Podczas spotkania prezydenta Andrzeja Dudy z prezesem Prawa i Sprawiedliwości Jarosławem Kaczyńskim projekty ustaw o Krajowej Radzie Sądownictwa oraz Sądzie Najwyższym były ważne, ale nie najważniejsze.
Wedle moich informacji istotą tej rozmowy były scenariusze dalszej współpracy rządu i PiS z prezydentem oraz konsekwencje braku takiej współpracy. Ustawy o KRS i SN miały zamykać okres szybkich i zdecydowanych zmian legislacyjnych i są dla obozu rządzącego priorytetowe. Ale ten obóz ma już gotowe warianty postępowania, gdyby prezydenckie projekty kompletnie się z jego oczekiwaniami mijały i podczas prac w Sejmie nie udało się znaleźć kompromisu. Chodzi nie tylko o scenariusze dotyczące kwestii KRS i SN, lecz także przejścia od współpracy do kohabitacji. Skądinąd istnieją też już ponoć warianty postępowania, gdyby obie ustawy zawisły w legislacyjnej próżni. A tak się stanie, jeśli prezydent nie zaakceptuje zmian wprowadzonych w trakcie procedowania, zaś parlamentarna większość nie zgodzi się na wariant akceptowalny dla głowy państwa. Wówczas nie wybuchnie żadna wojna, ale zmieni się taktyka rządu i parlamentarnej większości. Nic jeszcze nie stanęło na ostrzu noża, owocna współpraca jest możliwa, ale prezydent i szef rządzącej partii szczerze sobie powiedzieli, jakie będą konsekwencje przejścia od współpracy do kohabitacji. Nie na zasadzie wrogości czy konfrontacji, lecz chłodno analizując skutki dla obu stron i całego obozu „dobrej zmiany”. Na razie „kontrolowane” rozbieżności nie szkodzą ani prezydentowi, ani rządowi Beaty Szydło i PiS, a wręcz przeciwnie: poszerza się baza poparcia dla nich.
Sprawa relacji prezydenta z obozem „dobrej zmiany” nie wisi w politycznej próżni, lecz ma ogromne znaczenie dla wyborów parlamentarnych w 2019 r. oraz prezydenckich w 2020 r., a tylko trochę mniejsze dla wyborów samorządowych w 2018 r. i europejskich w 2019 r. I taki kalendarz daje większe możliwości manewru rządowi oraz PiS niż prezydentowi. Dla wszystkich zainteresowanych jest jasne, że żadna ewentualna partia prezydencka (głowa państwa nie powiedziała nawet jednego słowa, że taki pomysł popiera) nie doprowadzi do reelekcji. Do osiągnięcia sukcesu nie wystarczy też ponadpartyjny wyborczy „komitet obywatelski” bazujący na popularności Andrzeja Dudy. W kampanii potrzeba bowiem pieniędzy, sprawdzonych struktur oraz zaprawionych w wyborczych walkach ludzi do pracy. Żaden wolontariat i dobrowolne datki tego nie zastąpią. Oczywiście można lansować wariant „obywatelski” kampanii prezydenckiej, wcale nie chcąc go realizować podczas rzeczywistej kampanii, byleby nie przekroczyć granicy elementarnego zaufania. W poważnej polityce bardzo rzadko pali się mosty i ostatecznie zamyka drzwi, ale czasem konsekwencje pewnych posunięć mogą de facto do tego prowadzić, mimo generalnie dobrej woli. Poza tym najważniejsze kampanie planuje się z dużym wyprzedzeniem, więc warianty najbardziej ryzykowne są po prostu odrzucane. W 2015 r. mieliśmy i wybory prezydenckie, i parlamentarne, a głowę państwa Polacy wybierali w pierwszej kolejności. Dlatego wybory prezydenckie były nawet ważniejsze od parlamentarnych. W 2019 i 2020 r. będzie odwrotnie, co nie podważa ważności wyborów prezydenckich dla zwycięzców tych do Sejmu i Senatu, jednak ich triumfatorom daje trochę większe pole manewru.
Na okładce najnowszego wydania tygodnika „Sieci” rozmowa z Jarosławem Kaczyńskim ma tytuł: „Czy prezydent jest z nami?”. I to był kluczowy temat rozmowy głowy państwa z szefem partii rządzącej 22 września 2017 r. w Belwederze. Chodzi o to, czy obóz „dobrej zmiany” jest wciąż jedną drużyną i czy chce nią być w przyszłości. Nieprzypadkowo oczekiwania zaplecza rządu Beaty Szydło w sprawie ustaw o KRS i SN zostały sformułowane na piśmie. Po to, by nie było niedomówień oraz aby nie zabierać czasu potrzebnego Andrzejowi Dudzie i Jarosławowi Kaczyńskiemu na sprawę zasadniczą, czyli omówieniu skutków ewentualnej kohabitacji, gdyby te ustawy stały się jakimś Rubikonem. Na razie nie ma podstaw do czarnowidztwa po stronie „dobrej zmiany”, ale to nie oznacza, że trzeba żyć w świecie złudzeń i sielankowych wyobrażeń o polityce w obozie „zjednoczonej prawicy”. W wypadku kohabitacji wiele spraw trudniej jest realizować, ale rząd i parlamentarna większość nie są wcale bezradne i skazane na wegetację do końca kadencji. Podobnie jak sama kohabitacja ma niejedno oblicze, a poza tym wcale nie jest przesądzona. Przede wszystkim z powodu interesów: wspólnych i rozbieżnych. Do niedawna w trójkącie prezydent – rząd – Nowogrodzka było wiele niedomówień i domysłów, co eskalowało napięcia i podgrzewało emocje. Wraz z pierwszą rozmową prezydenta Andrzeja Dudy i prezesa Jarosława Kaczyńskiego po kryzysie związanym z podwójnym wetem (odbyła się ona 8 września) nastąpiło przywrócenie komunikacji, a druga rozmowa (22 września) była już klasycznym przykładem Realpolitik. Na tym poziomie nie ma już potrzeby czarowania się czy operowania eufemizmami.
Realpolitik jest inną formą dialogu, ale to wciąż dialog. Po doświadczeniach przeszłości, szczególnie z lat 2005-2007, dla „zjednoczonej prawicy” jest jasne, że łatwo jest władzę stracić, a cena płacona z tego powodu jest bardzo wysoka, bo najczęściej wykracza poza kolejną kadencję (przekonał się o tym kiedyś SLD, obecnie przekonuje się PO). Żaden wariant wcześniejszych wyborów nie jest więc rozpatrywany. Podobnie jak takie skonfliktowanie wewnętrzne obozu władzy jak w czasach rządów AWS (1997-2001). Optymistyczne komunikaty po drugim spotkaniu Andrzeja Dudy z Jarosławem Kaczyńskim (22 września) nie wynikały z pomijania trudnych tematów, lecz wręcz przeciwnie. I prezydent, i prezes PiS jasno sobie przedstawili granice porozumienia (i nieporozumień) oraz konsekwencje ich przekroczenia. Z moich informacji wynika, że obóz rządowy jest przygotowany nawet na otwarty konflikt, choć ani do tego nie dąży, ani nie uważa, że zły scenariusz jest bardziej prawdopodobny od dobrego.
Z reakcji opozycji, szczególnie PO i Nowoczesnej, wynikałoby, że uważa ona ewentualną kohabitację za szansę dla siebie. Nic tego nie potwierdza. Mogłoby być wręcz odwrotnie – dominacja problemów kohabitacji w debacie publicznej jeszcze bardziej zmarginalizowałaby opozycję. Jej miejsce po prostu zająłby prezydent i jego zaplecze, co już zresztą się dzieje po tym, jak Andrzej Duda zawetował ustawy o KRS i SN. Opozycji nie pomaga też przeniesienie problemów obozu władzy z poziomu domysłów i niedopowiedzeń na poziom Realpolitik. Traci wtedy paliwo jako interpretator konfliktów w obozie władzy oraz „spokojna” alternatywa dla niego. Czyli „tak czy owak zawsze Nowak”, choć nie Sławomir.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/359181-prezydent-duda-i-prezes-kaczynski-skonczyli-etap-sielankowy-i-zaczeli-sie-kierowac-realpolitik