Niesamowity jest potencjał przywódczy opozycji. Im jest ona słabsza, także w sondażach, tym więcej ujawnia się gwiazd w jej szeregach. To zresztą prawidłowość w III RP, przećwiczona szczególnie intensywnie w latach 90., gdy polityczni geniusze pojawiali się niemal codziennie, głównie w partiach kanapowych.
Najnowsi zdeklarowani Napoleonowie to Borys Budka i Joanna Mucha z Platformy Obywatelskiej oraz Piotr Misiło z Nowoczesnej. Dołączyli oni do Napoleonów już znanych, czyli m.in. Agnieszki Pomaskiej, Rafała Trzaskowskiego, Sławomira Nitrasa, Michała Szczerby, Arkadiusza Myrchy czy Kingi Gajewskiej z PO oraz Kamili Gasiuk-Pihowicz, Katarzyny Lubnauer, Joanny Scheuring-Wielgus, Ewy Lieder, Moniki Rosy, Pawła Rabieja, Adama Szłapki czy Krzysztofa Mieszkowskiego z Nowoczesnej. A w rezerwie są jeszcze takie postacie o statusie gigantów i społecznych nowatorów jak prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak oraz prezydent Słupska Robert Biedroń. Ten panteon gwiazd zdecydowanie przyćmiewa gigantów uwiecznionych przez Rafaela na fresku „Szkoła ateńska”, gdzie występują m.in. Platon, Arystoteles, Sokrates, Heraklit, Pitagoras czy Euklides. I ten współczesny panteon przyćmiewa także gigantów pokazanych w skeczu Monty Pythona, gdy grali z sobą najwięksi greccy i niemieccy filozofowie (ci ostatni wzmocnieni przez Franza Beckenbauera).
Najciekawsze badawczo są przypadki Joanny Muchy i Piotra Misiły, bowiem chyba nikt nie podejrzewał ich o napoleońskie przymioty, i nie tylko o nie. A tu proszę, nie tylko mają wizję, ale i ambicje zdetronizowania Grzegorza Schetyny oraz Ryszarda Petru. Te ambicje są najważniejsze, gdyż bez nich nikt nie rozpoznałby drzemiących w tych postaciach zasobów, szczególnie intelektualnych. Po prostu Joanna Mucha i Piotr Misiło nachalnie się z nimi nie obnosili, więc powstało wrażenie, jakby te zasoby były skromne. Ale okazało się, że potrzeba tylko odpowiedniego lansu oraz samowyzwolenia z wątpliwości, żeby goły intelekt się obronił, co jest szczególnie ważne w wypadku posłanki Muchy i jej przyćmiewającej zabójczy umysł powierzchowności. Może więc rację mają feministki, gdy się na różne sposoby oszpecają czy przebierają, bowiem wtedy nic nie przyćmiewa ich ostrych jak brzytwa umysłów, co widać przy różnych czarnych marszach, manifach czy paradach równości. I co demonstruje wyjątkowa postać pośród feministek, z umysłem ostrym jak trzy brzytwy, czyli Magdalena Środa.
Niektóre gwiazdy opozycji potrzebują tylko impulsu, np. w postaci skrzyżowania się z innym ugrupowaniem, żeby ich geniusz zabłysnął. Tak stało się z byłymi posłankami Nowoczesnej Joanną Augustynowską i Martą Golbik, które we fraucymerze Ryszarda Petru były bardzo cichymi myszkami (gdzie im tam było do „myszki agresorki”), a tuż po przejściu do PO (w kwietniu 2017 r.) stały się gwiazdami pierwszej wielkości. Ta ich wielkość nigdy nie przykryje jednak osobowości supergiganta - tak intelektu, jak powierzchowności, czyli Borysa Budki. To, że ujawnił się hipergeniusz kierowniczy Borysa Budki nie dziwi, bo od czasu spotkania 14 lipca 2015 r. na łódzkiej ulicy jednego (słownie jednego) interesanta, który miał ochotę z Budką dyskutować, rosła w nim potrzeba bycia bardzo ważnym człowiekiem, żeby nie tłamsić swego wyjątkowego potencjału. Gdy Borys Budka spotykał interesanta na łódzkiej ulicy, już był ministrem sprawiedliwości u Ewy Kopacz, ale jeszcze nie był przekonany, czy publicznie lansować swój geniusz. Zaczął to robić jako główny komentator (spychając w cień Roberta Kropiwnickiego) ustaw dotyczących Trybunału Konstytucyjnego i szerzej wymiaru sprawiedliwości. I tak od komentarza do komentarza narodził się obecny Borys Budka, czyli umysł porównywalny chyba tylko z Magdaleną Środą, czyli trójbrzytwowy. Ale umysł opakowany w powierzchowność Jamesa Bonda (w wersji Seana Connery’ego bądź Daniela Craiga) połączonego z Grzegorzem Krychowiakem (jako arbitrem elegancji).
W związku z wielkim wysypem geniuszy i Napoleonów, nierzadko trójbrzytwowych, przyszłość opozycji jest świetlana. Żeby zaspokoić przywódcze ambicje ujawnionych ostatnio gigantów, istniejące partie powinny się podzielić na mniejsze, żeby żaden wielki przywódca się nie zmarnował. Powstałoby w ten sposób ze 40 nowych ugrupowań, każde mające tabuny fanów ze względu na swoich genialnych liderów. I byłoby wreszcie miejsce dla kobiet liderów na czele partii. Skończyłyby się przy okazji wojny o przywództwo z Grzegorzem Schetyną i Ryszardem Petru, gdyż im zostałyby partie matki. Te 40 partii dowodzonych przez ludzi mogących w pełni rozwinąć swoje gigantyczne możliwości szybko opanowałyby cała scenę polityczną, bo mogłyby się podzielić rolami. A potem przyszłoby wielkie wyborcze zwycięstwo i przez dekady wszyscy żyliby szczęśliwie i w bogactwie. Podpowiadam więc opozycji, żeby nie prowadziła wojen między liderami, tylko niech zakwitnie tysiąc kwiatów. Albo chociaż sto. Z kwiatami Joanny Muchy i Piotra Misiły na samej górze.
-
Uwaga! Masz jeszcze szansę na skorzystanie z wyjątkowej oferty!
Zamów i opłać roczną prenumeratę pakietu: tygodnik „Sieci” i miesięcznik „wSieci Historii”, a otrzymasz w prezencie książkę Malcolma Lamberta pt.”Średniowieczne herezje”.
Pospiesz się! Szczegóły na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/361936-giganci-opozycji-nie-walczcie-z-soba-lecz-zakladajcie-partie-corki-niech-zakwitnie-1000-kwiatow