Będziecie dziś Państwo czytać na wielu portalach potoki ściem i zaklinań rzeczywistości, więc – na mocy samozwańczego prawa do wygłoszenia własnych poglądów (czyt. wolność słowa) pozwalam sobie wyłuszczyć opinię osobistą. Niekonsultowaną z nikim i z niczym. Państwu zostawiam decyzję – hejtować ten artykuł, czy go popierać. Sytuacja jest nadzwyczajna, więc i w trybie nadzwyczajnym pozwalam sobie spisać to, co poniżej. Czyli w punktach – które najbardziej pomagają uporządkować myśli.
Po pierwsze: prezydent Duda gra na stworzenie własnego obozu politycznego. Nie uda mu się to z kilku powodów. Najprostszy jest taki, że bez poparcia PiS nie zaistnieje mocniej niż - z całym szacunkiem – Małgorzata Kidawa- Błońska, osoba sympatyczna, za to bez bazy politycznej, gdyż tę – jak wiadomo – tworzą mężowie stanu, a nie polityczni celebryci.
Po drugie: prezydent Duda nie tworzy, od dłuższego już czasu, klimatu dla ustanowienia praw dobrych na lata, gdyż działa wyłącznie doraźnie. Zarówno propozycja sławetnych 3/5 w Sejmie, które miałyby wybierać KRS, jak i błyskawicznych zmian w Konstytucji - oparte są wyłącznie na bieżącej sytuacji politycznej. Nie da się uniknąć pytań o „doraźność” tych rozwiązań, biorąc pod uwagę fakt, iż nikt do tej pory większości 3/5 w III RP nie miał. Tłumaczę więc z prezydenckiego na nasze: PiS popierany dziś przez blisko połowę głosujących Polaków będzie musiał dogadywać się z tymi, którzy po dwóch latach od wyborów nie przekraczają 10 procent poparcia. Mowa, oczywiście, o partii Pawła Kukiza, w sposób naturalny zachwyconej z każdego ruchu prezydenta, który ją wzmacnia. Będąc fanem PiS, zrozumieć to jednak trudno – dlaczego prezydent tak bardzo chce osłabić formację, która wyniosła go na szczyty polityki?
Mam propozycję interpretacji – chodzi o to, by przyszły elektorat budować niezależnie od PiS. I natychmiast odpowiadam na ucho prezydenckim doradcom – zwariowaliście. Uwierzyliście w coś, co nie istnieje. Podobnie, jak wcześniej Zbigniew Ziobro (chwała Bogu, że wrócił „do rozumu”, bo jest obozowi Zjednoczonej Prawicy bardzo potrzebny), jak mizdrzący się do antyrządowych mediów Paweł Kowal (cóż znaczy dziś w polityce więcej od Kazia Marcinkiewicza?), jak przeróżne Miśki Kamińskie, tłuste i wygłodniałe, jak mistrzowie pióra marzący o karierze politycznej, do której trzeba determinacji, której wciąż nie mają, itd. itp.
Po trzecie: prezydent był dziś wyraźnie poddenerwowany. Daleki jestem od tego, by na podstawie tzw. języka ciała oceniać przebieg wypadków przyszłych, ale nikt mi nie powie, że nerwy Andrzeja Dudy wynikały z lęku, jak przyjmą jego propozycje Nowoczesna czy Platforma. Głowa państwa doskonale, wie, że oczywisty pat w postaci 3/5, mający mu dać ostateczną władzę w sferze wymiaru sprawiedliwości, to problem, który sam, celowo, stworzył. Polacy, prędzej czy później, też to zobaczą. Że nie chciał oddać tak wielkiej władzy rządowi, bo chciał ją dla siebie.
I tu jest kolejny pies pogrzebany. Prezydent Andrzej Duda próbuje nas przekonać, że to jego, nie PiS rozwiązania, są perspektywiczne i wybiegają w przyszłość polskiej historii. A jest dokładnie odwrotnie. Wystarczy wyobrazić sobie sytuację, w której do Sejmu wchodzą tylko dwie partie (nie jest od tego daleko): PiS i PO, rządowa i antyrządowa, obojętnie, która będzie którą. Jak mają stworzyć większość 3/5? Jeśli Andrzej Duda wierzy w to, że wtedy to jego skromna osoba będzie decydować o wyborze KRS, może się pomylić. Przejechać zakonnicę na pasach – to może przydarzyć się każdemu. A łaska Salonu na pstrym mecenasie jeździ.
Ale najpoważniejsze pytanie jest inne: dlaczego prezydent tak bardzo nie uda dzisiejszej większości parlamentarnej? Tej samej, która wyniosła go na najwyższe urzędy? Nie podoba mu się polityka kadrowa PiS? Dlaczego ma rzecznika, który z braku lepszych pomysłów bawi się w mikrotrolla stale kąsającego dawnych kolegów? Coś lub ktoś na tej linii dokonał przerwania ciągu zaufania. Jeśli takie zjawisko występuje między przyjaciółmi, rozwiązuje się je w wąskim gronie, w cztery oczy. Każda inna próba „naprawienia sytuacji” poprzez publiczne żale i „kąsania” wskazuje, że tej przyjaźni nigdy nie było. To jest dziś największy ból polskiej prawicy.
Jednak spieszę z pocieszeniem – to ból nr 23451, i także przeminie. Opadną tumany kurzu. Zmądrzeją tumany wśród prezydenckich doradców i publicystów (którzy nagle nie nazywają skrajnym populizmem ani propozycji prezydenta, by kandydatów do KRS zgłaszały… 2 tysiące obywateli, ani nawet tego, by nowa Izba Kontroli Nadzwyczajnych i Spraw Publicznych miała zastąpić normalne odwołania do wyższej instancji sądu). A potem, jak zawsze, wjedzie na scenę, być może lekko się otrzepując, Jarosław Kaczyński. I po raz kolejny udowodni, że jest ojcem polskich przemian i polskiej niepodległości. Niepodległości od postkomunistycznych, postkolonialnych i postpublicystycznych, za przeproszeniem, pierdół. Wszelkie opinie, że to PiS wygrał „dzięki Dudzie”, a nie „Duda dzięki PiS” zostawiam wyżej wspomnianym trollom i tym, którzy do końca świata i o jeden dzień dłużej będą powtarzać, że ziemia jest płaska, a ego to marka obuwia.
Na koniec mego dzisiejszego – jak nazywa to doradca prezydenta, Krzysztof Szczerski, „strumienia dziennikarskiej świadomości” – okruch optymizmu. Paradoksalnie: konflikt wywołany przez prezydenta mającego zaufanie ponad 70 procent społeczeństwa - z partią rządzącą, która ma dziś w sondażach grubo ponad 40 procent, może wywołać na scenie politycznej autentyczne trzęsienie ziemi. Bo jedyną mocną opozycją wobec rządu może stać się już wkrótce tzw. obóz prezydencki, z dużą władzą do końca kadencji, za to bez struktur, a przede wszystkim – błogosławieństwa człowieka, który powiódł konserwatystów, katolików, prawicowców i ludzi wrażliwych społecznie - na barykady. I wygrał.
Niestety, zła wiadomość dla prezydenta jest taka, że prędzej się PO z Nowoczesną, PSL i SLD połączą, niż pozwolą wypłynąć na szerokie wody łajbie Duda-partii. Dowodzą tego choćby świeżutkie negatywne komentarze Nowoczesnej i PO. Oni już widzą, co się święci, inna sprawa, czy potrafią ten „rzut karny” obronić. Ale Konstytucja RP nie daje prezydentowi możliwości skutecznej walki z obiema stronami politycznej barykady. Gdy wszyscy poza Kukizem zaczną wołać na niego „Adrian”, nie pomoże geniusz dwustu Szczerskich i pięciuset Łapińskich. Choćby był wsparty przez „Wyborczą” i TVN, do których za chwilę zaczną prawdopodobnie biegać wyżej wymienieni, by wytłumaczyć, iż zapowiedzi Wielkiej Debaty Konstytucyjnej, która miała mieć miejsce w przyszłym roku, to był tylko pic na wodę. Bo tak naprawdę Konstytucję trzeba zmienić już teraz, by pan prezydent mógł się wzmocnić już dzisiaj.
Z całym szacunkiem i sympatią dla głowy państwa (a w odróżnieniu od wielu jego obecnych dziennikarskich „fanów” pisałem od początku, że może wygrać z Komorowskim) – nie sposób nie dostrzec, że w kwestii ustaw sądowych zachowuje się Andrzej Dud, jak junior, który wbiega na boisko z łopatką podczas meczu Ligi Mistrzów, a potem dziwi się, że mama dała klapsa. W polityce trzeba cierpliwości, jego doradcy zaś cierpią na medialne ADHD. Za szybko, za naiwnie, za strachliwie – panowie.
Moja śp. Babcia Florcia mawiała: „Jak Pan Bóg nie opuści, to świnie nie zjedzą”. Bo cuda się zdarzają. Życzę więcej zimnej krwi, szanowny panie Prezydencie. I zmartwychwstania odwagi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/359361-skad-w-prezydencie-taka-niewiara-w-ludzi-zglaszanych-przez-pis-kiedy-to-sie-zaczelo