Zakaz handlu w drugą i czwartą niedzielę miesiąca to aktualnie leżąca na stole Prawa i Sprawiedliwości propozycja. Pomysł przeszedł już prawdziwą ewolucję. Związkowcy i branża od miesięcy spierają się, jakie rozwiązanie byłoby najlepsze dla samych zainteresowanych. Dla jednej i drugiej strony sporu.
Najpierw był całkowity zakaz, potem mówiło się o wprowadzeniu handlowych niedziel i wykluczeniu handlu poza wyznaczonymi tylko niedzielami, czy takimi świętami jak wigilia Bożego Narodzenia i Wielka Sobota oraz dniami powszednimi.
Teraz, kiedy sklepy mają być zamknięte w dwie z czterech niedziel w miesiącu, zadowoleni mają być i pracodawcy, którzy mogliby ustawiać grafik tak, by pracownicy zawsze byli na posterunku, i pracownicy, którzy mieliby wolne w dwie niedziele w miesiącu. A jeśli chcieliby, mogliby pracować.
Argumenty przeciw wprowadzeniu takiego rozwiązania nie są przekonujące. Numer jeden to ten mówiący o utracie zatrudnienia 30 tys. osób. Ale mało kto dodaje, że to badania sprzed dwóch lat, które nie uwzględniają obecnej sytuacji na rynku pracy. A dziś nie ma już wielkich obaw, że ludzie nie znajdą zatrudnienia. Polacy się już tego nie boją. Pracodawcom brakuje wręcz rąk do pracy.
Poza tym zapotrzebowanie na pracowników nie zmniejszy się przez zamknięcie sklepów dwa razy w miesiącu. Polacy ruszą do sklepów w soboty, poniedziałki. Nie będą jedli mniej, będą kupowali więcej innego dnia. I być może sklepy wówczas będą potrzebowały więcej personelu.
I argument numer dwa: będzie mniej wpływów do budżetu. Ale i to jest nieprawda. Z podobnych przyczyn, co powyżej. Klienci będą kupowali produkty wcześniej, albo później, tak samo zapełniając swoje lodówki, jak przed zakazem.
Trudno chyba wnioskować, że zakaz handlu sprawi, że będziemy mniej jedli.
Jest jeszcze kwestia konkurencji polskich sklepów z zagranicznymi koncernami, w których to te nasze firmy przegrywają. A przegrywają dlatego, że nie płacą w Polsce podatków i wyprowadzają swoje zyski zagranicę zamiast zostawiać je w kraju. Kolejny lewicowy argument: przecież potrzebujemy kapitału z zagranicy, nie damy rady zastąpić zachodnich sklepów polskimi w pełni.
I to jest już argument nieaktualny. Nikt nie mówi, że Polska chce się zamykać na zagraniczny kapitał, ale też nie musi już zachodnim koncernom pobłażać. Może odzyskać siłę i egzekwować sprawiedliwe podatki.
Prace nad projektem ustawy mają się rozpocząć na 11 października, na kolejnym posiedzeniu sejmowej podkomisji. Poprawki do ustawy mają być zgłaszane do piątku 6 października.
Rząd już nie zgodził się na zakazy pracy w niedziele dla centrów logistycznych. Spod zakazu handlu według gabinetu Beaty Szydło należy wyłączyć wszystkie obiekty handlowe znajdujące się na terenie punktów obsługi pasażerów, tj. lotnisk, portów morskich, dworców kolejowych i autobusowych, bez względu na ich powierzchnię handlową.
Nie byłoby też zakazu handlu dla zakładów pogrzebowych i kwiaciarni. Wreszcie nie może być żadnego zakazu dla sklepów internetowych.
Z dotychczasowych wypowiedzi członków rządu wynika, że raczej otwarte tego dnia będą sklepy przy stacjach benzynowych.
Co z hurtowniami? Istnieje szansa, że będą one w niedzielę otwarte. Po to, aby zapewnić zaopatrzenie dla sklepów na poniedziałek.
Mleka i chleba Polakom na pewno nie zabraknie. Nawet w niedziele.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/360123-zakazac-handlu-w-niedziele-wiecej-za-niz-przeciw-argumenty-opozycji-albo-nieprawdziwe-albo-nieprzekonujace