Wraz z kolejnymi zamachami terrorystycznymi słyszymy, czego się nie da zrobić. Nie da się skutecznie walczyć z gangreną terroryzmu, bo ograniczają to demokracja, system prawny, zasady, wartości, konstytucje, traktaty, ustawy, moralność, tolerancja, otwartość, humanizm, humanitaryzm, wstręt do ksenofobii, rasizmu, dyskryminacji, wykluczenia, podejrzliwości, stygmatyzowania. Nie pozwala też na skuteczną walkę umiłowanie wolności i równości albo po prostu prawa człowieka i godność osoby ludzkiej. Przy czym to wszystko dotyczy głównie faktycznych, uśpionych i potencjalnych terrorystów, ich pomocników oraz tych wszystkich miłujących pokój imigrantów, którzy z powodu własnych zasad, tradycji i zobowiązań nigdy nie zadenuncjują „swoich” ani nie odmówią im pomocy, choćby chodziło o morderców. Realnie ten katalog nie dotyczy natomiast ofiar oraz tych wszystkich, którzy są u siebie, mają swoje zasady, tradycje, dziedzictwo, zwyczaje, sami bądź dzięki przodkom wypracowali jakieś materialne zasoby i chcieliby z tego wszystkiego korzystać. Na nich nakłada się w państwach Zachodu coraz więcej ograniczeń, natomiast realnych i potencjalnych terrorystów oraz ich pomocników próbuje się zrozumieć i mniej lub bardziej demagogicznie usprawiedliwić. I to jest podstawowy problem współczesnego Zachodu, główna przyczyna bezradności wobec terroryzmu oraz uległości wobec kulturowego, obyczajowego czy religijnego podboju. Wartości, zasady i dorobek Zachodu nie pozwalają tego Zachodu bronić, co jest nie tylko absurdem, ale wręcz samobójczą głupotą.
W imię wartości, zasad i dorobku Zachodu nie można zastosować skutecznych metod walki z terroryzmem oraz kulturowym, obyczajowym bądź religijnym podbojem. Można tylko reagować na konkretne akty terroru, bo już jakiekolwiek działania obronne czy prewencyjne przeciw innym typom podboju są tak mocno atakowane i kwestionowane w łonie tzw. zachodnich demokracji i ich instytucji, że praktycznie nic się nie da zrobić. Można tylko czekać, aż Zachód zostanie podbity i liczyć na to, że Kalifat Europa będzie przypominał Kalifat Kordoby z lat 929-1031, a nie współczesne ISIS czy to, co proponują al-Kaida, Bracia Muzułmanie, Hamas bądź Hezbollah. Innymi słowy, w imię zasad ludzie Zachodu powinni dać się zarżnąć, zniewolić bądź w najlepszym wypadku wykorzenić. Kolejną porcję przypominania i napominania o tych zasadach Zachodu dostaliśmy po zamachu w Barcelonie.
Mamy do czynienia, szczególnie w Unii Europejskiej, z czymś, co było zmorą także III RP – z imposybilizmem. Przez praktycznie całą III RP kluczowe było to, czego się nie da zrobić. Nie dawało się urządzić prawdziwie wolnego rynku i wolnej konkurencji zamiast postkomunistycznego pseudokapitalizmu łączącego cechy rosyjskiego oligarchizmu i latynoamerykańskiego paternalizmu. Nie udawało się zrobić dekomunizacji, która oznaczałaby przywrócenie równości w sferze biznesu, finansów, kultury, nauki czy mediów. Nie było mowy, żeby zrobić porządną lustrację, czyli skończyć z uprzywilejowaniem ubeków i ich agentury we wszystkich sferach życia. Nie udawało się zreformować sądownictwa i całego systemu sprawiedliwości, czyli odciąć komunistycznych i resortowych korzeni oraz rozwalić zbudowanych na nich klanach, kastach i towarzystwach wzajemnej adoracji czy samopomocy. Nie sposób było ograniczyć szarej strefy, czyli doprowadzić do realnej równości podatkowej, gdyż powszechne złodziejstwo, oszustwa i przeróżne optymalizacje miały ochronę w najwyższych sferach polityki, w wymiarze sprawiedliwości, organach ścigania czy kontroli skarbowej. Nie udawało się, poza krótkimi wyjątkami, walczyć z korupcją, a jeśli nawet się udawało, to potem system karał nie skorumpowanych, lecz tych, którzy ich ścigali. III RP to było państwo powszechnego imposybilizmu, i on w wielu sferach wciąż trwa – w imię zasad, najogólniej demokratycznych. Próba pokonania imposybilizmu w wymiarze sprawiedliwości spotkała się z rewoltą ulicy, manipulowaną przez zainteresowanych. Rewoltą na tyle skuteczną, że zablokowano dwie kluczowe ustawy i nie ma żadnej pewności, że to, co otrzymamy w zamian nie będzie umocnieniem zasady imposybilizmu.
W Unii Europejskiej na serio nic nie można zrobić z terroryzmem, bo na przykład zastosowanie swego rodzaju odpowiedzialności zbiorowej (np. deportacja każdego, kto nawet w minimalnym stopniu pomagał terrorystom lub wiedział o ich działaniach) nie wchodzi w grę. Tak jak nie wchodzi w grę zamknięcie granic zewnętrznych UE dla imigrantów, dopóki niewiedza co do ich tożsamości nie spadnie z obecnych 70 proc. (z powodu braku dokumentów lub posiadania fałszywych) do zera. Oczywiście te rzeczy nie wchodzą w grę z powodu zasad Zachodu. Tak jak Polska czy Węgry nie mogą suwerennie reformować wielu sfer życia, bo ponoć te reformy są sprzeczne z zasadami Zachodu. I dlatego można wobec Polski i Węgier stosować środki nadzwyczajne, co stara się robić przede wszystkim Komisja Europejska. Te środki nadzwyczajne są wprawdzie złamaniem zasad Zachodu (np. tych zapisanych w unijnych traktatach), ale jest to czynione w imię obrony jeszcze bardziej fundamentalnych zasad Zachodu. Wszystko zmierza zatem do tego, by w imię zasad Unia Europejska popełniła zbiorowe samobójstwo. A Polsce, która nie chce się zabijać, próbuje się zakładać sznur na szyję, bo jak zbiorowe samobójstwo, to nie może być wyjątków. Wszyscy muszą być zaczadzeni i tylko biernie czekać na to, co nieuchronne. Oczywiście w imię zasad.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/353934-w-imie-zasad-ue-moze-sie-stac-kalifatem-europa-i-w-imie-zasad-polska-moze-do-konca-swiata-byc-iii-rp