Zacznijmy od tego, że protestujący wczoraj, dziś i jutro przed siedzibami sądów w Warszawie i wielu innych miastach Polski to żadni tam ubecy. Żadni spacerowicze, ani nawet przesadni obrońcy starego reżimu Platformy. Owszem, do manifestujących zgrabnie podłączają się przedstawiciele partii politycznych, kierujący „Gazetą Wyborczą” i całe to zblazowane towarzystwo III RP charakterystyczne dla dotychczasowych protestów antyrządowych. Ale to jednak nie to samo niż dotychczas.
Charakter protestów przeciw reformie sądownictwa przypomina raczej kilka dni tzw. czarnych protestów, gdy społeczne oburzenie - choć oparte o fałszywe przesłanki - było raczej oddolne. Oddolne, a przy tym angażujące wielu młodych ludzi, którzy odruchowo wyszli na ulicę. Tak wtedy, jak i dziś w manifestacje, pikiety i ogólne poczucie, że dzieje się źle, zaangażowały się osoby na co dzień nieinteresujące się polityką. Politycy raczej wykorzystywali tę falę niż ją tworzyli. Być może to tyleż emocjonalny, co krótkotrwały sprzeciw - jak przy czarnych protestach. Ale jednak nie warto odnosić się z pogardą.
Piszę o tym nie dlatego, by namawiać obóz rządowy do tego, by zmieniał swoje decyzje i plany - zwłaszcza tak istotne jak reforma wymiaru sprawiedliwości - pod wpływem 20 czy 30 tys. osób pikietujących przed Pałacem Prezydenckim. Licytacja na liczby nie prowadzi do niczego, ale przecież Marsze Niepodległości, pikiety w obronie Telewizji Trwam, ba - nawet pierwsze marsze KOD - były o wiele liczniejsze. Wielu, naprawdę wielu wyborców PiS trzyma dziś kciuki, by Kaczyński, Ziobro i prezydent Duda nie cofnęli się, nie skrewili w tak ważnej sprawie.
Zwracam jednak uwagę na specyficzny charakter protestów dlatego, że pierwsze reakcje obozu rządowego cechowała kompletnie niepotrzebna pogarda i buta. Zmiany w wymiarze sprawiedliwości trzeba do bólu spokojnie tłumaczyć, reformę sprowadzić z poziomu emocji do konkretnych rozwiązań i przepisów. Ministerstwo Sprawiedliwości naprawdę ma swoje argumenty. Im mniej emocjonalnych słów, pogardliwych określeń i jarmarcznych przepychanek, a więcej spokoju, dyskusji i wyjaśnień - tym lepiej. Emocje to jedyne paliwo polityczne dzisiejszej opozycji. Nic więcej.
Obóz rządowy nie powinien lekceważyć charakteru tych protestów. Nie, nie dlatego, że doprowadzą do zmiany włądzy, ale dlatego, że mogą się „odkładać” na przyszłość. I wybuchnąć, pęknąć jak wrzód w najmniej spodziewanym momencie. Wielka w tym rola prezydenta, który mógłby chyba bardziej odważnie zaangażować się w roli mediatora i kogoś, kto schładza gorące głowy po obu stronach.
Skoro jednak mówimy o prezydencie, to trzeba zwrócić uwagę na niebywałą wręcz presję, jaka jest na nim wywierana. Z jednej strony to cały potok wyzwisk, pretensji i upokarzania głowy państwa, do czego jesteśmy przyzwyczajeni (co nie znaczy, że nie należy reagować) z drugiej zaś - sprytna gra, w której na końcu Andrzej Duda miałby odegrać rolę kogoś na kształt Kazimierza Marcinkiewicza, a najlepiej twórcy jakiejś nowej wersji PJN. To dlatego Bartłomiej Sienkiewicz otwarcie pisze w „Rzeczpospolitej”:
Elementarny pragmatyzm wymaga, żeby w rodzącym się nowym obozie na prawicy uznać partnera, z którym można się nie zgadzać, toczyć spór polityczny, ale którego należy szanować. (…) Powstała w obozie prawicy alternatywa dla Kaczyńskiego. Alternatywa, która ma silne narzędzia do wymuszania kolejnych ustępstw. A jej zwornikiem i zasadniczym atutem jest prezydent Duda
— czytamy w artykule byłego ministra spraw wewnętrznych.
Tekst Sienkiewicza współgra z plotkami suflowanymi przez tabloidy i część otoczenia politycznego w PiS, które obawia się o efekty flirtu prezydenta z Kukiz‘15, Jarosławem Gowinem, a może i Mateuszem Morawieckim. To plotki, ale wyrażające realne obawy - w tym scenariuszu rozłamowy klub z PiS byłby na przykład języczkiem u wagi przy negocjacjach dotyczących większości 3/5 przy wyborze sędziów do KRS.
Podszepty o stworzeniu „alternatywy dla Kaczyńskiego”, jakiejś bardziej „cywilizowanej” wersji PiS, ubranej w lepsze garnitury i lepiej radzącej sobie na rautach i biesiadach były, są i będą obecne na prawicy. Ale dziś kreślący te scenariusze mają w rękach całkiem realne narzędzia wywierania wpływu. Oczywiście, może to tylko naturalne rozpychanie na scenie politycznej i szukanie miejsca na realizację własnych pomysłów - przy wykorzystaniu takiej, a nie innej koniuktury. Całkiem możliwe. Ale może jest w tym coś więcej; jakieś badanie rynku na przyszłość, jakaś próba wywrócenia stolika, nowego rozdania. Kto wie, może nawet byłoby to świeże dla całej opinii publicznej, ale szanse na realizację wizji Polski, o jaką przez lata walczył cały obóz szerokiej prawicy wówczas przepadają. Nie ma co do tego wątpliwości.
Awantury wokół reformy wymiaru sprawiedliwości pokazały dwa solidne zagrożenia dla obozu rządzącego. Po pierwsze, specyficzny charakter protestów, które należy oswajać, a nie obrażać się na to, że „młodzi zostali zmanipulowani”. Jeśli zostali, to znaczy, że nieumiejętnie wytłumaczono wprowadzane zmiany. Po drugie zaś, otworzono furtkę do ewentualnych dyskusji nad rozłamem w dość jednolitym do tej pory obozie władzy. To sygnały, które nie są przesadnie groźne dziś, ale jutro, pojutrze? Kto wie. Kto ma uszy, niechaj słucha.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/349901-oboz-rzadowy-nie-powinien-lekcewazyc-charakteru-protestow-tak-jak-i-presji-na-prezydenta-i-gry-na-stworzenie-ladniejszego-pis
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.