Przed Sądem Najwyższym zebrała się wieczorem niewielka grupa ludzi, którzy protestowali przeciwko prezydenckiemu projektowi reformy sądownictwa. Byłoby to może nieistotne, gdyby nie fakt, że projekt atakuje również totalna opozycja i rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar, a I Prezes SN p. Małgorzata Gersdorf oświadczyła, że pomysłami prezydenta „jest rozczarowana”. Niewykluczone, że szykowany jest już grunt pod kolejne protesty.
Co to oznacza? Przede wszystkim to, że prezydenckie projekty – choć różnią się w kilku kwestiach od odrzuconych propozycji PiS – nie są jedynie „pudrowaniem” reformy. Jeśli byłoby tak, mielibyśmy raczej do czynienia, może nie z pochwałami, ale na pewno z milczącą aprobatą obozu III RP. Zatem twierdzenia, że prezydent „zdradził” można raczej włożyć między bajki. Owszem, „rozmiękczył” (zwolennicy powiedzą „ucywilizował”) pierwotny projekt PiS i można się z tym nie zgadzać, ale do „zdrady” jeszcze mu bardzo daleko.
Pewne nadzieje na przełamanie sporu na linii Prezydent – PiS dają wypowiedzi, zarówno prezesa Jarosława Kaczyńskiego, jak innych polityków tej partii, że porozumienie jest możliwe. Dobrze brzmi deklaracja posła Jacka Sasina, że obie strony tj. prezydent i PiS mają ten sam cel, choć różnią się co do metody. Najgorsze bowiem, co mogłoby się przydarzyć obozowi prawicy, to głęboki wewnętrzny konflikt. To oczywiste, że na takim konflikcie skorzystać mogliby najbardziej zwolennicy „tego, co już było”. Jednak nadzieja na całkowite wygaszenie różnic jest ciągle dość nikła, dziś chodzi bowiem już nie tylko o reformę sądów, ale o pozycję prezydenta w państwie, który – dość niespodziewanie – wkroczył do akcji i wetując ustawy przygotowane przez PiS, przypomniał o swoim istnieniu na scenie politycznej.
Dlatego niespecjalnie w tej chwili wierzę, że PiS zaakceptuje tę nową sytuację. Oznaczałoby to bowiem uznanie prezydenta za równoprawny podmiot w debacie ustrojowej i stworzyłoby precedens na przyszłość, a tego – wbrew koncyliacyjnym deklaracjom – partia rządząca chciałaby najwyraźniej uniknąć. Bardziej prawdopodobny wydaje mi się wariant unikania otwartego konfliktu, a zatem przedłużania debaty na temat reformy, a nawet wyciszenia jej do czasu, gdy PiS będzie w stanie – bez oglądania się na kogokolwiek – wprowadzić zmiany wedle własnego zamysłu. Jest to oczywiście możliwe tylko pod warunkiem uzyskania w następnych wyborach parlamentarnych większości mandatów przez PiS.
Chciałbym się mylić, bo wolałbym, aby kluczowa z ustrojowego punktu widzenia reforma sądownictwa, stała się płaszczyzną porozumienia wewnątrz obozu prawicy i weszła wkrótce w życie. Bo przecież – jak słyszymy – nie o cel chodzi, lecz tylko o metodę dochodzenia do celu. Jednak, aby to było możliwe, konieczne jest powstrzymanie różnych sprzecznych ambicji politycznych. Cóż bowiem może czekać polityków, którzy okażą się niezdolni do kompromisu nawet w łonie własnego obozu? Zdobycie przytłaczającej większości w następnych wyborach? Reelekcja? Nie sądzę.
No chyba, że każdy gra na własny rachunek. Ale wtedy trzeba powiedzieć to jasno.
-
Na łamach nowego numeru „Sieci”: Prezes Kaczyński, Prezydent Duda i punkt zwrotny polskiej polityki. „O co toczy się gra na linii prezydent – PiS?”. To trzeba przeczytać!
Kup nasze pismo w kiosku lub skorzystaj z bardzo wygodnej formy e - wydania dostępnej na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji internetowej www.wPolsce.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/360341-reforma-sadownictwa-jest-sprawdzianem-czy-prawica-jest-zdolna-do-osiagniecia-wewnetrznego-kompromisu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.