W dyskusji o należnych Polsce od Niemiec reparacjach za straty w wyniku II wojny światowej nie sięga się do tego, co najistotniejsze. Argumenty polityków oscylują wokół kwestii moralnych, prawnych, dodatkowo przytacza się je na żenująco niskim poziomie.
To dyskusja, która dopiero się rozpoczyna i będzie jeszcze mocno powracała. Niemcy zdają sobie sprawę z powagi sprawy i realnych problemów, jakie mogą ich czekać.
Dla Niemiec o wiele ważniejsze od płacenia jakichś sum w ratach może być jasne postawienie tego, o czym chcieliby zapomnieć – kto, w jaki sposób najechał Polskę.
Polecam całość jego wypowiedzi, bo padło w niej wiele ważnych i mądrych słów.
To, że nasi zachodni sąsiedzi – spadkobiercy faktyczni i moralni sprawców zniszczenia naszego kraju i wymordowania milionów naszych rodaków – nie mają w tej sprawie zbyt mocnych argumentów zauważył Jacek Karnowski.
Inaczej jest z nami. My te argumenty mamy. I nie chodzi tylko o aspekty prawne. Wykonano już bardzo konkretne podglebie do otwarcia debaty z Niemcami. Zadbał o to śp. Lech Kaczyński w czasie, gdy był prezydentem Warszawy.
W 2004 r. na jego polecenie powołano Zespół ds. ustalenia wartości strat, jakie Warszawa poniosła w wyniku II Wojny Światowej. Przygotowany przez grono naukowców „Raport o stratach wojennych Warszawy” wciąż jest dostępny na stronach stołecznego Ratusza. Warto doń zerknąć, by zdać sobie sprawę, o czym w ogóle mówimy.
Pieczołowicie wybrano metodologię szacunków i dokładnie ją opisano. Autorom nie sposób zarzucić nierzetelności. Dzieło ma ponad 300 stron, jest do bólu szczegółowe. Zaznaczę tylko kilka jego fragmentów z pierwszych stron, by zachęcić do sięgnięcia głębiej.
Co policzono?
Obliczenia szacunkowe objęły zatem: wszystkie nieruchomości na terenie miasta (w granicach z 1939 r.) ze szczególnym, odrębnym uwzględnieniem obiektów zabytkowych i historycznych, infrastrukturę miejską, ruchomy majątek komunalny i prywatny (wraz ze środkami transportu), wyposażenie mieszkań prywatnych.
Ile wyniosły straty Warszawy?
Każda z podjętych prac, a następnie każda z części przygotowywanego raportu kończyła się ustaleniem wartości strat. Przy dokonywaniu szacunków staraliśmy się przyjmować dolną granicę uzyskiwanych kwot. Także przy sumowaniu strat dla całego miasta niewielkie zaokrąglenia były dokonywane „w dół”, a nie „w górę”.
Uzyskana kwota 18 miliardów 200 milionów złotych, według wartości z 1939 r. określa więc raczej dolną granicę strat miasta. Jeden dolar amerykański był wart w marcu 1939 r. 5,31 zł. Natomiast, aby uzyskać obecną, z roku 2004, wartość dolara należy pomnożyć przez współczynnik 13,24. W ten sposób uzyskujemy ogólną wartość strat wyrażoną w dolarach amerykańskich, według ich obecnej wartości - 45 miliardów 300 milionów $.
Dlaczego nie policzono strat ludzkich?
W powojennych opracowaniach zostało to obliczone iokreślone na sumę 4 miliardów przedwojennych złotych (co miało stanowić ok. 35% ogólnej sumy strat Warszawy). Nie podjęliśmy się tego ze względu na brak jasnej i przekonywającej metodologii określania wartości pieniężnej utraconego w czasie okupacji życia, nabycia chorób wskutek ciężkich warunków egzystencji, niedożywienia i represji okupanta, a w rezultacie – krótszego życia po wojnie. Nie uczyniliśmy tego również ze względów moralnych. Żadna z kwot możliwych do wzięcia pod uwagę, bardzo umownych i wyznaczanych w sposób subiektywny, nie mogła nawet w przybliżeniu odpowiadać utraconemu życiu. Uważamy, że ludzkie życie i zdrowie są wartościami bezcennymi.
Aby uzmysłowić, co spotkało polską stolicę z rąk Niemców, autorzy opracowania przywołują zeznania w czasie procesu norymberskiego gen. von dem Bacha-Żelewskiego, przywołującego rozkaz Heinricha Himmlera:
Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy
…a także cytat z dziennika Hansa Franka:
Po tym powstaniu i jego zdławieniu, Warszawę spotka los, na który w pełni zasłużyła. Zostanie kompletnie zniszczona i starta z powierzchni ziemi.
W tym kontekście Zespół przypomina, jaka była polityka Niemiec wobec Warszawy. Dowodzi, że plan zagłady polskiej stolicy (i jej mieszkańców) oraz zbudowania na jej miejscu miasta niemieckiego był wyrachowany i przyjęty długo przed rozpoczęciem wojny (co przy okazji wytrąca argumenty z rąk bredzącym dziś o możliwości jakiegokolwiek dogadywania się z Niemcami przed wrześniem ‘39 czy uniknięcia zniszczenia stolicy przez niewszczynanie Powstania ‘44).
Etap pierwszy to rozpoznanie zasobów dziedzictwa kulturowego. Współdziałają w tym uczelnie i specjalnie powołane instytuty, które metodycznie przygotowują się prowadząc studia nad kulturą polską i badając teren na wiele lat przed wojną. Szczególnie dobrze znane są działania historyka sztuki Dagoberta Freya, profesora Uniwersytetu Wrocławskiego, który od 1938 r. odwiedzał Polskę penetrując najcenniejsze zbiory, by natychmiast po wkroczeniu wojsk niemieckich we wrześniu 1939 r. rekwirować najcenniejsze obiekty. Na dwa miesiące przed wojną, w lipcu 1939 r. na Międzynarodowym Kongresie Urbanistycznym w Sztokholmie polscy delegaci uzyskali poufne informacje o nominacji niejakiego Pabsta na naczelnego architekta Warszawy z dniem 1 października.
Faktem jest, że bombardowanie stolicy we wrześniu 1939 r. dokonywane było według przygotowanego zawczasu planu. Zostało to dowodnie wykazane w memoriale zredagowanym przez znakomitego historyka sztuki i znawcę Warszawy Alfreda Lauterbacha na krótko przed jego zamordowaniem 19 listopada 1943 r.
Podczas gdy Zamek, siedziba prezydenta i symbol polskiej państwowości stał się jednym z pierwszych celów nalotów bombowych, to sąsiadujące z nim Stare Miasto było oszczędzone. Z późniejszych materiałów nazistowskiej propagandy można wywnioskować, że regularny układ Starego Miasta okupanci starali się przedstawiać jako świadectwo jego rzekomego niemieckiego charakteru, a więc godne zachowania.
Burzono natomiast obiekty pochodzące z epoki nowożytnej, wolne od wpływów niemieckich, a podnoszące rangę stolicy. Podobnie zastanawiające było oszczędzenie pałacu Krasińskich podczas gdy burzone było zrzucanymi z niskiego lotu bombami jego najbliższe otoczenie. Przekonywujące jest domniemanie, że było to świadome działanie mające na celu zachowanie głównego korpusu pałacu zwieńczonego tympanonem autorstwa niemieckiego rzeźbiarza A. Schlütera. Nadana przez okupanta placowi Krasińskich nazwa Andreas Schlüter Platz jest wielce wymowna.
(…) Tak więc dysponujemy wystarczającymi przesłankami, by bombardowanie Warszawy w czasie oblężenia we wrześniu 1939 uznać za etap w programowej akcji niszczenia miasta jako stolicy Polski i niezwykle ważnego ośrodka jej kultury.
(…) 21 września 1944 roku Heinrich Himmler mówiąc o Powstaniu Warszawskim stwierdza: „z historycznego punku widzenia czyn Polaków jest błogosławieństwem, pokonamy ich w ciągu pięciu, sześciu tygodni. Wówczas jednak Warszawa, stolica, centrum tego 16-17 milionowego narodu Polaków, zostanie zlikwidowana, narodu, który od 700 lat odgradza nas od wschodu i od pierwszej bitwy pod Grunwaldem ustawicznie nam przeszkadza. Tym samym z historycznego punktu widzenia problem Polski dla naszych dzieci, dla wszystkich, którzy po nas przyjdą, a nawet już dla nas, przestanie być istotnym problemem”.
Taki był plan. Ta nieustannie przeszkadzająca Polska miała przestać być problemem. Zrównana z ziemią, wymordowana, przejęta.
Nie udało się. A zatem dziś znów staje się problemem. Nie dość, że nie chce przekształcić się demograficznie i kulturowo na niemiecką modłę, więc krytykuje Berlin i odrzuca „solidarność” ws. śniadych najeźdźców, to jeszcze zaczyna domagać się reparacji. Po tylu latach! Przecież ten temat miał nigdy się nie pojawić!
Zbrodnie i zniszczenia miały pozostać tylko na kartach historii, bez żadnego zadośćuczynienia. To miał być warunek sine qua non „pojednania”.
I dziś wśród politycznej „elity” mamy obóz, który dokładnie ten żenujący argument podnosi: nie domagać się zadośćuczynienia, by nie psuć sobie relacji z Berlinem.
Na szczęście ta część „elity” jest nie tylko oderwana od rzeczywistości i zasad sprawiedliwości, ale też od odczuć większości społeczeństwa.
Gdy powołany przez Lecha Kaczyńskiego zespół zabierał się za liczenie strat, zapytał warszawiaków, czy w ich opinii ta inicjatywa jest miastu potrzebna. Aż blisko dwie trzecie (62 %) wszystkich badanych odpowiedziało na to pytanie twierdząco. Przeciwnego zdania było ledwie 24% ankietowanych. Jeszcze lepiej te liczby kształtują się wśród badanych, którzy wówczas o takiej inicjatywie słyszeli (78% - za, 18% - przeciw).
Takie były wyniki w tej nowoczesnej, liberalnej, zakochanej w Europie, antypisowskiej, mojej ukochanej Warszawie. Myślę, że dziś w skali całego kraju, zwłaszcza po głębokiej i uczciwej dyskusji oraz kampanii informacyjnej, poglądy Polaków kształtowałyby się podobnie.
A co za tym idzie – można zakładać, że do rozmów o wojennych reparacjach polskie władze mają mandat nie tylko prawny, czy moralny, ale i społeczny. I Niemcy doskonale to wiedzą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/356340-reparacje-wojenne-o-co-tu-w-ogole-chodzi-i-czego-mamy-sie-domagac-dal-przyklad-lech-kaczynski-przed-13-laty