Zmartwię Radosława Sikorskiego i innych rewizjonistów historycznych, co roku obrzydzających Powstanie Warszawskie jako przedsięwzięcie wręcz zbrodnicze. Pierwszymi rewizjonistami w kwestii powstania byli Józef Stalin i jego szef MSZ Wiaczesław Mołotow. Kiedy więc co roku w rocznicę powstania Sikorski wypisuje coś obrzydliwego na Twitterze (w tym roku poza rytualnym już opluciem kierownictwa powstania, napisał o „samoeksterminacji”), a inni publikują nawet opasłe prace, po prostu powielają opinie Stalina i Mołotowa. Kiedy 3 i 9 sierpnia 1944 r. w Moskwie ówczesny premier rządu RP na uchodźstwie, Stanisław Mikołajczyk, spotykał się z sowieckim dyktatorem, ten opisywał mu powstanie jako przedsięwzięcie zbrodnicze. I podobnie ujmował to ówczesny szef MSZ u Stalina - Wiaczesław Mołotow.
Kierunek wyznaczony przez Stalina przejęli rządzący potem Polską komuniści. Dla nich też powstanie było zbrodnicze, a jego uczestnicy najpierw byli ścigani, torturowani i mordowani. Po 1956 r. nastąpiła taka zmiana, że powstanie nadal było zbrodnicze, zaś sami powstańcy już byli bohaterami, tylko bezwzględnie i okrutnie wykorzystanymi przez zbrodniarzy i zdrajców w rodzaju generałów Tadeusza Bora-Komorowskiego, Tadeusza Pełczyńskiego, Leopolda Okulickiego czy Antoniego Chruściela. Teraz podobnie oceniają powstanie Radosław Sikorski i inni rewizjoniści. W tym roku, tuż przed rocznicą powstania, Sikorski napisał: „Nikt mnie nie wyprzedzi w szacunku dla żołnierzy, którzy poszli walczyć. I nikt mi nie zabroni kwestionować zgubnych rozkazów”. Szkoda się trudzić, bo już wyprzedzili Władysław Gomułka, Józef Cyrankiewicz, Edward Gierek, Piotr Jaroszewicz, Wojciech Jaruzelski czy Czesław Kiszczak. Wyprzedzili też czołowi historycy PRL, m.in. Włodzimierz Tadeusz Kowalski, Ryszard Frelek czy Eugeniusz Duraczyński.
Warto pamiętać, że przez cały PRL nie można było upamiętnić Powstania Warszawskiego, no bo przecież to było „przedsięwzięcie zbrodnicze”. Twórca stanu wojennego Wojciech Jaruzelski, chcąc zatrzeć złe wrażenie po wypowiedzeniu wojny Polakom, najpierw zgodził się na odsłonięcie Pomnika Małego Powstańca (1 października 1983 r.), a rok później (w grudniu 1984 r.) na rozpisanie konkursu na „Pomnik Bohaterów Powstania Warszawskiego 1944”. Zauważmy, że na pomnik zasługiwali bohaterowie – ofiary przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, natomiast ich największa operacja wojskowa – w żadnym razie. Gdy 1 sierpnia 1989 r. odsłaniano pomnik, były już inne czasy i niejako oddolnie monument stał się Pomnikiem Powstania Warszawskiego, choć od dwóch tygodni Wojciech Jaruzelski był prezydentem wciąż jeszcze Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Piszę to wszystko po to, by uświadomić rewizjonistom, czyje koncepcje powielają.
Rewizjoniści oczywiście powołują się na oceny m.in. generałów Kazimierza Sosnkowskiego, Władysława Andersa czy Mariana Kukiela, ale oni byli uczestnikami tamtych wydarzeń, wojskowymi i politykami, uczestnikami sporów w rządzie i wojsku polskim. Byli także współodpowiedzialni za wydarzenia z tamtego czasu, w tym za Powstanie Warszawskie. Sosnkowski był przecież naczelnym wodzem, Kukiel – ministrem obrony, a Anders – kandydatem na naczelnego wodza, najważniejszym w tym czasie dowódcą w polskim wojsku. Podobnie jak uczestnikiem wydarzeń był pisarz i publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz, zdeklarowany stronnik gen. Sosnkowskiego. Czym innym jest zatem ocena współuczestników wydarzeń i współodpowiedzialnych za nie, a czym innym zewnętrzny rewizjonizm, i to uprawiany po latach.
Naczelny wódz gen. Kazimierz Sosnkowski wprawdzie zdecydowanie sprzeciwiał się wywołaniu powstania, choćby w pismach do prezydenta Władysława Raczkiewicza czy dowódcy AK gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, ale nigdy rozkazem nie zakazał wszczęcia powstania, choć przecież w każdej chwili mógł to zrobić. Poza tym, skoro uważał, że powstanie było tak strasznym błędem, dlaczego jednego z jego dowódców, gen. Leopolda Okulickiego, naczelny wódz odznaczył 28 września 1944 r. Złotym Krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Militari? Gen. Władysław Anders nazwał wywołanie powstania „ciężką zbrodnią” oraz „największym nieszczęściem dla Polski” i w lipcu 1944 r. często spotykał wizytującego oddziały polskie we Włoszech gen. Sosnkowskiego oraz naciskał, by ten rozkazem zakazał wszczynania powstania, ale tak się nie stało. Wnioski wyciągane przez gen. Andersa w spawie Powstania Warszawskiego, to jednak broń obosieczna. Gdyby na skutki swego największego zwycięstwa, czyli bitwy o Monte Cassino, gen. Anders spojrzał tak jak oceniał skutki Powstania Warszawskiego, okazałoby się, że to też była wielka ofiara krwi bez strategicznego znaczenia albo w ogromnym stopniu zmarnowana.
Nie podzielam bezwzględnie surowej oceny rewizjonistów zarówno w stosunku do Powstania Warszawskiego, jak i bitwy o Monte Cassino, bo to swego rodzaju łatwizna post factum. Szczególnie wobec powstania. To wygrywanie wojen zza biurka, i to bez żadnego ryzyka oraz odpowiedzialności. Znakomity australijski historyk prof. Christopher Clark, pracujący na Uniwersytecie Cambridge, autor m.in. bestselleru „Lunatycy. Jak Europa poszła na wojnę w roku 1914”, bardzo słusznie twierdzi, że ani wydarzenia dziejące się w konkretnym czasie, ani ich rzetelna analiza przez historyka nie są tym, czym pisanie powieści kryminalnej przez Agathę Christie. Autorka powieści po prostu od razu wszystko wie, łącznie z finałem, więc może dowolnie manipulować materiałem. Uczestnicy wydarzeń i rzetelni historycy tego nie wiedzą, bo jedni muszą uwzględniać setki warunków, w tym nieprzewidywalnych, a drudzy muszą wszystko przebadać, żeby wyciągnąć wnioski, które na początku nie są przecież znane.
Rewizjoniści historyczni najczęściej zachowują się tak jak Agatha Christie, gdy przystępowała do pisania kolejnych powieści. Wszystko wiedzą od razu, a potem tylko manipulują materiałem, żeby zobrazować swoje tezy. Prof. Christopher Clark uważa, że jeśli historyk od razu wszystko wie, a przede wszystkim od razu ma winnych i tylko szuka argumentów ilustrujących ich winę, jego praca nie ma żadnego sensu. To jest bowiem tylko literatura, czyli fikcja – taka jak we współczesnej Polsce powieści historyczne Elżbiety Cherezińskiej. I rewizjoniści uprawiają literaturę pozując na historyków. Uprawianie literatury ułatwia im brak elementarnego warsztatu naukowego albo celowe zapomnienie o nim, żeby się łatwiej pisało czy wygłaszało rewizjonistyczne tezy. Rewizjonizm w formie literatury nie jest żadną odwagą, lecz wyjątkową łatwizną. A ta łatwizna jest narzędziem czegoś innego: najczęściej bieżącej polityki, dobrym biznesem, a często po prostu środkiem wyrazu ego, czyli czystym narcyzmem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/351314-radek-sikorski-niepotrzebnie-sie-trudzi-co-roku-obrzydzajac-powstanie-warszawskie-stalin-byl-pierwszy