Ale z pewnością obóz prezydencki, jak i PiS, mają swoje racje w tej interpretacji prezydentury. I chyba trudno oczekiwać od nich, by nagle obie strony chciały z nich zrezygnować.
To jest polityka i bardzo ciężko jest się w niej samoograniczać. Zdarzają się takie przypadki, jak najbardziej, ale trudno oczekiwać, by stały się jakąś nową regułą. Myślę, że największym problemem jest jeszcze to, że w tym sporze jest przynajmniej jakiś element merytoryczny. Spór nie składa się tylko z tego, ale są pewne różnice w podejściu do sposobu kreowania władzy sądowniczej. Bo tak naprawdę, gdybyśmy głębiej zastanowili się nad sensem całego sporu w polskiej polityce nad tą kwestią, to jest on naprawdę poważny i nie jest to gra w rodzaju „House of cards”, gdzie chodzi czystą władzę i nic więcej. Aczkolwiek obóz władzy powinien pamiętać, że premia od wyborców i wysoki poziom zaufania ze strony elektoratu PiS - który zdaje się nie brać na serio tego sporu, bo odbiera to jako naturalne nieporozumienie w rodzinie, które za chwilę przeminie; co pokazują wysokie wyniki sondażowe wszystkich jego uczestników - nie będą wieczne. Im bliżej wyborów, tym bardziej każda taka dyskusja może stać się niebezpieczna. Tym bardziej, że casus Jarosława Gowina pokazuje, że gdzieś tam piekło prawicy z lat 90. potencjalnie się czai i może ruszyć cała lawina, a w ślad za tym sporem każde środowisko będzie się chciało wyemancypować oraz prezentować we wszystkim inne zdanie, byle tylko wywalczyć coś więcej od kierownictwa PiS. Szczęście partii rządzącej tkwi jednak w tym, ze ten spór znajduje swój finał w momencie rekordowo wysokich notowań.
I przy jednoczesnej marginalizacji opozycji.
Tak. To kolejne stadium kryzysu opozycji, wewnętrzny paraliż, miotanie się między różnymi porządkami i podważanie przywództwa PO, a w tej partii Grzegorz Schetyny, to okoliczności bardzo ułatwiające. Natomiast, gdyby ten spór miał miejsce wiosną tego roku, gdy PO gwałtownie awansowała w sondażach , a PiS nie został zrozumiany przez opinię publiczną po sprawie Tuska w Brukseli, to jego konsekwencje mogłyby być dużo bardziej długofalowe.
Być może w tej całej sytuacji cenną lekcją dla PiS-u jest to, że realnie można było zobaczyć, na kogo w obozie można liczyć, a kto jest takim ogniwem, które nie w każdych realiach będzie zgodne i w którymś momencie nie tylko nie będzie klaskać, ale również może w ogóle nie zagłosować za jakąś ustawą.
Szef gabinetu prezydenta Krzysztof Szczerski powiedział w wywiadzie, że „Andrzej Duda po zakończeniu swej pracy jako prezydent innych stanowisk w Polsce piastować pewnie nie będzie”. Czy tak zawsze musi być w realiach polskiej polityki?
Chyba musi (śmiech). Jako społeczeństwo jesteśmy przyzwyczajeni do pewnego nobilitacji i dostojeństwa głowy państwa, a prezydenturę traktujemy jako zwieńczenie politycznej kariery i godność, a nie epizod polityczny. Zauważmy, że powrót żadnego byłego prezydenta nie został zaakceptowany przez opinię publiczną. W przypadku Lecha Wałęsy skończyło się to z zupełnie niepoważnym wynikiem wyborczym w 2000 roku. U Aleksandra Kwaśniewskiego obserwowaliśmy jakąś dziwaczną i chaotyczną drogę oddziaływania od zewnątrz na SLD, próbę związania wokół niego partii, a na dodatek człowiek, który został dwukrotnie wybrany w wyborach powszechnych, sprzymierzył się z Januszem Palikotem, który jest chyba uosobieniem wszystkich problemów polskiej polityki w III RP. Dla samej instytucji byłej głowy państwa nie wyglądało to najlepiej. I dojdźmy do Bronisława Komorowskiego, który nie wiadomo, czy chce być tylko recenzentem politycznym, czy ma chęć wrócić do czynnej aktywności, ale nie widać szczególne koniunktury na jego powrót.
W istocie więc ta diagnoza jest trafna, mimo że Andrzej Duda, nawet po drugiej kadencji – bo wiele wskazuje na to, że może stać się faworytem na długo przed kolejnymi wyborami – będzie w wieku, w którym polityce można wciąż sporo osiągnąć. Wydaje się jednak, że przy dobrej dla Polski koniunkturze, szybciej mogłyby się przed nim otworzyć drzwi do polityki międzynarodowej. Być może doszłoby do próby tworzenia pewnego precedensu, ale ten kazałby wtedy zapytać o sens wyborów powszechnych prezydenta, skoro miałby to być urząd, który stanowi trampolinę do dalszej kariery o charakterze partyjnym. Dlatego podzielam diagnozę, że prezydent, bez względu na ilość sprawowanych kadencji, powinien być raczej już tylko kimś, kto jest ponad, a w gorszym dla niego przypadku obok, a nie we wewnątrz polskiej polityki.
Rozmawiał Adam Kacprzak
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Ale z pewnością obóz prezydencki, jak i PiS, mają swoje racje w tej interpretacji prezydentury. I chyba trudno oczekiwać od nich, by nagle obie strony chciały z nich zrezygnować.
To jest polityka i bardzo ciężko jest się w niej samoograniczać. Zdarzają się takie przypadki, jak najbardziej, ale trudno oczekiwać, by stały się jakąś nową regułą. Myślę, że największym problemem jest jeszcze to, że w tym sporze jest przynajmniej jakiś element merytoryczny. Spór nie składa się tylko z tego, ale są pewne różnice w podejściu do sposobu kreowania władzy sądowniczej. Bo tak naprawdę, gdybyśmy głębiej zastanowili się nad sensem całego sporu w polskiej polityce nad tą kwestią, to jest on naprawdę poważny i nie jest to gra w rodzaju „House of cards”, gdzie chodzi czystą władzę i nic więcej. Aczkolwiek obóz władzy powinien pamiętać, że premia od wyborców i wysoki poziom zaufania ze strony elektoratu PiS - który zdaje się nie brać na serio tego sporu, bo odbiera to jako naturalne nieporozumienie w rodzinie, które za chwilę przeminie; co pokazują wysokie wyniki sondażowe wszystkich jego uczestników - nie będą wieczne. Im bliżej wyborów, tym bardziej każda taka dyskusja może stać się niebezpieczna. Tym bardziej, że casus Jarosława Gowina pokazuje, że gdzieś tam piekło prawicy z lat 90. potencjalnie się czai i może ruszyć cała lawina, a w ślad za tym sporem każde środowisko będzie się chciało wyemancypować oraz prezentować we wszystkim inne zdanie, byle tylko wywalczyć coś więcej od kierownictwa PiS. Szczęście partii rządzącej tkwi jednak w tym, ze ten spór znajduje swój finał w momencie rekordowo wysokich notowań.
I przy jednoczesnej marginalizacji opozycji.
Tak. To kolejne stadium kryzysu opozycji, wewnętrzny paraliż, miotanie się między różnymi porządkami i podważanie przywództwa PO, a w tej partii Grzegorz Schetyny, to okoliczności bardzo ułatwiające. Natomiast, gdyby ten spór miał miejsce wiosną tego roku, gdy PO gwałtownie awansowała w sondażach , a PiS nie został zrozumiany przez opinię publiczną po sprawie Tuska w Brukseli, to jego konsekwencje mogłyby być dużo bardziej długofalowe.
Być może w tej całej sytuacji cenną lekcją dla PiS-u jest to, że realnie można było zobaczyć, na kogo w obozie można liczyć, a kto jest takim ogniwem, które nie w każdych realiach będzie zgodne i w którymś momencie nie tylko nie będzie klaskać, ale również może w ogóle nie zagłosować za jakąś ustawą.
Szef gabinetu prezydenta Krzysztof Szczerski powiedział w wywiadzie, że „Andrzej Duda po zakończeniu swej pracy jako prezydent innych stanowisk w Polsce piastować pewnie nie będzie”. Czy tak zawsze musi być w realiach polskiej polityki?
Chyba musi (śmiech). Jako społeczeństwo jesteśmy przyzwyczajeni do pewnego nobilitacji i dostojeństwa głowy państwa, a prezydenturę traktujemy jako zwieńczenie politycznej kariery i godność, a nie epizod polityczny. Zauważmy, że powrót żadnego byłego prezydenta nie został zaakceptowany przez opinię publiczną. W przypadku Lecha Wałęsy skończyło się to z zupełnie niepoważnym wynikiem wyborczym w 2000 roku. U Aleksandra Kwaśniewskiego obserwowaliśmy jakąś dziwaczną i chaotyczną drogę oddziaływania od zewnątrz na SLD, próbę związania wokół niego partii, a na dodatek człowiek, który został dwukrotnie wybrany w wyborach powszechnych, sprzymierzył się z Januszem Palikotem, który jest chyba uosobieniem wszystkich problemów polskiej polityki w III RP. Dla samej instytucji byłej głowy państwa nie wyglądało to najlepiej. I dojdźmy do Bronisława Komorowskiego, który nie wiadomo, czy chce być tylko recenzentem politycznym, czy ma chęć wrócić do czynnej aktywności, ale nie widać szczególne koniunktury na jego powrót.
W istocie więc ta diagnoza jest trafna, mimo że Andrzej Duda, nawet po drugiej kadencji – bo wiele wskazuje na to, że może stać się faworytem na długo przed kolejnymi wyborami – będzie w wieku, w którym polityce można wciąż sporo osiągnąć. Wydaje się jednak, że przy dobrej dla Polski koniunkturze, szybciej mogłyby się przed nim otworzyć drzwi do polityki międzynarodowej. Być może doszłoby do próby tworzenia pewnego precedensu, ale ten kazałby wtedy zapytać o sens wyborów powszechnych prezydenta, skoro miałby to być urząd, który stanowi trampolinę do dalszej kariery o charakterze partyjnym. Dlatego podzielam diagnozę, że prezydent, bez względu na ilość sprawowanych kadencji, powinien być raczej już tylko kimś, kto jest ponad, a w gorszym dla niego przypadku obok, a nie we wewnątrz polskiej polityki.
Rozmawiał Adam Kacprzak
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/361494-nasz-wywiad-prof-chwedoruk-nowa-dynamike-jak-zwykle-w-polskiej-polityce-nadal-prezes-pis-ktory-kompletnie-zmienil-charakter-tego-sporu?strona=2