Grzegorz Schetyna musi być kretem Jarosława Kaczyńskiego w Platformie Obywatelskiej. I kiedyś wypowie zdanie: „Panie prezesie, melduję wykonanie zadania”. W dodatku jest kretem bardzo cennym i operatywnym, gdyż kompletnie zmanipulował i zaprzągł do agenturalnej (na rzecz Prawa i Sprawiedliwości) roboty Ewę Kopacz, Tomasza Siemoniaka, Borysa Budkę czy Bartosza Arłukowicza. Nie da się inaczej opisać wystąpień wymienionych osób podczas obrad Rady Krajowej PO 1 lipca 2017 r. niż w kategoriach świetnej agenturalnej operacji. Tylko agenci PiS mogli zamienić imprezę PO w spektakl tak czarny, przygnębiający, ociekający złem, ohydą i paskudztwem, że normalni, przeciętni ludzie odwracali się od telewizorów w poczuciu obcowania z czymś wyjątkowo odrażającym. Owszem, „odrażający, brudni, źli” (żeby skorzystać z tytułu świetnego filmu Ettore Scioli z 1976 r.) byli na imprezie PO rządzący z PiS oraz Jarosław Kaczyński, ale to tylko pozory. Kiedy kompletna czerń i totalne zło zalały i przywaliły przemówienie przewodniczącego Grzegorza Schetyny, a potem jeszcze wystąpienia Ewy Kopacz, Tomasza Siemoniaka i Borysa Budki, przeciętny widz i słuchacz miał tylko jednio pragnienie: odciąć się od tego koszmaru. Tak niektórzy widzowie reagowali na horrory nieżyjącego już Wesa Cravena. A przerażał ich nie tyle psychopatyczny morderca dzieci Freddy Kruger, lecz Wes Craven jako twórca koszmarów wciskających się do głów.
Grzegorz Schetyna musi być kretem Jarosława Kaczyńskiego także z tego powodu, że przecież żaden doświadczony polityk niebędący agentem, nie mógłby zrobić z partyjnej imprezy tak przerażającego i ponurego spektaklu. Ludzie czasem zerkną z ciekawości na relację z jakiegoś bardzo nieprzyjemnego wydarzenia, spojrzą na okładkę gazety z okropnym, odpychającym przekazem, ale szybko chcą od tego uciec i zapomnieć. Chyba tylko psychopaci znajdują jakieś upodobanie w oglądaniu relacji z wyjątkowo dołujących wydarzeń. Normalni ludzie przełączają kanał albo chowają pod innymi tytułami gazety epatujące na okładkach złem czy przerażającymi historiami. A skoro Grzegorz Schetyna i kilka osób z kierownictwa PO zdecydowało się na eksponowanie horroru prze kilka godzin, ani chybi musi to być działanie agenturalne przewodniczącego tej partii. A pozostali uczestnicy zostali tylko przez niego omotani. Może z wyjątkiem byłego lewicowego działacza Bartosza Arłukowicza. Ten były minister zdrowia zapewne także zamierzał włączyć się w malowanie „czarnego na czarnym”, ale lewicowe dziedzictwo dało o sobie znać i popłynął w stronę najbardziej płytkiej i kiczowatej feministycznej propagandy, przez co jego wystąpienie jako jedyne zawierało elementy komediowe, generalnie będąc rodzajem tragifarsy. Ale ten głos nie wpłynął na czerń całości, która, gdyby nie wyskok Arłukowicza, byłaby dowodem na stworzenie w polskiej polityce „ciała doskonale czarnego”. A cechą takiego ciała jest całkowite pochłanianie padającego nań promieniowania elektromagnetycznego. I to by się nawet zgadzało, bowiem Rada Krajowa PO stała się „jądrem ciemności”, które, tak jak ciało doskonale czarne emitowało tylko promieniowanie cieplne. Odstraszające, bo nikt nie jest na tyle głupi, żeby się dać poparzyć.
Za tym, że Grzegorz Schetyna jest Kretem Jarosława Kaczyńskiego przemawia recydywa. Impreza PO z 1 lipca 2017 r. była przecież kolejną za przywództwa Schetyny, która odbywała się w tym samym dniu co podobne przedsięwzięcie PiS. I po raz kolejny impreza została zamieniona w „jądro ciemności”, więc trudno tu mówić o przypadku. Grzegorz Schetyna najpewniej uważa, że jest tak dobrze zakamuflowanym kretem Jarosława Kaczyńskiego, iż nie musi zważać na pozory. A nawet wyraźna bezczelność i tupet takiego posunięcia musiała zostać uznana za dobrą metodę odwracania uwagi oraz odpychania podejrzeń. Generalnej tezy w sprawie funkcjonowania Schetyny jako kreta Kaczyńskiego zdaje się bronić charakter wystąpień przewodniczącego PO. Nie widać, żeby się specjalnie do nich przygotowywał, żeby coś wcześniej studiował, układał strategię i niuansował argumenty. To by bowiem przeszkadzało w odgrywaniu roli kreta, niepotrzebnie zaburzając niuansami obraz całości jako „jądra ciemności”. Nie warto dzielić włosa na czworo, lecz trzymać się generalnej zasady, że musi być najczarniej jak to jest tylko możliwe. A do tego wystarczy kilka sprawdzonych grepsów oraz improwizacja. Niuanse i jakieś elementy finezji mogłyby sprawić, że obraz zamiast czarny byłby po prostu szary. A szarość nie jest już odpychająca. Skoro więc Grzegorz Schetyna nie ryzykuje popadnięcia w szarość, musi mu zależeć na absolutnej czerni, ergo jest kretem Jarosława Kaczyńskiego.
Można się zastanawiać, jakie profity obiecał prezes PiS obecnemu przewodniczącemu PO. Musi to być coś ważnego, bowiem wielka jest gorliwość, z jaką Grzegorz Schetyna odgrywa rolę kreta. Gdyby chodziło o coś mniejszego kalibru, nie miałby motywacji, żeby się tak bardzo starać. A widać, że ma silną motywację. Oczywiście każdemu zdarzają się słabsze chwile, więc czasem wypada się z roli, ale i na to Grzegorz Schetyna znalazł sposób. Po prostu każdego dnia wypowiada sprzeczne sady w mniej ważnych sprawach, żeby zmylić każdego, kto zacząłby coś podejrzewać. Sprzeczne sądy dezorientują tych, którzy zaczęliby podejrzewać, że Schetyna to kret i odstręczają od ewentualnego śledztwa w tej sprawie. Czasem tylko Grzegorz Schetyna zbytnio szarżuje. Dla bezpieczeństwa swoje czarne seanse powinien urządzać po imprezach PiS, a nie przed nimi, bo wtedy wzbudza większe podejrzenia, że wcześniej zna to, czego obserwatorzy dowiadują się za godzinę czy dwie. A skąd zna? Oczywiście od swego oficera prowadzącego Jarosława Kaczyńskiego. 1 lipca Grzegorz Schetyna przeszarżował, więc nie pozostaje mi nic innego jak go zdemaskować, bo i tak wkrótce wszyscy domyśliliby się, że jest kretem Jarosława Kaczyńskiego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/346849-schetyna-jest-kretem-kaczynskiego-rada-krajowa-po-dostarczyla-niezbitych-dowodow