Mamy sto pięćdziesiąty odcinek telenoweli pod tytułem: zbrodnie MEN związane z nowym szkolnym programem. Nie przeczę: reforma przynosi polskim szkołom i zwłaszcza polskim nauczycielom sporo wstrząsów.
Byłem i dalej jestem gorącym zwolennikiem ośmioletniej podstawówki i czteroletniego liceum – z wielu powodów, odsyłam do starych tekstów. Ale część zapowiedzi minister Zalewskiej – na przykład ta, że nauczycieli nie trzeba będzie zwalniać, bo poziomów nauczania będzie tyle samo co przedtem – okazuje się delikatnie mówiąc naciągana. W każdym razie samorządy takiego idealnego przejścia z starego do nowego nie są w stanie zorganizować. A zapowiadana pomoc w tej operacji kuratoriów, nie dość, że trochę pozaprawna, nie okazuje się skuteczna.
Ale z nowym programem jest inaczej. Obrasta on – łącznie z lekturami – dziesiątkami mitów i półprawd. Raz jest za łatwo, raz za trudno. Raz nie te książki. Innym znów razem te, ale za dużo. Mitem jest w dużej mierze twierdzenie, że nowa siatka godzin upośledza przedmioty ścisłe. Raczej nie przywraca ich w takim wymiarze, w jakim powinna, ale przycięła je reforma Handkego i późniejsze zmiany minister Hall. Są zaś zmiany, którym mogę tylko przyklasnąć. Choćby przywrócenie kursowej historii do samej matury.
Miejscami ta ekipa jest za mało odważna w sięganiu po stary inteligencki etos. Najbardziej bolesna jest dla mnie dalsza degradacja łaciny – już i tak wegetującej jako tak zwany przedmiot rozszerzony w niewielkiej liczbie szkół średnich.
Z reformy uczyniono jedno z pól walki i zwłaszcza „Wyborcza” konsekwentni e używa jej jako politycznego obucha. Ulubioną metodą jest wybieranie jakiegoś fragmencika. Myślę o kuriozalnym tekście „Historia wybitnych bez społeczeństwa” we wtorkowym numerze. Towarzyszy mu wywiad z nauczycielem Jackiem Staniszewskim.
Tekst i wywiad dotyczą nowej historii w nowej czwartej klasie podstawówki. Tej, która należy już do ośmioklasowego kursu. Dowiadujemy się, że nie ma tam nic o historii powszechnej, jest tylko historia Polski, nie ma o zgrozo wzmianki o Holocauście, nie ma – to nauczyciel Staniszewski – starożytności. Jednym słowem pełna zapaść! Likwidacja wszystkiego!
Nieuważny czytelnik może przeoczyć podstawowy fakt: w czwartej klasie przychodzi czas na swoiste wstępy do poszczególnych przedmiotów. To dopiero w klasie piątej zacznie się normalny, teraz czteroletni kurs. O tym czego nie usłyszeli czwartoklasiści, o starożytności, Holocauście czy szerzej o dziejach powszechnych, młodzi Polacy będą się dowiadywali w kolejnych latach. To sam początek, kiedy jeszcze nie systematyzujemy, a staramy się zaciekawić ciekawą opowieścią.
Autorzy nowego programu uznali, że najciekawsza będzie opowieść o wielkich Polakach. Że historię najlepiej przybliża się poprzez ludzi. To decyzja warta dyskusji. Można było wybrać inną koncepcję. Ale nie takiej dyskusji, w której krzyczymy, że zamiast Holocaustu jest Kazimierz Wielki, Maria Curie-Skłodowska i harcerze z Szarych Szeregów, bo to nieprawda. Która powtarzana z premedytacją staje się kłamstwem.
Recenzentka programu z ramienia Wyborczej Małgorzata Zubik, a zresztą i przywoływana przez nią Rada Naukowa Instytutu Historycznego UW, stawiają wspólnie tezę, że te życiorysy przedstawione są hagiograficzne. Że nie ma miejsca na kontrowersje, trudne pytania, czarne karty. I że pokazywanie dziejów „przez panteon” wyklucza historię społeczną. Na litość boską, powtórzę: to jest sam początek. Dyskutowanie dlaczego nie ma w podręczniku dla dziesięciolatków więcej niż jednej wzmianki o Unii Europejskiej, nie ma sensu. Oni niczego po czwartej klasie nie kończą. Oni dopiero zaczynają.
Czy jest czymś złym zaczynanie od Polaków, z których powinniśmy być dumni? Nawet z przechyłem ku rzeczom dobrym, bo o złych te dzieci będą miały jeszcze tysiące okazji się dowiedzieć. To fundamentalne pytanie, po co jest szkoła. Owszem po to aby nauczyć krytycznego myślenia. Ale także po to aby rozbudzić dumę z własnych dziejów. Mam wrażenie, że to drugie jest bardziej pierwotne i podstawowe, co w niczym nie umniejsza tego pierwszego zadania. Ale dziecko najpierw powinno się nauczyć kochać ojczyznę, a potem krytykować ją i osądzać.
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że część zastrzeżeń motywowana jest ideologicznie. Oto cytowany jest przez GW portal Społeczny Monitor, też narzekający na ten program. „O tym jak niewychowawcze i jak sprzeczne z zasadą wychowywania w duchu pokoju jest bezrefleksyjne wpajanie szczególnego podziwu dla żołnierzy nie trzeba nikogo przekonywać”.
A otóż, drodzy państwo, trzeba. Choćby mnie. Mowa o pokazywaniu jako bohaterów „Rudego”, „Alka” czy „Zośki”. O opowiadaniu o Ince, o rotmistrzu Pileckim. Mamy ich wyrzucić na śmietnik, bo byli żołnierzami? I kogo chcemy wychować? Ludzi pragmatycznych? Gotowych jak proponuje Maria Peszek czmychnąć przy pierwszej okazji? No to jest między nami fundamentalna różnica. Jestem w tej sprawie po stronie nowego programu historii dla czwartoklasistów.
Mnie niepokoi co innego. W programie dotychczasowym dla czwartoklasistów ważnym elementem swoistego wstępu była nauka historii poprzez najbliższą okolicę. Poprzez rodzinne doświadczenie, dzieje dzielnicy, miasta, regionu, okoliczne pomniki. To jest coś, czego nie powinniśmy zgubić.
Prof. Włodzimierz Suleja, który kierował przygotowywaniem nowego programu, zapewniał mnie podczas IPN-owskiego panelu, że to zostało. Pytanie w jakim zakresie. Tu wyszedłbym poza panteon. To jest ta jeszcze inna droga nauczania historii o którą ja się upominam. Jako bratanek warszawskiego powstańca, ale też człowiek przekonany, że to także jest dobra droga. A o bohaterach mówmy na początku. Potem przyjdzie czas żeby odbrązawiać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/354270-wyborcza-atakuje-program-historii-dla-czwartej-klasy-jakby-dzieci-mialy-na-tej-klasie-skonczyc