Uprzedzam krytyków: uważam, że Prezydent Andrzej Duda ma pełne prawo wpływać na kształt legislacji, pilnować - jak to ujął prof. Andrzej Zybertowicz - by obóz dobrej zmiany nie wypadł z kolein. Ale mamy też prawo pytać czy aby to pilnowanie nie zamieniło się już w hamowanie? Jak to ujął w wywiadzie dla „Sieci” prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński:
Musimy wiedzieć, czy prezydent jest z nami? Musimy wiedzieć, czy możemy iść do przodu, czy możliwe są kolejne zmiany, czy na razie więcej nie zdołamy w Polsce naprawić.
Dlatego właśnie w takim napięciu oczekiwano na zapowiedziany po niefortunnych prezydenckich wetach ruch prezydenta czyli prezydenckie projekty ustaw.
Niestety, to, co prezydent zaproponował, budzi po analizie duże wątpliwości. Chciałbym się mylić, ale odnoszę wrażenie iż prezydent zgubił z oczu cel zasadniczy jakim jest reforma tego systemu wielkiej niesprawiedliwości jaki dziś mamy i zapomniał, że to sprawa dość pilna. Zamiast tego myśli przede wszystkim kategoriami wizerunkowymi.
W efekcie otrzymaliśmy propozycje w kilku miejscach sensowne jak pomysł powołania Izby Skargi Nadzwyczajnej, w kilku mniej, ale trudno dopatrzyć się w niej jakiejś innej zasadniczo wizji zmian. To w gruncie rzeczy pewna korekta ustaw pisowskich, która możliwa była do osiągnięcia w ramach poprawek. W tym kontekście dziwi, że prezydent wybrał w lipcu weto a nie uczciwe negocjacje w obozie dobrej zmiany.
Mimo to, byłaby i teraz możliwość osiągnięcia porozumienia. Postawienie jednak przez prezydenta warunku zmiany konstytucji szanse na to niweczy. To jest po prostu niemożliwe!
Dlaczego?
Zerknijmy do rozdziału XII konstytucji:
Art. 235.
Ustawę o zmianie Konstytucji uchwala Sejm większością co najmniej 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów oraz Senat bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów.
(…)
A teraz policzmy: 2/3 z 460 posłów to 307 głosów. Nie wierzę by w jakimkolwiek wariancie propozycje prezydenckie poparły PO i Nowoczesna. Pierwsza partia ma 136 mandatów, druga - 27. A zatem 460 minus 136 i 27 daje 297 głosy. Za mało. I wszyscy to wiemy. Co więcej, z politycznego punktu widzenia obóz rządzący nie może nawet spróbować tej drogi, bo byłoby to daniem opozycji szansy na wielki triumf.
Wydaje się więc, że o ile możliwa jest dość szybka reforma Sądu Najwyższego, to Krajowa Rada Sądownictwa, de facto decydująca o doborze kadr na większość stanowisk, zdolna zatrzymać wszystkie reformy, pozostanie niezmieniona. Sprawę pogarsza jeszcze fakt, że prezydent po raz kolejny zdecydował się na zawężające pole negocjacji ultimatum: albo zmienicie konstytucję, albo tej ustawy nie podpiszę. Wobec tego nie jest możliwe żadne inne rozwiązanie, np. że w wypadku klinczu w Sejmie przy wyborze członków KRS, prawo to przechodzi na Senat.
Obraz mamy zatem taki: czas ucieka, to już półmetek kadencji Sejmu, morze nieszczęść jakie wytwarza patologiczne sądownictwo z każdym miesiącem się zwiększa, a prezydent rzuca na stół nierealną propozycję, której jedynym efektem jest postawienie go (na chwileczkę) w centrum wydarzeń. Naprawdę szkoda.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/359338-zadna-zmiana-konstytucji-nie-jest-dzis-mozliwa-prezydencka-propozycja-w-sprawie-krs-to-kolejne-stracone-miesiace