mogła tam wchodzić w każdej chwili. Miała uprawnienia do robienia przelewów, a tym samym wgląd w kąta. O ile reszta mogła mówić przez kilka lat, ze to wszystko tak ładnie wyglądało, to ona znała firmę od podszewki. Ona wiedziała, że jest to oszustwo. Każda księgowa by się zorientowała
— zwróciła uwagę Małgorzata Wassemann.
wkt
-
Nie musisz wychodzić z domu, by przeczytać najnowszy numer tygodnika „Sieci”!
Kup e - wydanie naszego pisma a otrzymasz dostęp do aktualnych jak i archiwalnych numerów największego konserwatywnego tygodnika opinii w Polsce. Szczegóły na: http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/361988-wassermann-dla-wpolscepl-sprawa-amber-gold-byla-prowadzona-tak-by-poza-marcinem-p-i-katarzyna-p-nikt-nie-zostal-skazany-wideo