Czy Polacy mają się czego bać? Fransa Timmermansa, wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej na ten przykład? Kim on jest i jakie jest znaczenie jego osoby w Komisji pokazał przed rozpoczęciem jej posiedzenia we środę, przewodniczący KE Jean - Claude Juncker, który poklepał go protekcjonalne po łysinie. Juncker w odróżnieniu od Timmermansa i różnych komisarzy, ma najwyraźniej lekki stosunek do ponoć grożących nam sankcji, z finansowymi włącznie.
On już powiedział i należy się tego trzymać, że 3/4 państw członkowskich UE jest tym sankcjom przeciwnych, a aby je wprowadzić konieczna jest akceptacja wszystkich. Wiemy na pewno, że mamy po naszej stronie Węgry i z pewnością tę 1/4 państw członkowskich, których nie wiemy, ale wie Juncker. Nie mamy się czego bać ze strony Brukseli choć nie możemy godzić się na arogancję celebrytów politycznych w traktowaniu naszego kraju, z Timmermansem na czele. On wygłosił oświadczenie oparte na jakichś strzępkach wiedzy o sytuacji w Polsce, a zwłaszcza o ustawach dotyczących reformy praworządności. Wie natomiast, ale to skrzętnie ukrywa, że Unia nie ma nic do gadania w sprawie polskiego wymiaru sprawiedliwości, bo jak powiedział minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro:
Polska konstytucja mówi, że organizacja wymiaru sprawiedliwości znajduje się w wewnętrznych uprawnieniach naszego państwa.
Timmermans to wie, ale w obliczu reform niewygodnych dla liberalno - lewackich elit brukselskich próbuje groźbami sankcji, w tym finansowych doprowadzić do upadku rządu Beaty Szydło, czyli presją, szantażem i groźną miną.
Z groźnymi minami przyjęli pogróżki wiceprzewodniczącego KE przywódcy „totalnej opozycji” i ostrzegają przed straszliwymi konsekwencjami, ale zanim dojdzie do jakichś sankcji, upłynie dużo wody w Renie i w Sekwanie, zmieni się wierchuszka w KE i odbędą wybory do Parlamentu Europejskiego, a Timmermans przejdzie na zasłużoną emeryturę polityczną. Mieliśmy się też bać tych kilkunastu czy nawet chwilami kilkudziesięciu tysięcy postkomunistów oraz lemingów i słoików, a także prawników demonstrujących w obronie patologii sądowniczej, a tymczasem okazało się, że w badaniach opinii publicznej PiS bije PO na głowę,czyli cały ten kosztowny cyrk z różyczkami, świeczkami i balonikami nie tylko nie osłabił rządzącej ekipy, ale ją wręcz wzmocnił. Tylko tak dalej, tak zachowuje się opozycja, która nie ma nic do stracenia, bo już wszystko straciła. Reformy i inwestycje, które wzmocniły polską gospodarkę i zlikwidowały ubóstwo, są solą w oku kanclerz Merkel i jej europejskiego caratu.
Ale i ona nie widzi sensownego rozwiązania, to znaczy skutecznego sposobu pozbawienia władzy Prawa i Sprawiedliwości i w akcie rozpaczy zamierza popierać kandydaturę Tuska na prezydenta w wyborach w 2020 roku, bo według niej tylko w ten sposób będzie tak jak było. Nie będzie tak jak było ani w Polsce ani w Niemczech. Merkel musi się zmierzyć z problemami nie do rozwiązania we własnym kraju, z najazdem muzułmanów, ich przestępczością i poważnym wzrostem zachorowań własnych obywateli na dolegliwości przywleczone z III Świata, jak gruźlica, choroby weneryczne ale i egzotyczne, nieznane dotąd na kontynencie europejskim. To jest dopiero groźne zjawisko, nie tylko dla Niemiec ale i dla całej Europy, dla „liberalnych demokratów” również.
Reforma sądownictwa wychodzi naprzeciw oczekiwaniom Polaków, co najmniej trzech czwartych społeczeństwa i jedyną przeszkodą w jej wdrożeniu może okazać się polska prawica, jeśli da się skłócić przez opozycję, która tylko czyha na potknięcia i nieodpowiedzialne wypowiedzi zdenerwowanych wetem prezydenta polityków oraz dziennikarzy. Potrzebny jest spokój i wyciszenie ambicjonalnych sporów po obu stronach obozu konserwatywnego, bo tego wymaga „dobra zmiana”, której oczekuje Suweren, czyli NARÓD, któremu służy prezydent, rząd i posłowie partii rządzącej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/350536-my-sie-fransa-nie-boimy-nie-mozemy-godzic-sie-na-arogancje-celebrytow-politycznych-w-traktowaniu-naszego-kraju