W sposób dość zabawny, choć mówiący sporo o poziomie debaty publicznej, wyrwany z kontekstu cytat z ministra Konrada Szymańskiego zaczął żyć własnym życiem. Zaspany pracownik Polskiego Radia odpowiedzialny za media społecznościowe postanowił streścić wypowiedź polityka PiS do dość śmiesznej zbitki.
Nic dziwnego, że zaczęły się śmichy-chichy złośliwców przypominających, że w roku 2004 PiS nie rządziło, że to Leszek Miller i SLD negocjowali wejście Polski do UE, a Jarosław Kaczyński z mozołem budował swoją partię, więc nie miał zbyt wiele do gadania (inna rzecz, że półtora roku później wygrał wybory). Niektórzy publicyści zaczęli budować wręcz piętrowe analizy, dowodząc, że PiS zmienia historię III RP. Problem w tym, że podstaw do takich żartów i analiz nie ma, bo wypowiedź Szymańskiego jest wpisana w szerszy kontekst.
Cały zapis rozmowy w tym miejscu.
W zasadzie to historia jakich wiele - niedokładny cytat (choć zgoda, że zbyt mało precyzyjny), ale doskonale służący jako amunicja w totalnym ostrzale antyrządowym. Rzecz generalnie do zapomnienia. Ale może dobrze, że wokół słów Konrada Szymańskiego wybuchła ta mała burza w szklance wody. To dobra okazja, by przypomnieć, że sekretarz stanu ds. europejskich jest jednym z najlepszych, najmocniejszych ogniw rządu stworzonego przez Beatę Szydło i PiS.
Nie ma wielu rzeczy, które irytowałyby szeroko rozumiany obóz III RP bardziej niż postawa, jaką prezentuje Szymański. Kompetencje dyplomatyczne, szeroka wiedza na temat mechanizmów, jakie funkcjonują w UE, znajomość europejskiego prawa, swoboda w posługiwaniu się językami obcymi, obycie międzynarodowe… Wydawać by się mogło, że to postać wręcz idealna do tego, by być ważnym głosem w chórze euroentuzjastów ustawiających do pionu polityków PiS. Rafał Trzaskowski z PO rzucił nawet kiedyś, że Szymański prędzej czy później przejdzie do Platformy. Tymczasem jest inaczej. Byłem nie raz i nie dwa na debatach organizowanych przez środowiska dalekie od PiS (Fundacja Batorego, Business Centre Club), gdzie Szymański często występował w dyskusjach jeden na siedmiu i świetnie dawał sobie radę, idąc pod prąd głównym tezom. Ślady tych rozmów można odnaleźć w archiwach naszego portalu.
Nawiasem mówiąc warto sięgnąć do tych debat, by przekonać się, jakie są przemyślenia i stanowisko ministra do spraw unijnych w sprawie przyszłości europejskiej wspólnoty:
Jeżeli ktokolwiek w imię niechęci do Europy, albo w imię koncepcji federalnych, doprowadzi do rozpadu Europy, to efekt będzie ten sam. Eurofobowie i federaliści wspólnie kopią grób Europie - taka jest funkcjonalna wartość tych scenariuszy. (…) Jeśli integracja ma przetrwać, to musimy odtworzyć pozytywne przesłanki, dlaczego warto kontynuować projekt UE
— mówił Szymański.
Opowiadanie, w szczególności w perspektywie własnego autobiczowania się, o odpowiedzialności Polski i Europy Środkowej za eurosceptycyzm, to oderwanie od rzeczywistości. Niczemu to nie służy
— dodawał.
Stanowisko złożone, zniuansowane, oparte o wiele szczegółowych przesłanek. A przecież o wiele łatwiej byłoby załamującym dziś ręce zepchnąć polską dyplomację do szuflady z napisem „Polexit”, napawać się antyunijnymi wypowiedziami ministra ds. unijnych i podnosić, że oto Polacy są wielkimi zwolennikami UE, a polski rząd nas z tej UE wyprowadza. Kuriozalna próba ustawienia debaty publicznej w te koleiny i tak zresztą następuje, ale tacy politycy jak Szymański skutecznie rozbijają tego rodzaju narrację.
Tacy ministrowie jak Konrad Szymański (czy Piotr Naimski) irytują także dlatego, że wykazują hipokryzję nadmiernych euroentuzjastów zatroskanych, że oto dziś Warszawa łamie dobre standardy, jakie miały obowiązywać w UE. Obaj z godną uznania konsekwencją walczyli (i walczą) o polskie interesy w takich sprawach jak choćby polityka energetyczna - polu, na którym Niemcy i inne kraje UE mogłyby się od Warszawy uczyć elementarnej unijnej solidarności. To Szymański - jeszcze jako europoseł PiS - potrafił do spółki z Jackiem Saryuszem-Wolskim (wtedy europosłem PO) podnosić polskie postulaty na forum Parlamentu Europejskiego, twardo rozpychając się łokciami.
Możemy, a nawet powinniśmy sprzeczać się w sprawie priorytetów polskiej polityki zagranicznej względem UE, zastanawiać się nad przyjętą przez Warszawę taktyką i skutecznością działań MSZ. Tak się jednak - poza chlubnymi wyjątkami (Marek A. Cichocki, magazyn Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, Kultura Liberalna) - nie dzieje, bo krytyka poczynań polskiego rządu w tym zakresie oparta jest głównie o prymitywne połajanki i ciągle żywy komplekst pt. „Co powiedzą o nas w Niemczech i Brukseli”.
Konrad Szymański to minister skrojony na czasy dobrze opisane przez Jacka Karnowskiego - moment, w którym nastawienie Polaków do UE jest niesłychanie pozytywne, ale przy tym wymagające od Unii czegoś więcej niż paciorki i klepanie po plecach. Ciągle - i chwała Bogu - rwących się do cywilizacji zachodniej, ale domagających się ważnego, poważnego miejsca dla Polski w tych strukturach. Obecność Szymańskiego w ścisłym otoczeniu premier Szydło to gwarancja, że polska polityka wobec UE będzie twarda, ale nie bezmyślna, wsparta merytorycznymi argumentami (co nie znaczy, że wolna od błędów). W dłuższym okresie - rzecz bezcenna.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/355483-mala-burza-wokol-slow-konrada-szymanskiego-to-dobry-pretekst-by-przypomniec-ze-jest-on-jednym-z-najmocniejszych-ogniw-rzadu