Od dobrych kilku tygodni w polskiej polityce trwa próba odgadnięcia zmian, jakie Prawo i Sprawiedliwość zaproponuje w kontekście ordynacji wyborczej. Co rzeczywiście postuluje PiS, co zmieni się przed wyborami samorządowymi, co przed wyborami parlamentarnymi i czy jest się czego obawiać? Sytuacja jest naprawdę skomplikowana i niejednoznaczna.
Z całą pewnością można się spodziewać drobnych korekt na poziomie technicznym. Politycy PiS postawią - również w wymiarze propagandowym - na zmiany, w sprawie których nikt nie będzie oponował. Chodzi o przezroczyste urny wyborcze czy monitoring w trakcie procedury liczenia głosów.
Zmiany przed wyborami samorządowymi miałyby również dotknąć sposobu organizacji wyborów. PiS chce odciążyć (a mówiąc wprost; odebrać częśc uprawnień) samorządy terytorialne w tej sprawie. Kierownictwo PiS jest przekonane - po analizie dotychczasowych wyborów samorządowych, a zwłaszcza feralnego głosowania w 2014 roku - że możliwości fałszerstwa i wypaczenia wyników istnieją właśnie na poziomie lokalnym, komisji wyborczych. Stąd pomysły związane z dodatkową komisją wyborczą, inną organizacją wyboru jej członków i szerszą kontrola ze strony Warszawy. W skrócie: to centralizacja tego zakresu życia publicznego.
Docelowo chcielibyśmy osiągnąć model francuski, gdzie to MSW organizuje wybory i ogłasza ich wyniki. Ale wiemy, jaka powstałaby awantura, gdyby to Mariusz Błaszczak ogłosił, że wybory były rzetelne i wygrało je PiS
— śmieje się nasz rozmówca, dobrze znający nastawienie kierownictwa PiS w tej sprawie.
Zgodnie z doniesieniami mediów, w PiS zastanawiają się nad zmniejszeniem okręgów wyborczych. Analizowany jest również pomysł w sprawie likwidacji jednomandatowych okręgów wyborczych (lub choć ich części) w mniejszych gminach przy wyborach samorządowych.
To jednak jest broń obosieczna. Z pobieżnej analizy wynika, że o ile w pewnych rejonach kraju moglibyśmy na tym zyskać, o tyle efektem zmian w innych okręgach byłaby strata dla PiS. Sam widziałem 3-4 projekty w tej sprawie; decyzja w żadnej z nich nie zapadła na sto procent
— mówi mi jeden z ważnych polityków partii.
Aby jednak w ordynacji wyborczej zaszły jakiekolwiek zmiany, potrzebny będzie jednoznacznie pozytywny sygnał ze strony prezydenta Andrzeja Dudy. W Prawie i Sprawiedliwości obawiają się, że przy próbie zmian pojawi się podobny problem co w sprawie reformy wymiaru sprawiedliwości, a targi polityczne będą trwały długie tygodnie. Pewny
PiS zresztą nie ma wiele czasu, by wprowadzić zmiany w wyborach samorządowych. Dlatego jeśli ze strony Pałacu Prezydenckiego nie będzie wyraźnego wsparcia, to reforma skończy się na technicznych korektach w sprawie przezroczystych urn i monitoringu przy liczeniu głosów. Albo zmiany nie obejmą nawet tego.
Więcej czasu jest za to, jeśli chodzi o zmiany w ordynacji przed wyborami parlamentarnymi w roku 2019. Jaki jest cel? W idealnym dla PiS scenariuszu dobrze skrojona ordynacja dałaby partii Jarosława Kaczyńskiego - przy poparciu ok. 40-43 procent, na które liczą na Nowogrodzkiej - ok. 276 mandatów, a więc magiczną granicę 3/5, która pozwoliłaby nie oglądać się na prezydenckie weta.
O to będzie jednak bardzo trudno. Nie tylko dlatego, że pułap ponad 40 procent poparcia jest bardzo wysoko zawieszoną poprzeczką (niezależnie od świetnych notowań sondażowych), ale również dlatego, że w PiS pamiętają o dość powszechnej regule: dłubanie w ordynacji kończy się źle dla partii, która to robi. Zmiany, które w teorii miały wzmocnić mandat wyborczy często wracają jak bumerang i uderzają w ich autorów.
Jakie zmiany są rozważane? W kierownictwie PiS myśli się o tym, by wybory parlamentarne 2019 odbyły się na nowych zasadach. Polska zostałaby wówczas podzielona na 100 okręgów wyborczych, w każdym z nich byłoby do zgarnięcia 3-4-5 mandatów (średnio 4,6).
To byłby pomysł podobny do tego, jaki mamy przy wyborach do sejmików wojewódzkich
— mówi rozmówca wPolityce.pl.
W teorii niewiele by się zmieniło - nie zostałby, wbrew doniesieniom, zniesiony próg 5% przy wejściu do parlamentu, a rozwiązanie z sejmików jest już przyjęte przy wyborach samorządowych, a więc - siłą rzeczy - jest konstytucyjne. W praktyce jednak taki, a nie inny system liczenia głosów i rozkładu mandatów wycinałby z poważnej gry wszystkie ugrupowania poniżej 15 procent poparcia. W okręgu, w którym do zgarnięcia są 4 mandaty to dwie największe partie podzieliłyby między siebie wyborczy tort. Nawet jeśli pojawią się okręgi, w których świetny wynik osiągnęliby kandydaci Kukiz‘15 czy PSL, to będą oni rodzynkami w Sejmie, a ich koła mogłyby liczyć co najwyżej kilka osób.
Tak, to rozwiązanie, które tworzyłoby system niemal dwupartyjny. Z drugiej jednak strony po stronie opozycji nie ma głupców: wiedzieliby, że wtedy ich jedyną szansą są wspólne listy wyborcze. A tego, jakie przyniosłoby to efekt wyborczy - po prostu nie wiemy. Nie wiemy zresztą, czy PSL, Razem, Nowoczesna i PO byłyby w stanie dogadać się co do kształtu takich list
— słyszymy.
Co ważne, żadne konkretne decyzje nie zapadły. Uwaga kierownictwa partii - z prezesem PiS na czele - jest dziś niemal w zupełności zogniskowana na reformie wymiaru sprawiedliwości i negocjacjach z prezydentem. Jeśli relacje z głową państwa ulegną poprawie, uda się wyjaśnić liczne nieporozumienia, które narosły w ciągu ostatnich kilku tygodni i wyjść na prostą - wtedy furtka do zmian w ordynacji zostanie otwarta.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/361856-tylko-u-nas-zmiany-w-ordynacji-przy-wyborach-2018-i-2019-wiemy-jakie-pomysly-analizowane-sa-w-pis-sprawdz-co-moze-sie-zmienic