Wczorajsze wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego w Sejmie, w którym dał ponieść się emocjom i nazwał totalną opozycję „kanaliami”, którzy „wycierają sobie zdradzieckie mordy” jego śp. bratem było politycznie bardzo szkodliwe. Jednocześnie jednak, z czysto ludzkiego punktu widzenia, całkiem zrozumiałe.
Trudno bowiem nie pamiętać, a Jarosław Kaczyński z pewnością o tym pamięta, jak traktowany był jego brat przez dzisiejszych „obrońców demokracji”. Lecha Kaczyńskiego nazywano bezceremonialnie chamem i kartoflem. Publicznie oddawano ordery, które przyznawał za zasługi w opozycji, kpiono sobie nawet, że nie został postrzelony przez rosyjskiego snajpera podczas pamiętnej wizyty w Gruzji w 2008 roku. Janusz Palikot, wtedy poseł PO, sugerował, że ówczesny prezydent jest alkoholikiem. Mieliśmy wreszcie regularne boje o samolot, którego rząd Tuska nie chciał udostępniać prezydentowi na jego zagraniczne wizyty. Wojna z Lechem Kaczyńskim doprowadziła pośrednio do tragedii, gdy Donald Tusk zgodził się na rozdzielenie wizyty w Katyniu i podjął własną dyplomatyczną grę z Władimirem Putinem. A po tragicznej śmierci prezydenta w Smoleńsku oddał śledztwo w sprawie katastrofy Rosjanom. W tym czasie hołota na Krakowskim Przedmieściu oddawała mocz na znicze płonące ku pamięci ofiar.
To tylko niektóre przykłady ówczesnego politycznego zbydlęcenia. Kto chce zadać sobie trudu i znaleźć ich więcej, może poszperać w internecie. Dziś mamy kontynuację tamtej taktyki, prowokacje i wyzwiska weszły do codziennego arsenału totalnej opozycji. Można wręcz powiedzieć, że Jarosław Kaczyński wyjątkowo długo wytrzymywał tę falę bezprzykładnej nienawiści. Aż w końcu nie wytrzymał.
Oczywiście powoduje to określone konsekwencje. Opozycja zyskuje paliwo do kolejnych ataków, Kaczyński okazał wszak chwilę słabości, wypowiedział słowa, których polityk publicznie wypowiadać nie powinien. I nie chodzi tu o prostacki hejt w stylu Tomasza Lisa, który nazywa szefa PiS „chamidłem” lecz o zmasowaną falę donosów, która ruszyła wczoraj za granicę, aby poinformować europejską opinię publiczną o słowach Kaczyńskiego. Pikanterii dodaje tu zwłaszcza donos Michała Boniego, pod koniec komunizmu zarejestrowanego przez SB jako TW „Znak”. W tych donosach Kaczyński jawi się jako opętany dyktator, który nie toleruje istnienia opozycji. Prawda jest dokładnie odwrotna, to dzisiejsza opozycja nie toleruje jakiejkolwiek innej niż własna wizji państwa, jednak ten przekaz nie może się przebić, a emocjonalne wystąpienie prezesa PiS jeszcze bardziej to utrudnia.
Wczoraj w Sejmie Jarosław Kaczyński ujawnił w emocjach swój stosunek do totalnej opozycji. Ma wszelkie powody, aby tak o niej myśleć. To – jeśliby szukać porównania – stosunek inteligenta, który atakowany bezpardonowo przez nieokrzesanych tupeciarzy, zawiesza w emocjach zasady dobrego wychowania i próbuje dotrzeć do prostaków ich własnym językiem. Każdemu to się zdarza. Przy czym zwykle niesie to za sobą konsekwencje.
Jakie będą te konsekwencje? Z jednej strony opozycja będzie starała się przedstawiać prezesa PiS jako człowieka nieobliczalnego, któremu emocje odebrały zdolność kierowania państwem. Z drugiej strony możemy mieć niemal absolutną pewność, że wojna między prawicą a obozem III RP wejdzie w kolejną fazę. Doprowadzony do ostateczności Jarosław Kaczyński utwierdził się wczoraj w przekonaniu, że nie istnieje żadna droga pośrodku, a jedyną szansą na dokończenie reformy państwa jest całkowita marginalizacja totalnej opozycji. Obym się mylił, ale dziś wszystko wskazuje na to, że w tej wojnie nie będzie brania jeńców.
-
„Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC” - Jarosław Kaczyński .
Publikacja w której po raz pierwszy zostały uchylone drzwi do świata jednego z najważniejszych polskich polityków XX i XXI wieku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/349521-jaroslaw-kaczynski-mial-powody-do-okazania-emocji-teraz-czeka-nas-prawdopodobnie-wojna-totalna