Grudzień 2015 roku, głęboki kryzys polityczny we Włoszech dobiega właśnie końca. Kryzys wywołany klinczem, który powstał wokół wyboru sędziów do Trybunału Konstytucyjnego.
Po trwającym półtora roku impasie politycznym, włoski parlament wybrał brakujących trzech sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Dokonano tego podczas 32. głosowania w tej sprawie. (…) Po 29 głosowaniach zakończonych bez rezultatu, w poniedziałek rozpoczął się we włoskim parlamencie „maraton” głosowań; organizowano je codziennie wieczorem. Szefowie izb parlamentu zapowiedzieli, że będzie tak do skutku. Wcześniej żaden z kandydatów nie zdobył do tej pory wymaganej większości 3/5 głosów.
Dlaczego, ni z tego ni z owego, przywołuję przykład Włochów? Ano dlatego, że analogie do sytuacji w Polsce mogą okazać się zaskakująco bliźniacze. I to w całkiem niedalekiej przyszłości.
To efekt decyzji politycznej, jaką podjął pan prezydent Andrzej Duda, stawiając swoiste ultimatum w sprawie większości 3/5 (podobnie jak we Włoszech przy TK) przy wyborach sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa. W teorii to bardzo dobra, propaństwowa propozycja, wymuszająca na partii rządzącej przesunięcie się na scenie politycznej i szukanie ponadplemiennego porozumienia. W dodatku stawiająca pana prezydenta w roli polityka, który potrafi postawić się swojej partii-matce i iść pod prąd oczekiwaniom własnych wyborców. Brzmi dobrze i, gdyby to dobrze rozegrać, może przynieść panu prezydentowi długofalowo pozytywy. Pisałem już o tym na naszym portalu.
W praktyce może jednak okazać się, że decyzja ta spowoduje impas polityczny, wyhamuje (jeśli nie wysadzi) reformę wymiaru sprawiedliwości obozu rządzącego (z prezydentem w jednej z ról głównych), a także wywoła oddolne procesy, które będzie niebywale trudno odkręcić.
Nie możemy mieć złudzeń - pan prezydent, patrząc na sprawę wyłącznie cynicznie, nie zyska zbyt wielu nowych zwolenników. Po chwilowych, odruchowych pozytywnych ocenach inicjatywy Andrzeja Dudy, politycy opozycji (i jej zwolennicy) poczuli krew, wyczuli pęknięcie w obozie władzy. Stąd zwiększona presja na głowę państwa, stąd naciski na Pałac Prezydencki (z naprawdę różnych stron), by ustawy głęboko zmieniające wymiar sprawiedliwości zawetować, a przynajmniej wyraźnie je okiełznać i wybić im zęby.
No dobrze, powie ktoś - żaden ruch prezydenta Dudy nie zostanie doceniony przez środowisko totalnej opozycji i szeroko rozumianego obozu III RP. Ale przecież są wielkie zasoby wyborców niezaangażowanych, flirtujących gdzieś wokół Kukiz‘15 i ruchów antysystemowych, a przy tym jakoś odruchowo niechętnych Prawu i Sprawiedliwości. Być może jest w tym jakiś pomysł, może nawet będzie coś, mówiąc kolokwialnie, do ugrania. Może - w dłuższej perspektywie - uda się nawet zbudować coś na kształt jakieś mglistej frakcji prezydenckiej w parlamencie. Może prezydent zwraca uwagę na realny problem - PiS ma mandat do przeprowadzenia głębokich zmian w wymiarze sprawiedliwości, ale nie przy tak głębokim resecie personalnym i skróceniu kadencji? Może, ale na razie słowem o tym nie wspomniał. Jest dość spory chaos.
Ale gdy przyjdzie do głosowania kandydatur do Krajowej Rady Sądownictwa i szukania większości 3/5 w parlamencie, pojawi się wielki problem i kryzys polityczny. Rozpocznie się wielki koncert życzeń ze strony polityków i działaczy Kukiz‘15, Republikanów, Wolnych i Solidarnych, no i niezależnych posłów. Jeśli w ogóle uda się zebrać te 3/5 spośród obecnych na sali, to w wielkich bólach, przy sprzedaniu dużej części tortu. Na kogo spadnie odpowiedzialność za wywołany wówczas chaos, odsłaniane przez media kulisy politycznych targów (ktoś wątpi, że się pojawią?) i rozgoryczenie wyborców szeroko rozumianej prawicy? Odpowiedź jest oczywista, a przedstawiciele Ministerstwa Sprawiedliwości już bezpośrednio to sugerują.
Teoretycznie możliwy jest scenariusz, w którym po kilku tygodniach nieudanych prób zbudowania większości 3/5, prestiżowych porażkach PiS w Sejmie przy próbach forsowania kandydatur na sędziów, dojdzie do nowelizacji ustawy o KRS. Nowelizacji, która wróci do starych założeń o zwykłej większości w parlamencie do wyboru kandydatów (tak jak do innych instytucji). Jak wtedy zachowa się głowa państwa? Co ciekawe, w Pałacu Prezydenckim dość poważnie rozważany jest taki scenariusz. Ale on oznaczałby fiasko zarówno godnej uwagi inicjatywy prezydenta Dudy (brak uzbierania 3/5), jak i wysiłków Kukiz‘15 i PiS (pokazanie się jako niezdolnych do kompromisu). Wszyscy na tym stracą (poza, rzecz jasna, opozycją totalną).
Ale może to zbyt makiaweliczne, cyniczne myślenie. Wszak chodzi o wybór do KRS sędziów, a nie przedstawicieli partii politycznych, więc - w teorii - osób niezależnych, niezawisłych i niezłomnych. Może po prostu PiS będzie musiało sięgnąć do głębszych zasobów kadrowych niż oczywiste kandydatury i bez większego trudu uzbiera większość 3/5, bo wątpliwości do jakości członków KRS nie będzie. Chciałbym, by wszystkie te obawy faktycznie były na wyrost, by tak właśnie jesienią się zdarzyło. Ale będzie o to bardzo, bardzo trudno.
W tle jest jeszcze interesująca kwestia pewnej poprawki do ustawy o Sądzie Najwyższym. Chodzi o wskazanie przez prezydenta sędziów SN, którzy - w okresie przejściowym - pozostaną w stanie czynnym do momentu wyboru nowego składu. Początkowo miał to czynić minister sprawiedliwości, Pałac jednak postawił na swoim. Przy okazji jednak Ziobro nie zrzekł się całości swoich uprawnień. Prezydent, owszem, będzie miał ostateczne prawo wskazać sędziów, którzy pozostaną w SN, ale jedynie z listy, którą przedstawi minister sprawiedliwości (i którą zaopiniuje Krajowa Rada Sądownictwa).
Rozpoczyna się interesujący etap w relacjach na linii Pałac Prezydencki - Kancelaria Premiera - Nowogrodzka. Andrzej Duda postawił swój rodzimy obóz polityczny pod ścianą i czeka na efekty tego ruchu. Jest pewne, że ugra przynajmniej jedno - o wiele większą podmiotowość niż do tej pory. A to całkiem niezły przyczynek do dalszych ruchów. Z perspektywy fundamentalnych interesów całego obozu prawicy (zarówno rządu, jak i prezydenta), a może, powiedzmy też pompatycznie - całego państwa ważne jest jednak, by w tym ambicjonalnym sporze nie utopiono, albo choćby podtopiono reformy wymiaru sprawiedliwości. Zbyt dużo osób włożyło w tę sprawę zbyt wiele (w tym sam prezydent), by dziś miało się to rozsypać w tak prosty sposób. Wspomniany na początku przykład Włochów powinien być przestrogą - nie wiem, czy dziś rządzących stać będzie na 1,5-roczny klincz. Może nie wystarczyć czasu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/349749-czy-czeka-nas-15-roczny-klincz-i-32-proby-by-wybrac-sedziow-do-krs-i-ruszyc-z-reforma-przyklad-wlochow-pokazuje-ze-to-mozliwe