10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku Tusk powinien być przygotowany na każdy scenariusz. Był przygotowany tylko na przyjęcie scenariusza Putina.
Przed i po zeznaniach świadka Donalda Tuska w warszawskiej prokuraturze (3 sierpnia 2017 r.) obejrzeliśmy cyrk z udziałem byłego premiera. Cyrkowe przedstawienie mogłoby nosić tytuł „Kaczyński mnie bije”. Obecny przewodniczący Rady Europejskiej sprowadził wszystko do konfliktu z prezesem Prawa i Sprawiedliwości, choć to nie ma nic do rzeczy. Ale to taktyka w pełni zrozumiała. Chodzi o to, żeby przekonać Polaków, że Tusk nie ponosi żadnej odpowiedzialności za to, co się działo po katastrofie smoleńskiej, bo zrobił wszystko, co do niego należało, a nawet więcej. A jest ciągany po prokuraturach tylko dlatego, że Jarosław Kaczyński go nie lubi i zapewne zazdrości mu kariery. Tak właściwie Donald Tusk kompletnie nie wie, po co jest wzywany, ale jest przecież obywatelem, więc się stawia, choć za tym wszystkim kryje się prywatna wendeta. Oczywiście Donald Tusk doskonale wie, o co chodzi, ale może warto to krótko przypomnieć.
Otóż 10 kwietnia 2010 r. premier Donald Tusk poleciał do Smoleńska z taką wiedzą zapleczem i nastawieniem, jakby był uczestnikiem zwyczajnej wycieczki, a nie premierem, szefem delegacji państwowej. Był do tej podróży tak katastrofalnie przygotowany, jakby w Polsce nie działał żaden system zarządzania kryzysowego. Albo nie chciał być przygotowany. Donald Tusk znalazł się w Rosji w takiej formie, jakby był zupełnie nieobeznany z procedurami i rozwiązaniami prawnymi, jakie powinno się stosować w wypadku takiej katastrofy. Pełne dossier na ten temat powinni mu dostarczyć urzędnicy jego kancelarii, a wypracować je powinno Rządowe Centrum Bezpieczeństwa przy współpracy MSZ, MSW, MON, Ministerstwa Sprawiedliwości i tajnych służb. Nie ma nawet cienia dowodu, że je dostarczyli, albo że premier Tusk się od nich tego domagał. Późniejsze, wieloletnie krętactwa i kłamstwa w tej sprawie są tylko próbą ukrycia kardynalnych zaniedbań. Rozbudowana instytucja do spraw zarządzania kryzysowego oraz kancelaria premiera nie przygotowały szefowi rządu przeglądu rozwiązań prawnych oraz rekomendacji i instrukcji postępowania. Nie przygotowały analizy spodziewanej strategii Rosjan oraz instrukcji, jak nie dać się im przechytrzyć. Takie instrukcje i rekomendacje powinny być gotowe w kilkunastu wariantach, i to w 2-3 godziny, bo powinny leżeć w szufladach, a w konkretnej sytuacji zostałyby tylko zaktualizowane. Za ich istnienie odpowiada premier jako zwornik i nadzorca całego systemu zarządzania kryzysowego. To wszystko okazało się jedną wielką lipą i jest wszystko jedno, czy Tusk tego nie dopilnował, czy nie chciał dopilnować albo nie miał o tym pojęcia. Żadna wersja nie zdejmuje z niego odpowiedzialności.
To, czego nie zrobiły polskie urzędy i służby, a czego nie dopilnował lub nie chciał mieć Donald Tusk, przygotowali Rosjanie. Ówczesny premier Władimir Putin już w pierwszych dwóch godzinach po katastrofie miał gotowe rozwiązania, które uwzględniały interes Rosji i były dla Moskwy najmniej dolegliwe w bardzo kłopotliwej dla władz tego państwa sytuacji. W efekcie najkorzystniejsze dla Rosji posunięcia (oparcie postępowania na konwencji chicagowskiej dotyczącej lotnictwa cywilnego oraz 13. załączniku do tej konwencji) narzucono Tuskowi, formalnie premierowi, a faktycznie uczestnikowi wycieczki. Gdyby Tusk był przygotowany albo chciał być przygotowany, w pierwszych godzinach, gdy Putin panicznie bał się tego, jak katastrofa będzie odbierana na świecie, można było na Rosjanach wiele wymusić, co miałoby potem fundamentalne znaczenie dla przebiegu śledztwa i możliwości działania polskich władz.
W przeciwieństwie do Tuska, Putin nie tylko dysponował korzystnymi dla siebie rozwiązaniami wielkiego kryzysu, ale też wiedział, że system zarządzania kryzysowego w Polsce praktycznie nie istnieje albo ówczesny polski premier przyleci z takim zapleczem, jakby ten system nie istniał. Putin trafnie przewidywał, że albo nie ma u nas gotowych wzorów postępowania ani przygotowanych z góry scenariuszy działania i rozwiązań prawnych, albo ówczesnemu szefowi polskiego rządu to „wisi”. Podsunął więc „gotowca”, który został bezkrytycznie przyjęty. Dowodzi to też, że Rosjanie dysponowali precyzyjnymi charakterystykami (także analizami charakterologicznymi) ważnych osób w polskim państwie, a przede wszystkim Donalda Tuska, i wiedzieli o jego zaniechaniach, w tym oczywiście o jego grze z Putinem przeciwko prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Putin wiedział, w jakie tony uderzyć i kim jest jego główny rozmówca. Taką wiedzę i rozwiązania na co dzień zapewniają rządzącym w Rosji ich tajne służby oraz analitycy, i to jest elementem zarządzania kryzysowego. W konfrontacji z Putinem Tusk przegrał i to znacznie wyżej niż stosunkiem 27:1. Przegrał na własne życzenie i ma tego świadomość, dlatego teraz jęczy, że „Kaczyński go bije”.
Gdy Donald Tusk leciał 10 kwietnia 2010 r. do Smoleńska stan był taki, że w sytuacjach kryzysowych pomocą premierowi i jego urzędnikom powinno służyć przede wszystkim Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, działające na mocy ustawy z 2007 r. i podlegające bezpośrednio szefowi rządu. RCB miało wówczas osiem wydziałów (w tym analiz, planowania i operacyjny) i pięciu etatowych doradców. RCB miało oczywiście okazały Krajowy Plan Zarządzania Kryzysowego, gdzie wszystko było poukładane jak w szafie pedanta, tylko to wszystko nie przełożyło się na rzeczywistą zdolność państwa do reagowania na bardziej skomplikowane stany kryzysowe niż powódź czy pożar. RCB mogło wtedy liczyć na aż 14 krajowych instytucji współpracujących z nim w zakresie zarządzania kryzysowego oraz kilkadziesiąt organizacji międzynarodowych, które zajmują się tym w skali ponadnarodowej. Tusk miał też do dyspozycji Rządowy Zespół Zarządzania Kryzysowego, organ „opiniotwórczo - doradczy, właściwy w sprawach inicjowania i koordynowania działań podejmowanych w zakresie zarządzania kryzysowego”. Jego szefem był premier, a zasiadali w nim szefowie resortów obrony, spraw wewnętrznych, administracji i spraw zagranicznych, koordynator tajnych służb, komendanci główni policji, straży granicznej i pożarnej oraz szefowie centralnych urzędów. Taki był stan na 10 kwietnia 2010 r. i to wystarczyłoby, gdyby wszystko działało, a szef rządu się tym przejmował, gdyby był w Smoleńsku przygotowany na każdy scenariusz. Okazało się, że był przygotowany tylko na przyjęcie scenariusza Putina. I za wszystkie skutki tego stanu rzeczy Donald Tusk ponosi osobistą odpowiedzialność, gdyż był wtedy premierem. I nikt oraz nic tej odpowiedzialności z niego nie zdejmie. I nie pomoże tu jęczenie: „Kaczyński mnie bije”.
-
SIEĆ PRZYJACIÓŁ! DOŁĄCZ DO NASZEJ SPOŁECZNOŚCI!
Zapraszamy do Sieci Przyjaciół portalu wPolityce.pl i największego konserwatywnego tygodnika opinii w Polsce „wSieci”. Możesz w ten sposób wspierać media, dla których wyznacznikiem działań jest troska o Rzeczpospolitą w duchu prawdy, dobra i piękna.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/351800-kaczynski-mnie-bije-zali-sie-tusk-a-istota-jest-to-ze-w-smolensku-tusk-byl-wydmuszka-a-panstwo-atrapa