W najnowszym wywiadzie prezydent Andrzej Duda tak mówi o głównym wątku rozbieżności w sprawie reformy wymiaru sprawiedliwości:
W efekcie spór sprowadza się do pytania, czy obóz rządowy ma wybierać wszystkich 15 członków KRS.
Pozornie sprawa jest prosta: zachłanny PiS chce wszystkiego, pełnej kontroli, nie toleruje żadnej opozycji w nowej Krajowej Radzie Sądownictwa.
Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana.
KRS, zgodnie z konstytucją, składa się z 25 członków. 15 z nich to sędziowie, wybierani dotąd przez instytucje samorządu sędziowskiego. Teraz tych sędziów będzie wskazywał parlament.
Dodatkowo w skład KRS wchodzą: pierwszy prezes Sądu Najwyższego, minister sprawiedliwości, prezes NSA i przedstawiciel prezydenta.
A także czterech posłów oraz dwóch senatorów.
Według propozycji prezydenta większość sejmowa wybrałaby w głosowaniu imiennym 8 z 15 sędziów, których wybierał będzie Sejm.
Razem z ministrem sprawiedliwości daje to 9 osób. A więc nie jest to większość.
Pozostają przedstawiciele parlamentu - czterech posłów i dwóch senatorów, również zapisani w konstytucji. Ale tu pojawia się problem: prezydencki projekt nie wspomina o przerwaniu kadencji tych osób.
Obecnie parlament w KRS reprezentują następujący posłowie: Stanisław Piotrowicz (PiS), Krystyna Pawłowicz (PiS), Borys Budka (PO), Tomasz Rzymkowski (Kukiz ‘15), oraz senatorowie: Stanisław Gogacz (PiS) i Rafał Ambrozik (PiS).
Razem z sędziami wskazanymi przez większość, daje to obozowi reformatorskiego 13 osób. Przy założeniu, że PiS znalazłoby 8 sędziów absolutnie sobie posłusznych, co nie jest ani zamiarem rządzących, ani nie jest możliwe - takich sędziów po prostu nie ma. To dlatego projekty zawetowane przez prezydenta powoływały „polityczną” izbę KRS, dysponującą „prawem weta” w całej Radzie; miała ona dawać gwarancję, że siła grawitacji środowiska sędziowskiego nie przeważy.
Czy przeprowadzenie sanacji wymiaru sprawiedliwości przy tak nikłej i tak wątpliwej większości - 13 osób na 25 - jest realne? W PiS wskazuje się na Trybunał Konstytucyjny, w którym już dziś 1 sędzia wskazany przez obecną większość zmienił front, i faktycznie wspiera linię prof. Rzeplińskiego. Ryzyko wydaje się więc ogromne. No i jest jasne, że po ewentualnej utraci władzy „kasta” znów byłaby panem sytuacji.
W PiS można więc usłyszeć, że propozycja prezydenta to w sumie model nie do przyjęcia, bo mogłoby się okazać, że cała reforma pozostaje na papierze, a odnowiona KRS faktycznie broni tego, co było, posługując się przy okazji hasłem: „przecież PiS sam za tym głosował, nie może mieć teraz pretensji o cokolwiek”.
Wątpliwości w szeregach partii rządzącej budzi także konstytucyjność zaproponowanego przez prezydenta głosowania imiennego, nie stosowanego dotąd (przynajmniej nikt, z kim rozmawiałem nie pamięta o takim przypadku) w polskiej praktyce parlamentarnej.
Projekt musi więc zostać albo poddany daleko idącym zmianom, albo zostanie całkowicie porzucony. Prawo i Sprawiedliwość jest przekonane, że bez gwarancji powodzenia reform w sądownictwie nie warto przyjmować żadnych ustaw. Ale pełnej odpowiedzi jeszcze nie ma, trwają analizy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/359701-co-wynika-z-propozycji-prezydenta-pytanie-stawiane-przez-pis-brzmi-czy-daja-one-zwolennikom-zmian-bezpieczna-wiekszosc-w-krs-odpowiedz-raczej-nie