Na Twitterze zapytałem posła Szczerbę, czy 1 września „świętujemy” w Wehrmachcie czy może w Waffen-SS.
Narzekacie na mnie i moje przywództwo w opozycji, to zobaczcie, co może być beze mnie – taki komunikat wysłał w ostatnich dniach Grzegorz Schetyna. Całkiem nie zniknął, ale w mediach zastępowali go inni działacze PO. I zastępowali tak, że wielu mogło zatęsknić za Schetyną, choć złotousty to on nie jest. Przez kilka dni Schetyna postanowił odgrywać rolę polityka poważnego. A przynajmniej poważniejszego od Kopacz, Neumanna, Budki, Trzaskowskiego czy Szczerby. 3 września w „Gazecie Wyborczej” Schetyna opublikował tekst „Gospodarka dla ludzi. Platforma wie, jak uzdrowić państwo”, prezentując się jako osoba zajmująca się czymś więcej niż bieżącą rąbanką i myślową sieczką. Nie jest ważne, że to raczej tezy głównego ekonomisty PO, prof. Andrzeja Rzońcy, niż Grzegorza Schetyny, ale jednak podpisał je przewodniczący partii. Oczywiście Schetyna nie wytrzymał i skomentował sprawę „harcerza na Westerplatte” czy odniósł się do reformy edukacji w przeddzień rozpoczęcia roku szkolnego. Przy okazji wygłosił kilka tez historiozoficznych o „osamotnieniu Polski” – tak w 1939 r., jak i obecnie, ale to raczej były czytankowe frazesy, które nie przystoją – było nie było – absolwentowi historii. Jednak Schetyny było znacznie mniej w mediach niż jego partyjnych kolegów. I widać w tym przebiegłość przewodniczącego, gdyż nic bardziej nie kompromituje PO niż szeroka obecność w mediach i swoboda dywagowania. Co zresztą dotyczy także Grzegorza Schetyny. No i koledzy przewodniczącego nie zawiedli, czyli popłynęli w całej okazałości.
Usunięcie się w cień Grzegorza Schetyny pozwoliło błysnąć posłowi Michałowi Szczerbie. W Polskim Radiu 24 zaimponował on taką oto frazą: „Są fakty i emocje. Emocje odgrzewane są 1 sierpnia albo 1 września, gdy świętujemy napad Niemiec na Polskę”. Na Twitterze zapytałem, czy „świętujemy” w Wehrmachcie czy może w Waffen-SS, bo to byłoby jakoś tam logiczne i semantycznie spójne. Normalni ludzie w Polsce upamiętniają tragedię, oddają hołd ofiarom, przypominają zbrodnie. Michał Szczerba to jednak inny format intelektualny i stereotypami nie operuje: „świętuje” rzeczy okropne. Zapewne dlatego, że w niektórych kulturach śmierć próbuje się pokonać zabawą. Poseł Szczerba może tego jeszcze nie wiedzieć, ale zapewne antycypował. Wybitne umysły tak mają, że często wyprzedzają swoje czasy i współczesnych. Mieliśmy już „wałęsizmy”, więc dlaczego nie może być „szczerbizmów”. Zresztą, co polityk PO, to osobny idiolekt: mamy więc schetynizmy, kopaczyzmy, nitrasizmy, neumanizmy, pomaskizmy, budkizmy, kierwizmy, thunizmy czy bonizmy. Przy okazji wyjaśniam posłowi Szczerbie, że „idiolekt” to nie jest określenie obraźliwe, a wręcz przeciwnie, choćby mu się tak jednoznacznie kojarzyło.
Michała Szczerby przewodniczący Schetyna nie musi nawet specjalnie „wypuszczać”, gdyż najlepiej „wypuszcza” się on sam. Co innego z wiceprzewodniczącym EPL Rafałem Trzaskowskim. On chce być lepszym Schetyną, a nawet dużo lepszym. I dużo mądrzejszym, wyedukowanym, błyskotliwym. Gdy jednak Trzaskowski zaczyna mówić (pisać), okazuje się, że wyżej PO nie podskoczy. Na Twitterze Trzaskowski napisał: „Największe szkody Polsce przyniósł Potop. Czyż nie należy żądać reparacji od Szwedów (Finów zresztą też)? Tylko najpierw zawiadomcie Sztokholm!”. Ależ należy żądać i Rzeczpospolita żądała ich już 357 lat temu (zawiadamiając Sztokholm), choć nie wszystkie te żądania znalazły się w traktacie pokojowym podpisanym 3 maja 1660 r. (tzw. pokój oliwski). Ale znalazły się postanowienia o zwrocie przez Szwedów wszystkich zrabowanych archiwów, akt publicznych, grodzkich i sądowych oraz biblioteki królewskiej. Zwrot miał nastąpić trzy miesiące po ratyfikacji traktatu. W wielu wypadkach nie nastąpił do dziś, choć zwrócono na przykład tzw. Metrykę Koronną, ale to nie znaczy, że te dobra się Polsce nie należą. Część zrabowanych przez Szwedów dzieł należących do Polski była nawet w 2002 r. pokazywana w Warszawie na wystawie „Orzeł i Trzy Korony”, ale później wróciły one do Szwecji. Oczywiście należały się Rzeczypospolitej reparacje za zniszczenia materialne w czasach Potopu i sprawa była podnoszona, choć nie było wtedy możliwe zapisanie tych postulatów w traktacie pokojowym i ich wyegzekwowanie. Rafał Trzaskowski chciał błysnąć, ale ledwie się zapalił, to zgasł, co zapewne przewodniczącego PO nie zmartwiło. Trzaskowski bowiem aspiruje do „elity”, a nawet jest za nią uważany, przynajmniej przez towarzystwo wzajemnej adoracji. Schetyna to wciąż dla owej elity „lwowski żulik” – jak to ujął Radosław Sikorski podczas nagranej w lutym 2014 r. rozmowy z ówczesnym prezesem Orlenu Jackiem Krawcem. Nic więc tak Schetyny nie cieszy, jak samozaoranie tych, którzy go za „lwowskiego żulika” uważają, a sami siebie za elitę elity.
31 sierpnia w Brukseli błysnął eurodeputowany PO Michał Boni: „Dziękuję panu, panie przewodniczący Timmermans, za pańską cierpliwą gotowość do dialogu z rządem polskim. (…) Nie jest pan sam, są z panem miliony Polaków, którzy myślą podobnie i te dziesiątki tysięcy, które wyszły na ulice w lipcu tego roku, także mnóstwo młodych ludzi”. Boni wyraził wdzięczność za ataki na Polskę, bo tym w istocie jest owa „gotowość do dialogu”. Nic dziwnego, skoro o polskich władzach mówił jako o agresorze: użył sformułowania „linia ataku polskiego MSZ”, choć ministerstwo tylko odpowiadało na ataki wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej. Grzegorz Schetyna zapewne podziela zdanie Michała Boniego, ale zastanowiłby się dziesięć razy, zanim naraziłby się, jak Michał Boni po swoim wystąpieniu, na określenia w rodzaju „zdrajca”, „sprzedawczyk”, „podnóżek”, „kłamca”. Schetyna dał Boniemu wolną rękę, a ten wykazał się typową dla siebie gorliwością. Podobnie zresztą jak była minister nauki Barbara Kudrycka. Oboje zwolnili przewodniczącego partii z publicznego kompromitowania się.
Kiedy Grzegorz Schetyna wpada w tarapaty bądź pojawiają się zarzuty, że nie nadaje się na szefa PO i lidera opozycji, wystarczy, że trochę się usunie na bok i pozwoli błysnąć swoim „tytanom intelektu”. A oni już zrobią swoje, tym bardziej że „muszą, bo inaczej się uduszą” (parafrazując Jonasza Koftę). Z tego wynika, że Schetyna nie ma litości nawet dla największych gorliwców w Platformie. Z pełnym cynizmem pozwala im się kompromitować. I byłoby to nawet sprytne, gdyby nie to, że sam przewodniczący nie może się całkiem usunąć na bok. I wtedy Schetyna zaczyna mówić, a najlepszym skutkiem tego mówienia jest zarzut, że nikt nie jest w stanie niczego zrozumieć. Swoich „orłów” Schetyna jednak rozumie, i to jest jakieś pocieszenie. Dla niego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/356143-schetyna-nie-ma-litosci-dla-szczerby-trzaskowskiego-czy-boniego-nikt-tak-jak-on-nie-wpuszcza-ich-w-maliny