Oni chcą zrobić Hamburg w Warszawie. Oni, czyli zbieranina spośród totalnej opozycji, wzmocniona przez wszelaką agenturę (głównie wschodnią) i celowo wykorzystująca osoby niezrównoważone. Chcą to zrobić 10 lipca 2017 r., w kolejną miesięcznicę tragedii smoleńskiej. Ideologia jest inna niż w Hamburgu (przynajmniej ta lewacko-wyzwoleńcza nie dominuje), ale chodzi o obraz, czyli żeby coś płonęło albo żeby byli poszkodowani na tle ogólnej demolki. Męczeństwo Władysława Frasyniuka, przeniesionego przez policjantów kilkadziesiąt metrów miesiąc wcześniej, to zdecydowanie za mało, mimo że „korespondenci wojenni” Associated Press, Reutersa czy Politico bardzo się starali zrobić z tego przerażający akt pogwałcenia demokracji. Plan zepsuł sam Frasyniuk, który podczas przenoszenia był wyjątkowo zrelaksowany (widocznie dawno go nikt nie nosił, co mu wyraźnie sprawia przyjemność), a gdy już wrócił do pionu, opowiadał niebywałe dyrdymały.
10 lipca 2017 r. zaplanowano przede wszystkim obecność Lecha Wałęsy i to incydenty wokół jego osoby miały być paliwem dla „korespondentów wojennych” oraz grzejących akumulatory ekip telewizyjnych z postępowej części świata. Wałęsa miał być detonatorem. To w jego obronie Warszawa miała się zamienić w coś, czym Hamburg stał się głównie 7 i 8 lipca 2017 r. Celem koalicji zbieraniny, agentury i niezrównoważonych są bowiem krew, ogień i przemoc, gdyż bez tego ich kontrmanifestacje nie wyglądają dobrze w relacjach dla postępowej części ludzkości. Zwykłe przepychanki są wszędzie i na nikim nie robią wrażenia. Przepychanki są poza tym nieadekwatne do zamiaru pokazania Polski jako krainy totalitarnej opresji, gdzie biedni demokraci z opozycji, ludzie spod tęczowych sztandarów oraz ci o ciemniejszym kolorze skóry co rusz padają ofiarą pacyfikacji nacjonalistycznych bojówek, przy bierności, a wręcz przychylności policji, czyli zakamuflowanego SA (Sturmabteilungen). Taki obraz ma płynąć do postępowej części ludzkości, a nie jakieś popychanie czy przenoszenie kogoś w inne miejsce.
Organizatorzy demolki planowanej na 10 lipca nie przewidzieli, że z Hamburga popłynie „ognisty” przekaz, o którym oni mogliby tylko marzyć. I po Hamburgu są w wyjątkowo trudnej sytuacji, bo jak tu przebić osiągnięcia lewackiej międzynarodówki. To może być demobilizujące, ale może też doprowadzić do jakiejś desperackiej próby zrobienia Hamburga w Warszawie za wszelką cenę. O próbie zrealizowania desperackiego scenariusza może też przesądzać wycofanie się z imprezy Lecha Wałęsy. 8 lipca udał się on do szpitala – z powodów sercowych. Pewnie przestraszył się perspektywy objęcia go na Krakowskim Przedmieściu specjalną opieką przez gdańskich stoczniowców z „Solidarności” albo wyobraził sobie koleję po autografy na skopiowanych donosach Bolka. Lech Wałęsa mógł też chwilowo znowu się poczuć wielkim mężem stanu, skoro z nazwiska wymienił go prezydent Donald Trump w swoim historycznym przemówieniu przed Pomnikiem Powstania Warszawskiego. A wielki mąż stanu nie może ryzykować klapy, gdyby koalicja zbieraniny, agentury i niezrównoważonych nie zrobiła jednak dużej demolki. Bez Wałęsy skala desperacji może być nawet większa niż z nim, gdyż komuś może zależeć na przykryciu tego bolesnego faktu wyjątkowym „odpałem”.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Oni chcą zrobić Hamburg w Warszawie. Oni, czyli zbieranina spośród totalnej opozycji, wzmocniona przez wszelaką agenturę (głównie wschodnią) i celowo wykorzystująca osoby niezrównoważone. Chcą to zrobić 10 lipca 2017 r., w kolejną miesięcznicę tragedii smoleńskiej. Ideologia jest inna niż w Hamburgu (przynajmniej ta lewacko-wyzwoleńcza nie dominuje), ale chodzi o obraz, czyli żeby coś płonęło albo żeby byli poszkodowani na tle ogólnej demolki. Męczeństwo Władysława Frasyniuka, przeniesionego przez policjantów kilkadziesiąt metrów miesiąc wcześniej, to zdecydowanie za mało, mimo że „korespondenci wojenni” Associated Press, Reutersa czy Politico bardzo się starali zrobić z tego przerażający akt pogwałcenia demokracji. Plan zepsuł sam Frasyniuk, który podczas przenoszenia był wyjątkowo zrelaksowany (widocznie dawno go nikt nie nosił, co mu wyraźnie sprawia przyjemność), a gdy już wrócił do pionu, opowiadał niebywałe dyrdymały.
10 lipca 2017 r. zaplanowano przede wszystkim obecność Lecha Wałęsy i to incydenty wokół jego osoby miały być paliwem dla „korespondentów wojennych” oraz grzejących akumulatory ekip telewizyjnych z postępowej części świata. Wałęsa miał być detonatorem. To w jego obronie Warszawa miała się zamienić w coś, czym Hamburg stał się głównie 7 i 8 lipca 2017 r. Celem koalicji zbieraniny, agentury i niezrównoważonych są bowiem krew, ogień i przemoc, gdyż bez tego ich kontrmanifestacje nie wyglądają dobrze w relacjach dla postępowej części ludzkości. Zwykłe przepychanki są wszędzie i na nikim nie robią wrażenia. Przepychanki są poza tym nieadekwatne do zamiaru pokazania Polski jako krainy totalitarnej opresji, gdzie biedni demokraci z opozycji, ludzie spod tęczowych sztandarów oraz ci o ciemniejszym kolorze skóry co rusz padają ofiarą pacyfikacji nacjonalistycznych bojówek, przy bierności, a wręcz przychylności policji, czyli zakamuflowanego SA (Sturmabteilungen). Taki obraz ma płynąć do postępowej części ludzkości, a nie jakieś popychanie czy przenoszenie kogoś w inne miejsce.
Organizatorzy demolki planowanej na 10 lipca nie przewidzieli, że z Hamburga popłynie „ognisty” przekaz, o którym oni mogliby tylko marzyć. I po Hamburgu są w wyjątkowo trudnej sytuacji, bo jak tu przebić osiągnięcia lewackiej międzynarodówki. To może być demobilizujące, ale może też doprowadzić do jakiejś desperackiej próby zrobienia Hamburga w Warszawie za wszelką cenę. O próbie zrealizowania desperackiego scenariusza może też przesądzać wycofanie się z imprezy Lecha Wałęsy. 8 lipca udał się on do szpitala – z powodów sercowych. Pewnie przestraszył się perspektywy objęcia go na Krakowskim Przedmieściu specjalną opieką przez gdańskich stoczniowców z „Solidarności” albo wyobraził sobie koleję po autografy na skopiowanych donosach Bolka. Lech Wałęsa mógł też chwilowo znowu się poczuć wielkim mężem stanu, skoro z nazwiska wymienił go prezydent Donald Trump w swoim historycznym przemówieniu przed Pomnikiem Powstania Warszawskiego. A wielki mąż stanu nie może ryzykować klapy, gdyby koalicja zbieraniny, agentury i niezrównoważonych nie zrobiła jednak dużej demolki. Bez Wałęsy skala desperacji może być nawet większa niż z nim, gdyż komuś może zależeć na przykryciu tego bolesnego faktu wyjątkowym „odpałem”.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/347970-10-lipca-agentura-i-razwiedka-chca-zrobic-hamburg-w-warszawie-czy-polski-kontrwywiad-spi