W sprawie prezydenckich ustaw wszystko jest jeszcze możliwe. Poniedziałek przyniósł - wbrew doniesieniom poważnych rzekomo gazet - poważne ustępstwa ośrodka prezydenckiego. Zgłoszenie propozycji zmiany konstytucji było po prostu sposobem na wyjście z honorem z sytuacji bez wyjścia. I jednocześnie umożliwiło podjęcie negocjacji z PiS na nowych warunkach. A właściwie trochę na starych warunkach. Bo ustawy szykowane przez ostatnie tygodnie w pałacu prezydenckim - te, które, jak pisałem w „Sieci”, były nie do przyjęcia - są już w dużej mierze nieaktualne. Dlatego nie poznaliśmy wczoraj ich treści.
Kluczowa jest zgoda głowy państwa na ewentualne poprawki w parlamencie. Mówił o tym wczoraj minister Krzysztof Szczerski, stwierdzając: „Prezydent powiedział, że nie oczekuje od Sejmu, iż będzie jego notariuszem. Odda te projekty partiom do dyskusji”.
Można się tylko cieszyć, że porozumienie okazało się możliwe, choć - zaznaczmy - nie jest jeszcze przesądzone. Po dzisiejszych gazetach widać, ile obóz III RP zainwestował w prezydenta, jak bardzo wektory działania głowy państwa i części mediów, być może nieintencjonalnie, zlały się w jedno. Do tego dochodziło „przesłanie niewerbalne”: to Prawo i Sprawiedliwość zostało obsadzone w roli tego „złego”, groźnego, niebezpiecznego. Tego, którego trzeba blokować i którego aktywność należy hamować. Przed tą tezą - że prezydent broni Polaków przed PiS - prezydent nie uciekał zbyt stanowczo.
Niepokoi także nadzwyczaj „adhocowy” charakter polityki prezydenta. 3/5 zgłoszone najwyraźniej bez przemyślenia konsekwencji tej sytuacji, propozycja zmian w konstytucji, która musiała upaść, słowna stanowczość, a potem ustępstwa… Dziś to wszystko przynosi głowie państwa wysokie sondaże, ale ma też w sobie niebezpieczną nutkę niepowagi.
No i kwestia przywództwa Jarosława Kaczyńskiego. Hierarchia konstytucyjna jest jasna: głową państwa jest prezydent, i nikt tego nie kwestionuje. Ale liderem obozu rządzącego jest Jarosław Kaczyński. Rozumiem dążenie do sytuacji, w której prezydent pełni rolę podmiotową, jednak próba stanięcia wyraźnie obok dobrej zmiany skończy się katastrofą projektu. Pomija też historyczny kontekst zwycięstwa Andrzeja Dudy; była to wielka zasługa samego kandydata, ale przede wszystkim zasługa polityki Kaczyńskiego, prowadzonej konsekwentnie od początku lat 90. Polityka to nie matematyka, to nie paragrafy, i dojrzałość nakazuje o tym pamiętać. I trochę ufać doświadczeniu lidera, który wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu rozbił w pył III RP.
Warte analizy są także zachowania części prawicowych publicystów. Swego czasu nikt nawet nie próbował prześcignąć ich we wzywaniu do „przegonienie tej bandy złodziei i łobuzów”; nie żałowali mocnych słów, wzywali do determinacji. Gdy pojawiła się szansa na prawdziwe zmiany, wczorajsi radykałowie wzywają do… zaciągnięcia hamulca. I to z całej siły! Jednocześnie oskarżają konsekwentnych zwolenników zmian o… radykalizm i ekstremizm!
O co chodzi? Nie sposób nie uznać, że za tym wszystkim kryje się projekt polityczny. Być może jeszcze nie sprecyzowany, jeszcze nie nazwany, ale już wyraźnie wyczuwalny. Warunkiem powodzenia ma być zatrzymanie Prawa i Sprawiedliwości. Zablokowanie reform, złamanie dynamiki politycznej, pozbawienie partii rządzącej atutu skuteczności, na którym opierają się jej wysokie notowania. Także atutu dotrzymywania obietnic. Przy okazji próbuje się znów wpędzić PiS i Kaczyńskiego w zarzut rzekomej kłótliwości.
Prawo i Sprawiedliwość ma być w tym scenariuszu taranem, który rozbił III RP, ale który sam w tej walce spłonął. Wówczas pojawi się pole dla nowych sił politycznych, dla nowych formacji prawicowych. Dla ludzi, którzy dziś są przerażeni obawą, że mogą czekać na swoją szansę kolejne kadencje. Scenariusz ładny, tylko sondaże PiS za wysokie. Trudno bronić tezy, że radykalne reformy zabijają poparcie. Ale mimo to próbują.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/359511-porozumienie-pis-prezydent-w-sprawie-sadownictwa-jest-mozliwe-choc-jeszcze-nie-przesadzone-w-tle-ciekawe-procesy