To nie jest radosny dzień polskiej demokracji. Media zblatowane z poprzednią władzą, odrzuconą przez Polaków w wolnych wyborach, wydały wojnę polskiemu rządowi. I ją wygrały. Ponad głowami społeczeństwa rozumiejącego, że władzę zmienia się właśnie w wyborach. Wyłącznie za sprawą jazgotu środowisk przyspawanych do ociekających złotem koryt i ich ulicznych bojówek za nic mających prawo.
Prezydent Andrzej Duda ugiął się więc dzisiaj nie pod naciskiem społeczeństwa obywatelskiego, ale totalnej opozycji, która od początku tej kadencji neguje wszystko, co robi nowa władza. PiS-owi odmawiano prawa do rządzenia już na długo przed wyborami. Pamiętamy tytuły w „GW” mówiące o tym, że wyborcze zwycięstwo partii Kaczyńskiego oznaczać będzie w Polsce „koniec demokracji”. Pamiętamy „wolne sądy” wysyłające za rządów PO-PSL lidera opozycji na badania psychiatryczne. Pamiętamy Salon polityczno-medialny brukający najświętsze dla Polaków wartości. Ten Salon wygrał dziś poważną bitwę. Nie dzięki temu, że miał lepsze od rządu argumenty, ale dlatego, że ma swoich sługusów w „wolnych mediach” i „wolnej Europie” zmierzającej ku samozagładzie. Duże słowa, ale i sprawa jest niemała.
Powtórzę: wygrały dziś środowiska czekające już tylko na jedno – aż PiS zwróci im koryta. Aż prezydent Andrzej Duda straci poparcie społeczeństwa i na jego fotelu zasiądzie nowy wujek Bronek czy Donek, wszystko jedno. To do ich zwycięstwa przyłożył dziś rękę prezydent RP. Czy miał tego świadomość? Kampania prezydencka pokazała, że pewne umiejętności w dziedzinie polityki stosowanej posiadł w stopniu najwyższym. Innych – co udowadnia jego podwójne weto – niestety, nie.
Cieszą się więc dziś wspólnie przy hektolitrach szampana i Roman Giertych, i Lech Wałęsa, i TVN, i „Gazeta Wyborcza”, i Nowoczesna, nawet stale stękająca PO nie ukrywa satysfakcji. Ale cieszą się i ci po „prawej stronie barykady”, którzy od dawna nie kryli swego krytycyzmu wobec rządów PiS. A to za wolno, a to za szybko, a to za miękko, a to za ostro. Wszak – „gdyby to od nich zależało” – mielibyśmy już w Polsce raj na ziemi. Wolne media i wolne sądy, 1500 plus i nadwyżki budżetowe. Tylko, wicie, rozumicie, to trzeba jednak troszku inaczej. A jak? No… hmm… na pewno nie tak, jak PiS.
Dla Prawa i Sprawiedliwości nastały czasy ciężkie. Nie pierwsze i nie ostatnie. Andrzej Duda bez elektoratu PiS (czytaj: poparcia Jarosława Kaczyńskiego) nie wygra, poza wywiadami w TVN, niczego. Owszem, dość czytelna wydaje się jego kalkulacja, iż naród prawicowo-konserwatywny i tak zagłosuje w następnych wyborach prezydenckich przeciwko Donaldowi Tuskowi lub komuś z jego eurobezwstydnego środowiska. Ale kalkulacje pękają, gdy zaczyna się polityczny konkret. Tyle że i PiS bez prezydenta Andrzeja Dudy straci wiele ze swego centrowego charakteru. Złapał Kozak Tatarzyna? Szkoda, że podziały na prawicy zawsze muszą znaleźć patrona na tak wysokich szczeblach politycznej drabiny.
Darzyłem i nadal darzę pana prezydenta wielkim szacunkiem. Nie umiem jednak uwolnić się od spostrzeżenia, że dzisiejszymi wetami wpisał się w scenariusz pisany przez własnych wrogów. Ci piszą dziś, iż dla nich skończył się Adrian, a narodził Andrzej Duda. Mnie zaś się wydaje, że tak, jak od początku traktowali go jak „Adriana”, tak i dziś myślą identycznie. Z tą drobną różnicą, że postanowili wykorzystać „ulicę i zagranicę”, by z przedsionka Nowogrodzkiej ściągnąć go do korytarzyka na Czerskiej czy Wiertniczej. I tam zrobić z niego już nawet nie „Adriana”, a „Adriannę”.
Panie prezydencie, nie zgadzając się z Pańskim stanowiskiem, melduję, że dla mnie zawsze Pan pozostanie Andrzejem Dudą. Ale strzelając sobie w prawą stopę, lewej jednocześnie nie mając od dawna, nie zmieni Pan Polski. A już na pewno nie na taką, o jakiej Pan marzył przed wyborami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/350166-prezydent-strzelil-sobie-w-prawa-stope-lewej-nie-majac-juz-wczesniej-tak-z-tuskiem-nie-wygra