Gazeta Wyborcza jest wstrząśnięta. Wstrząśnięta nie zmieszana. Czym? Rzekomo masowymi zgonami byłych uboli i milicjantów, którzy w konsekwencji obniżenia im emerytów rzucają się na linę, bądź dostają zawałów serca.
O liczbie ofiar poinformowała redakcję niejaka Grażyna Piotrowicz z Federacji Stowarzyszeń Służb Mundurowych RP (powinno być PRL). Prowadzi ona „białą księgę”, w której odnotowuje zweryfikowane przypadki samobójstw i śmierci byłych funkcjonariuszy po uchwaleniu ustawy dezubekizacyjnej. Jak wyjaśniła, poza wskazanymi samobójstwami są też przypadki „zawałów przy odbiorze decyzji”, które zakończyły się śmiercią: - Nie mamy danych, ile osób dostało zawału lub udaru i np. leżą teraz w szpitalu. A skąd wiadomo czy bezpieczniacy skaczą masowo na liny z powodu obniżki emerytur a nie na przykład dlatego, że Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz oraz Zbigniew Ziobro doszli do władzy?
Pragnę zauważyć, że aparat represji w państwie totalitarnym w miarę upływu czasu łagodniał. To normalne. Gdyby w Niemczech zwyciężył narodowy-socjalizm, a wyspecjalizowane służby wymordowałyby wszystkich Żydów, Polaków, Cyganów z przeciwnikami reżimu włącznie, to 30 lat po wojnie wyglądałby one i działały podobnie jak ich odpowiedniki w PRL. Mój ojciec, który miał „szczęście”, życia w czasach panowania Bieruta zawsze mawiał:
Nie ma żadnej różnicy pomiędzy gestapo a komunistyczną bezpieką. No może z wyjątkiem tego, że jak gestapo kogoś aresztowało, to zawiadamiało rodzinę, a UB takiego zwyczaju nie miało.
Przypomnijmy, że po wojnie SS i twory pokrewne zostały uznane przez Trybunał w Norymberdze za organizacje przestępcze. UB do tej pory jakoś nie. Nic mnie nie obchodzi, że pani taka czy inna podlicza ofiary śmiertelne ustawy dezubekizacyjnej. To wręcz żenujące. Tym bardziej, że ta regulacja prawna pozbawia katów i ich współpracowników zaledwie części uposażeń emerytalnych zamiast skazywać ich prawomocnymi wyrokami pozbawienia wolności z mocy samego prawa w zależności od stopnia winy. Jeśli ktoś w czasach komuny nie miał żadnych moralnych zahamowań, żeby wybierać nawet służbę pomocniczą w aparacie represji (telefonistka, sekretarka, a także przysłowiowa sprzątaczka), to ostatnią rzeczą jaka się mu teraz należy w normalnym, wolnym kraju jest wysoka emerytura. A ich obrońcy z Gazety Wyborczej swoimi pozbawionymi empatii dla ofiar konstrukcjami pseudointelektualnymi tylko potwierdzają wieloletnią tradycję obrony ubeków. Znalazła ona trwałe miejsce w kodzie genetycznym redaktorek i redaktorów z Czerskiej, czego dobitnym przykładem było zatrudnienie mentalnego zdrajcy oraz modelowego donosiciela bezpieki Lesława Maleszki.
Łzawe artykuły o tragicznym losie byłych pracowników aparatu komunistycznej represji nie są w stanie wzbudzić we mnie żadnego współczucia podobnie, jak sądzę, wśród większości Polaków. Raczej pewien rodzaj satysfakcji w stylu „jednego mniej”. Najbardziej podoba mi się „zawał przy odbiorze decyzji”. Tak zwany „strzał w dziesiątkę”. To bardziej przemawia do wyobraźni niż trącące makabreską, znacznie mniej estetyczne, założenie sobie pętli na szyję z powodu „500 minus”. Są w ojczyźnie rachunki krzywd, jak mawiał poeta, a Gazeta Wyborcza ich nie przekreśli. Zegar sprawiedliwości lubi się spóźniać, ale jego godzina w końcu wybije.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/351591-krokodyle-lzy-redaktorow-z-czerskiej-na-ciezkim-losem-pupili-z-sb-skrzywdzonych-programem-500-minus