Jest taka ładna historyczna analogia świadcząca o politycznej roztropności aliantów po II wojnie światowej. Otóż po pokonaniu Hitlera, zrezygnowali oni z zemsty i zaorania Niemiec (to nie przenośnia, były plany przekształcenia Niemiec w państwo rolnicze) a w zamian udzielili im hojnej pomocy finansowej. Dzięki takiej polityce aliantów, powstała w 1949 roku Republika Federalna bardzo szybko – pomimo faktycznego braku denazyfikacji – stała się jednym z lojalnych filarów demokratycznego świata.
Dziś część osób proponuje zastosowanie podobnej metody wobec pokonanego obozu III RP. Uszanujmy ich punkt widzenia, nie zmieniajmy całkiem stworzonych przez nich instytucji, a dzięki temu zyskamy wśród nich jeśli nie sojuszników to przynajmniej lojalnych partnerów do dyskusji o państwie. Bardzo kusząca wizja tyle, że – moim zdaniem – nierealna. Tak jak i analogia z pokonanymi Niemcami nieprawdziwa.
Pomijając już oczywisty fakt, że obóz III RP to nie hitlerowcy, okoliczności dzisiaj są zupełnie inne. Zwolennicy poprzedniego systemu nie zostali pokonani. Są silni wpływami, co pokazuje zaangażowanie różnych ośrodków w kampanię antyrządową, ale również silni wsparciem międzynarodowego establishmentu. Daleko im do druzgocącej klęski. I dlatego nie mają żadnego powodu, aby godzić się na jakiekolwiek warunki stawiane przez rządzącą prawicę. Kto ma wątpliwości, niech przeanalizuje jeszcze raz ostatnie dwa lata w polskiej polityce i znajdzie jakiś przykład udanej współpracy między prawicą i opozycją, jakieś drobne nawet pole, w którym zdołano osiągnąć trwałe porozumienie.
Owszem, powie ktoś, ale przecież prawica również nie wykazuje woli kompromisu. A przecież to rządząca większość powinna pochylić się nad wątpliwościami mniejszości. Zgoda. Tyle, że ta mniejszość nie tylko nie chce uznać swojej mniejszościowej pozycji, ale wręcz nie przyjmuje do wiadomości, że utraciła władzę. Domaga się pełnej i nieodwołalnej autoryzacji wszystkich posunięć rządzącej prawicy. Gdyby obóz rządzący zgodził się na taki rodzaj „współpracy”, oznaczałoby to faktyczną utratę władzy na rzecz opozycji. Obecna taktyka opozycji wręcz zachęca do ignorowania jej postulatów i niekiedy pójścia na skróty.
Dlatego nie wierzę, że reformę sądownictwa można było oprzeć na szerokim porozumieniu, które uwzględniałoby postulaty sceptyków, choć oczywiście uważam, że taka droga byłaby jak najbardziej pożądana. Druga strona sporu po prostu nie przyjmuje do wiadomości faktu, że reforma jest niezbędna, kontestuje ją i traktuje jako instrument walki o władzę. Inaczej mówiąc, nie wierzę, że politykom totalnej opozycji jakoś szczególnie leży na sercu niezawisłość sądownictwa i trójpodział władzy. Oczywiście prawicy powinno na tym zależeć, dlatego kształt ustaw mógłby być nieco inny, uwzględniający niektóre wątpliwości pojawiające się chociażby we własnym obozie. Celem podstawowym jest przecież jakość państwa i trwałość jego instytucji.
Mimo tych uwag, uważam, że na tym etapie, w którym znalazła się reforma sądownictwa, innego wyjścia już nie ma: trzeba ją kontynuować. Powstrzymywanie jej to dolewanie paliwa do dalszych konfliktów. Bo lepsze nawet ułomne ustawy niż sytuacja całkowitego pata i niekończącej się wojny. Zwłaszcza, że są jeszcze dwa lata na ewentualne nowelizacje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/350054-zahamowanie-reformy-sadownictwa-moze-oznaczac-jeszcze-wieksza-presje-i-silniejsze-konflikty
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.