Był wśród sześciu adresatów dokumentu autorstwa Krzysztofa Bondaryka sporządzonego 24 maja 2012 r. Podobnie jak pozostała piątka nie zrobił nic, by zatrzymać piramidę finansową Amber Gold i pozwolił oszustom na dwa miesiące największych żniw na oszczędnościach Polaków. Gdy zostało mu to przypomniane, nie wytrzymał. Pokazał arogancję, która przypomniała, dlaczego jego formacja pożegnała się z władzą. A przy okazji trochę rozjechał się z prawdą.
Nie wiem, co było w pierwszych kilku minutach rozmowy, bo natrafiłem na nią przypadkiem w jej trakcie. Widząc, że Monika Olejnik przepytuje Jana Vincenta Rostowskiego z notatki szefa ABW opublikowanej w aktualnym numerze tygodnika „wSieci”, pozostałem przy tej sympatycznej parze i z coraz większym zaciekawieniem obserwowałem byłego ministra finansów wygibasy, półprawdy i zwykłe kłamstwa.
Pani redaktor znów (po poniedziałku) pokazała, że ma pełną świadomość wagi naszej publikacji.
Wie, że ten dokument w kontekście następujących po nim kilku tygodni (w okresie, gdy zakładano najwięcej lokat w Amber Gold) bezczynności wszelkich służb stanowi najcięższy z dotychczas odsłonionych dowodów na zaniedbania aparatu państwa (i jego najwyższych urzędników) w obliczu gigantycznej afery. Wie, że nie da się go przykryć najwymyślniejszą nawet woltą posła Brejzy.
Wie, że Rostowski mówiąc sprzeczne ze sobą rzeczy w odstępie minuty, co najmniej raz musi kłamać. Bo albo ABW nie miała możliwości prowadzenia sprawy Amber Gold (jak twierdził JVR - skoro robiła to już prokuratura, to druga instytucja rzekomo nie mogła zajmować się przekrętem), albo ABW cały czas miała Marcina P. na muszce, wnikliwie go tropiła i doprowadziła do zatrzymania jego oszustwa. Do obu tych teorii niemal na jednym wdechu przekonywał były minister finansów. Problem w tym, że nie dość, iż są ze sobą sprzeczne, to żadna z nich nie jest prawdziwa.
Olejnik wie, że Rostowski przekonujący, iż podległe mu służby skarbowe po notatce Bondaryka zostały zobowiązane do pełnej współpracy z ABW zasługuje wyłącznie na wyśmianie. I dlatego go wyśmiała.
Co jak co, ale działania służb specjalnych Monika Olejnik potrafi ocenić. I po lekturze naszego artykułu o Agencji (nie)Bezpieczeństwa Wewnętrznego, w którym z Marcinem Wikłą opisaliśmy całą serię kuriozalnych dokumentów podsumowujących „działania” ślimaków Bondaryka, wie, że ABW w szczycie rządów Donalda Tuska dokonała wybitnego storpedowania sprawy. Ale wie też, że nie da się wytłumaczyć Polakom, dlaczego – pomimo pełnej wiedzy m.in. premiera, prezydenta i ministra finansów – aparat państwa natychmiast nie zatrzymał Marcina i Katarzyny P. i natychmiast nie zamknął ich firm. A przede wszystkim – dlaczego nie ostrzeżono Polaków. Powiedziała dziś Rostowskiemu niemal wprost: wiedzieliście, ale milczeliście, a miliony u oszustów się mnożyły.
Co dziś ma do powiedzenia rodakom Jan Vincent Rostowski? Że jeśli ktoś chciał zainwestować w Amber Gold, mógł skorzystać z wyszukiwarki internetowej i wiedziałby, że to podejrzana firma, bo przecież KNF ponad dwa lata wcześniej umieściła ją na jakiejś liście zagrożeń na podstronie swojego serwisu, który odwiedza mniej ludzi niż elektroniczne biuletyny co sprawniejszych wójtów. Czyli: tak, pozwalaliśmy aferzystom swobodnie działać i wyssać wasze oszczędności, drogie dziewiętnaście tysięcy frajerów. Nie chciało się pogrzebać na stronkach KNF-u (nie wiecie, co to KNF, prostaczki?)? To płaczcie sobie we własne mankiety, a nie w mój.
Rostowski nie należy do mistrzów PR, nie poleciłbym go jako wykładowcy na warsztatach z publicznego powstrzymywania emocji i ukrywania prawdziwych intencji. Ale mimo to sposób w jaki kręcił w sprawie notatki Bondaryka, był zdumiewający. Zero refleksji, zero zrozumienia, jak wielka chmura zawisła nad głową jego i jego kompanów z elitki.
Nie ma chyba sensu prostowanie wszystkich jego kłamstw, czy nawet uśmiechanie się z przekąsem na stwierdzenie, że nawet nie wie, czy notatka, którą znajdą Państwo we „wSieci”, jest tożsama z tą, która znalazła się na jego biurku w końcu maja 2012 roku. Uważna lektura naszego tekstu nie pozostawia wątpliwości, jak w tamtym czasie w sprawie Amber Gold (nie)działała ABW i jak (nie)działali jej zwierzchnicy.
A pani Monice – być może zatroskanej o krzyżowy ogień komisyjnych pytań, w jaki na tę okoliczność będą za jakiś czas wzięci Tusk, Komorowski, Bondaryk czy Rostowski – wypada dziś powiedzieć (z sympatią odwołując się do książeczek dla dzieci): „dobra robota, strażaku Mysiu!”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/347476-uwaga-uwaga-brawo-dla-moniki-olejnik-ona-wie-ze-notatka-abw-jest-ogromnym-problemem-dla-po-dlatego-wsiadla-na-rostowskiego-a-ten-sie-przewrocil