Niemal pięć godzin (plus długie rozmowy w kuluarach) trwało sobotnie spotkanie polityków Prawa i Sprawiedliwości, Polski Razem i Solidarnej Polski. Przysucha okazała się bardzo gościnna dla obozu rządzącego, a z tej niewielkiej (choć zadbanej i uroczej) miejscowości popłynął bardzo jasny przekaz: PiS zademonstrowało siłę, pokazało moc i pewność siebie, przeorganizowało szyki i nakreśliło kilka ciekawych pomysłów na przyszłość. Nie zabrakło przy tym intensywnych gier na zapleczu, które przyniosły konkretne efekty.
Można byłoby zestawić kongres Zjednoczonej Prawicy z Radą Krajową, jaką zorganizowali politycy Platformy Obywatelskiej. Ale w moim przekonaniu nie ma to większego sensu; kopanie leżącego to zadanie zbyt proste, zostawmy to innym i skupmy się na czymś o wiele bardziej ciekawszym i złożonym - na wnioskach po spotkaniu w Przysusze, które obserwowałem z bliska (szczegółowa relacja w linku poniżej).
Co przyniósł nam kongres Zjednoczonej Prawicy?
Po pierwsze - politycy rządzącego obozu zaprezentowali się jako niezwykle pewni siebie (w pozytywnym znaczeniu tego określenia). I Jarosław Kaczyński, i inni przemawiający do delegatów kreślili naprawdę szerokie plany i perspektywy - często wykraczające poza aktualną kadencję rządu. Prezes PiS nie po raz pierwszy udowodnił, że jest politykiem przerastającym swoich rywali (jak i sojuszników) o kilka długości; jego całościowa, wielowątkowa wizja zmiany Polski jest czymś, czego na próżno szukać w koncepcjach i planach innych polityków. Na tle Kaczyńskiego pokrzykiwania Grzegorza Schetyny nie jawiły się jako przesadnie poważne. A i tak silę się na dyplomatyczny ton.
Pewność siebie była wyczuwalna również w przemówieniach pozostałych prelegentów i rozmowach z politykami na zapleczu. Czasem przejawiało się to w jasnych i twardych deklaracjach, które spełnią się w niedalekiej przyszłości (reforma sądów i wymiaru sprawiedliwości), innym razem w dość mgliście nakreślonych zadaniach (reforma służby zdrowia, plany gospodarcze). Co charakterystyczne, poza kilkuminutową refleksją (!?) Marka Suskiego mało kto w ogóle zająknął się o politykach Platformy. Mówiono głównie o zmianach związanych z kolejnymi płaszczyznami życia publicznego. Z politykami PiS można się nie zgadzać i polemizować, ale trudno odmówić im chęci wzięcia odpowiedzialności za Polskę. To jasne, że nie wszyscy w PiS mają wizję zmian nakreśloną tak precyzyjnie jak w słowach Jarosława Kaczyńskiego. Ale to ekipa, która coraz mocniej „siedzi w siodle”.
Po drugie - kongres nie przyniósł spodziewanego wydźwięku „wygaszania niepotrzebnych frontów” i otwarcia polityki pisowskiej ciepłej wody w kranie. Wręcz przeciwnie - najważniejsze przemówienie Jarosława Kaczyńskiego było dość ostre, jednoznaczne i jasno wskazujące wyzwania stojące przed obozem władzy. Zapowiedzi zmian w sądach i mediach, deklaracje utrzymania twardej polityki wobec presji UE ws. imigrantów czy w kwestii polityki tożsamościowej trudno interpretować jako wycofanie się czy obniżenie temperatury sporu.
Co prawda Jarosław Kaczyński pod koniec przemówienia starał się niuansować przekaz; wspomniał o części elektoratu, do której można dotrzeć za pomocą postawienia na gospodarczy rozwój i „Polskę nowoczesną”, ale w ogólnym przekazie nie mogło się to przebić. Zapowiedzi zmian w ordynacji wyborczej czy domaganie się podciągnięcia taborów w polityce personalnej (słynne już chyba „złogi” w MSZ) tylko spotęgują ten wydźwięk. Politycy, komentatorzy i wyborcy liczący na jakąś twarz PiS light mogą czuć się zawiedzeni. Zadowoleni powinni być ci, którzy oczekiwali na wrzucenie wyższego biegu.
Po trzecie - sobotni kongres jasno wykazał osłabienie politycznej pozycji premier Beaty Szydło i uwypuklił gry na zapleczu. Możemy poudawać grę w ciuciubabkę, ale brak wystąpienia szefowej rządu na konwencji poświęconej przecież przyszłości jej gabinetu (!) otwiera mnóstwo pytań. Beata Szydło nie była zbyt często wymieniana przez prezesa Kaczyńskiego, a premierzy Morawiecki i Gowin pozwolili sobie na niemal jawną ostentację. I jeden, i drugi wskazywali Nowogrodzką i szefa PiS jako ośrodek, z którym konsultują zmiany w rządzie. Beata Szydło pojawia się w tej układance co najwyżej jako ktoś, który daje twarz tym propozycjom. Trochę mało jak na premiera, nieprawdaż?
Z drugiej jednak strony to stała strategia Jarosława Kaczyńskiego. W PiS nigdy nikt ważny nie może przesadnie urosnąć (stąd dzisiejszy pstryczek wymieniony w Szydło, czy wcześniej w Antoniego Macierewicza), ale i nie może przesadnie stracić w rankingu (stąd temperowanie Morawieckiego, gdy przesadnie - kosztem Szydło - urósł jesienią 2016 roku). Na razie prezesowi PiS udaje się godzić sprzeczne interesy frakcji i ambicje co bardziej gorących polityków. Ale gry na zapleczu nie dotyczą tylko Beaty Szydło.
Tutaj otwiera się mały rozdział plotkarski. Rozmówcy w PiS wskazują na przykład, że niemal wszystkie pomysły związane z cyfryzacją, o których mówił Mateusz Morawiecki nie są brane pod uwagę przez minister tego resortu (Annę Streżyńską), co wskazuje na kiepską pozycję tej ostatniej. Słychać, że Jarosław Kaczyński celowo nie wymienił w przemówieniu kilku ministrów (między innymi Jana Szyszki), uznając ich jako niemal nieistniejących. Wreszcie wskazuje się na to, że mówiąc o reformach w służbach specjalnych szef PiS wymienił Mariusza Błaszczaka, a nie Mariusza Kamińskiego. Tyle kuluarowo sprzedawane plotki. Ile w nich prawdy okaże się niebawem.
Po czwarte - realne połajanki Jarosława Kaczyńskiego dotknęły tak naprawdę kilku konkretnych ministrów. Największym przegranym kongresu był niewątpliwie minister Andrzej Adamczyk, który został niemiłosiernie obtłuczony za niewielki stopień realizacji programu Mieszkanie+. Minister infrastruktury i budownictwa wyszedł z kongresu w kiepskim humorze, nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Jarosław Kaczyński zwrócił również wprost uwagę innemu ministrowi - Witoldowi Waszczykowskiemu. Oskarżenie o trzymanie personalnych „złogów” w Ministerstwie Spraw Zagranicznych było niezwykle czytelne. Szef MSZ broni się, domagając instrumentów, które pozwoliłyby mu szarpnąć cuglami (specjalna ustawa o służbie zagranicznej, która utknęła w Sejmie), ale przekaz w świat poszedł jasny. Prezes PiS miał również pretensje o kwestie związane z reformą służby zdrowia i nie są to najlepsze informacje dla ministra Konstantego Radziwiłła. Nic dziwnego, że na giełdzie nazwisk, które mają zostać wymienione jesienią (na wrzesień planowany jest lifting rządu) dominują dane ministrów zdrowia, infrastruktury, środowiska i rolnictwa. Nikt zresztą wśród delegatów PiS nie skoczy za żadnym z tych polityków w ogień.
Jeszcze innym interesującym wątkiem była próba zdyscypliowania ministrów, parlamentarzystów i wszystkich delegatów. Jarosław Kaczyński jednoznacznie mówił o potrzebie „pilnowania swoich”, wspomniał o ludziach niekompetentnych i nieuczciwych, którzy znajdują się wśród rządzących. Co prawda w tym przypadku nie zostały wspomniane konkretne nazwiska i resorty, ale samo zgłoszenie problemu na forum publicznym pokazuje, że kłopot istnieje. O jego skali, być może, przekonamy się, jeśli odpowiednie służby zdecydują się na publikację wyników audytu przeprowadzonego w spółkach Skarbu Państwa; wszystkie patologie nie zniknęły wraz z odejściem Platformy od władzy. Co zresztą charakterystyczne, Jarosław Kaczyński okazał się mniej „kaczystowski” od licznych jego schlebiaczy, którzy nie śmią przyjąć żadnej krytyki. Może tym razem zapali się jakaś lampka ostrzegawcza.
Po piąte - co dość oczywiste, ale jednak warte podkreślenia - kongres PiS jeszcze bardziej wyraźnie wskazał Jarosława Kaczyńskiego jako rzeczywistego, choć nieformalnego naczelnika państwa. Prezes PiS ganił, chwalił, wytaczał kierunki, szarpał cuglami, kreślił wizje i oceniał dotychczasowe wysiłki. Z jednej strony to dość naturalne, z drugiej zaś każe wrócić do pytań o wydajność systemu władzy stworzonego przez PiS. Systemu, w którym instytucją odwoławczą od niemal każdej decyzji (personalnej, merytorycznej, administracyjnej) jest Nowogrodzka, a w zasadzie jeden człowiek. Nowoczesne państwo, które szkicowali w sobotę i Kaczyński, i Morawiecki, i Gowin, i Ziobro wymaga odpowiedniego (współ)działania struktur, niezależnych instytucji, stworzenia zestawu naczyń połączonych. Nie jestem pewien, czy - nawet na dłuższą metę - dzisiejsza struktura państwa jest w stanie przekształcić się w tak profesjonalny, często technokratyczny mechanizm. Co jednak powiedziawszy, trzeba przyznać, że w wielu wymiarach to jednak udało się zrobić.
Sobotni kongres Zjednoczonej Prawicy nie zmieni świata polskiej polityki, nie jest nawet przesadnie istotnym wydarzeniem z perspektywy kilku tygodni czy miesięcy. Daje jednak bezcenną wiedzę o polskiej polityce; o tym, jak wygląda dziś polskie państwo, jakie myślenie dominuje w kierujących nim elitach i, last but not least - o stanie opozycji, która znajduje się w fatalnej, koszmarnej kondycji. Szkoda, bo byłoby dobrze, gdyby kongres PiS i wizja państwa opracowana przez Kaczyńskiego, Morawieckiego, Gowina czy Ziobrę napotkała na sensowną odpowiedź. Jak na razie nie ma o tym mowy i nie zanosi się, by miało się to szybko zmienić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/346834-piec-wnioskow-po-pieciu-godzinach-kongresu-pis-w-przysusze-demonstracja-sily-i-plany-na-przyszlosc-a-co-slychac-w-kuluarach
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.