Dwa tysiące osób na miesięcznicy smoleńskiej, dwa i pół tysiąca na kontrmanifestacji, która miała być blokadą - do tego dwa tysiące policjantów zabezpieczających obie grupy (dane policji). Wszyscy razem zmieściliby się na najmniejszej trybunie stadionu Legii, a jeszcze zostałoby tam sporo miejsca. Taka jest skala protestu, który od kilku tygodni rozpala głowy polityków i media obu stron sporu. A przecież to i tak dane po wyraźnej mobilizacji, nakręceniu emocji i głośnych apelach. Trochę niewiele, jak na przełomowy protest i „decydujące starcie”, prawda?
W tym znaczeniu była to wyraźna porażka opozycji. Nie udało się ani sprowokować policjantów, ani uczestników miesięcznicy, ani nawet spowodować, że na kontrmanifestację przybyły tłumy. Ot, ciekawostka w szerokim i barwnym życiu publicznym w Polsce, a nie żaden przełom. Tym bardziej ciekawe, skąd w szeregach Platformy i Nowoczesnej samobójczy trend, by za wszelką cenę, często wbrew interesom swoich partii, dołączać do tego typu awantur.
Rację ma prof. Antoni Dudek, który studził emocje rozgorączkowanego Tomasza Nałęcza (również obecnego na kontrmanifestacji w poniedziałek) w jednej z dyskusji w tvn24. Były doradca Bronisława Komorowskiego przestrzegał przed dyktaturą i końcem demokracji, apelował o wielkie manifestacje. W odpowiedzi usłyszał:
Front o którym pan mówi, nie jest na Krakowskim Przedmieściu każdego dziesiątego. Jest we wchodzącej od pierwszego września reformie szkolnictwa, we wchodzącej od pierwszego października sieci szpitali i jeszcze w paru innych sprawach. Tam się rozstrzygną losy rządów PiS, a nie na Krakowskim Przedmieściu
— powiedział prof. Dudek.
Trudno nie przyznać mu racji. Do szkół i szpitali dodałbym jeszcze gorący ostatnio przykład stacji benzynowych. To bowiem bardzo proste pytanie, które ciśnie się na myśl każdemu kierowcy tankującemu swój samochód: skoro jest tak dobrze z finansami publicznymi, z nadwyżką budżetową i rekordowo niskim deficytem, to po jaką cholerę nakładać dodatkowe opłaty paliwowe? Bo światowa koniunktura sprawiła, że benzyna jest dziś całkiem tania i przełkniemy te 25 groszy na litrze? A jeśli za rok ceny ropy pójdą w górę? Nie dziwi więc, że politykom PiS przypominane są ich słowa sprzed kilku lat - właśnie w sprawie cen paliw. Rozumiem, że punkt widzenia nieco zmienia się w zależności od punktu siedzenia, ale to zbyt nieczytelne, zbyt ordynarne.
Wracając do poniedziałkowej miesięcznicy i kontrmanifestacji. Wydaje się, że mobilizacja - obu stron - na Krakowskim Przedmieściu służy dziś niemal wyłącznie temu, by utrzymać w odpowiedniej temperaturze (najlepiej wrzenia) swój elektorat i kibiców. Myślę, że niewielu patrzących z boku, których przecież większość, rozumie sens obu tych zgromadzeń.
Miesięcznice smoleńskie miały sens tuż po tragedii, kiedy były formą presji i nacisku na ówczesne władze - w sprawie rzetelnego wyjaśnienia przyczyn tragedii i upamiętnienia ofiar katastrofy. Ale dziś? Wszystkie instrumenty w obu tych sprawach są w rękach polityków PiS. A pamięć o ofiarach, nawet jeśli w rzadko spotykanej formie miesięcznicy, można przecież czcić bez przemówień otwarcie politycznych, partyjnych.
Swojego czasu Jarosław Kaczyński przyznał, że gdy Andrzej Duda został prezydentem, pojawił się postulat, by zakończyć marsze. Zgłosiła go Anita Czerwińska z klubów „Gazety Polskiej”, jedna z organizatorek miesięcznic, dziś posłanka PiS.
Powiedziałem, że nie. Skończymy dopiero kiedy będą pomniki i kiedy będą konkluzje, przynajmniej wstępne, dotyczące śledztw smoleńskich
— mówił prezes PiS w rozmowie z Onetem.
Wczoraj Jarosław Kaczyński stwierdził, że to kwestia „kilku miesięcy”.
Kompletnie niezrozumiałe - w szerokim odbiorze - są też kontrmanifestacje i próby fizycznej blokady marszów pamięci. Czy naprawdę komukolwiek z opozycji realnie przeszkadzają te comiesięczne spotkania? Czy odległość stu metrów odległości między dwoma zgłoszonymi pikietami, jaką wyznacza ustawa, tak drastycznie łamie prawa człowieka? Słusznie pytał wczoraj Leszek Miller - a co jeśli narodowcy zaczną blokować Parady Równości? Czy wtedy sto metrów odległości się nie przyda, by oddzielić co bardziej rozgorączkowanych? A jeśli nawet - sprzeciw wobec takiemu, a nie innemu prawu można wyrazić w bardziej cywilizowany sposób niż leżenie na trasie marszu.
Gdyby ktoś spośród środowisk opozycyjnych chciał pójść po rozum do głowy, sugerowałbym bardziej posłuchanie prof. Dudka niż Nałęcza. Postawienie na konkret, a nie bajki o końcu demokracji. Ale to ich wybór, może rzeczywiście wygodniej jest siedzieć w studiach telewizyjnych przy Wiertniczej i opowiadać o niszczonej wolności i potrzebie Majdanu niż wykazać się konkretną, mozolną pracą.
Żadnego politycznego przełomu na Krakowskim Przedmieściu nie będzie. Życie jest gdzie indziej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/348218-racje-ma-prof-dudek-nie-tvn-i-spolka-przyszlosc-rzadow-pis-rozstrzygnie-sie-w-szkolach-szpitalach-i-na-stacjach-paliw-nie-na-krakowskim-przedmiesciu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.