To nie są tylko złe emocje, jeśli chcemy myśleć o historycznym porozumieniu w oparciu o prawdę historyczną, a nie o blichtr, są to są ramy dla naszego kraju nie do przekroczenia. Pomijając skrzypiące stosunki bilateralne, postawa Kijowa wyklucza też realizację niezbyt popularnej na Ukrainie koncepcji Trójmorza. Można mieć pretensje, że Ukraina od pierwszych chwil uniezależniania się od Rosji korzysta z wsparcia politycznego naszego kraju w jej drodze do integracji z Europą, z naszej wszechstronnej pomocy, z otwarciem granic i rynku pracy włącznie, a równocześnie buduje własną tożsamość narodową na antypolskiej, zakłamanej historii i gloryfikacji sprawców bestialskich mordów na Polakach, czego emanacją było uchwalenie ustawy sankcjonującej kary za… krytykowanie formacji UON-UPA. Ale pretensje nie załatwiają sprawy. Pozostaje więc nad wyraz istotne pytanie: co dalej?
Przykro stwierdzić, ale poprzez infantylną tolerancję naszych kolejnych rządów wobec Ukrainy, gdzie zbrodniarze stają się bohaterami narodowymi, stawiane są im pomniki, ich imionami nazywane są ulice, place, szkoły itd., sami przyczyniliśmy się do dzisiejszego regresu. Na niektóre pociągi nie należy się spóźniać. Mówiąc otwarcie, jeszcze kilka lat temu łatwiej byłoby skłonić Ukrainę do rzeczowego dialogu o naszej zawiłej przeszłości, niż dzisiaj, gdy wysocy przedstawiciele administracji państwowej uczestniczą w nobilitacji zbrodniczych organizacji i ich przywódców. Zamiast samokrytycznego spojrzenia, choćby próby analizy własnych dziejów, dobiegają nas raz po raz meldunki o niszczeniu polskich pomników na Ukrainie, a nawet o atakach na polskie przedstawicielstwa, przy czym każdy taki przypadek nadal tłumaczy się jako …rosyjskie prowokacje. Sprawcy pozostają nieuchwytni i anonimowi. Co gorsza, każdemu kto zadaje pytanie o skalę odradzającego się na Ukrainie nacjonalizmu przyklejana jest natychmiast łata antyukraińskiej zapiekłości.
Popadliśmy w pułapkę swoistego szantażu emocjonalnego, który doprowadził nas w ślepy zaułek. W ukraińskiej „Prawdzie” ukazał się niedawno artykuł pt.: „Co się stało w Parośli? Kto przyniósł śmierć do polskiej kolonii na Wołyniu”. Autor Serhij Rabienko odniósł się w nim do zarzutów polskiego IPN, dokumentującego rozliczne zbrodnie nacjonalistów ukraińskich i do reakcji w Polsce na zarządzenie w 2015 r. państwowego kultu OUN i UPA, wybielające te organizacje z piętna zbrodni. Ów współpracownik ukraińskiego odpowiednika IPN twierdzi, że to Polacy falszują historię, że tworzymy „mit ludobójstwa na Wołyniu” itp., którego nie było… Ta (jedna z wielu tego rodzaju) publikacji skłoniła Redutę Dobrego Imienia do sformułowania ostrego protestu, w którym czytamy m.in.:
Na przykładzie artykułu Serhija Rabienki, rekomendowanego przez Wołodymyra Wiatrowycza, wysokiego urzędnika państwa ukraińskiego, widać jak praktycznie realizowana jest wroga Polsce polityka historyczna państwa ukraińskiego, polityka budująca tożsamość obywateli tego państwa na niechęci do Polski i Polaków.
Czy nasze stosunki z Ukrainą powinna nadal i bez względu na okoliczności determinować opcja bezgranicznej pomocy, w tym narażanie się na dodatkowy, ostry konflikt z Rosją? Z jakimi skutkami? Powtórzę raz jeszcze: nie da się zbudować prawdziwie przyjaznych, partnerskich relacji na bagnistym gruncie akceptacji dla fałszu i obłudy. Polska polityka wobec Ukrainy „musi przede wszystkim oprzeć się na uznaniu przykrych faktów, że nadzieje na odegranie tam przez nas jakiejś wielkiej roli są nierealne”, podsumowuje mój redakcyjny kolega Piotr Skwieciński. I dalej: cel właściwie został osiągnięty, bo „Ukraina obroniła niepodległość. Ponowne uzależnienie jej od Rosji wydaje się niemożliwe”.
Mam na ten temat nieco inne zdanie. Co dziś „wydaje się niemożliwe”, jutro może okazać się całkiem realne. W perspektywicznej polityce i taki rozwój sytuacji należy brać pod uwagę. Co wtedy…? Wydarzenia na Majdanie, późniejsza aneksja Krymu i wojna w Donbasie oddaliły Ukraińców od Rosji. Ale, niezależnie od tego, ponad połowa Ukraińców nadal uważa Rosjan za bratni naród, co wykazały najnowsze badania ośrodka analitycznego w Kijowie, Centrum Razumkowa.
Jaka zatem powinna być nasza polityka wobec Ukrainy? Beznamiętnie pragmatyczna. W rozbieżnościach dotyczących prawdy historycznej nieustępliwa, konsekwentna, bez sentymentów, wyprana z naiwności, zaś odnośnie do współdziałania politycznego - tak, gdzie będzie to możliwe i przyniesie nam korzyści, co nie wyklucza robienia interesów, rozwijania współpracy gospodarczej w szerokim znaczeniu tego słowa, a także naukowej czy kulturalnej.
Koniec złudzeń. Czas się obudzić i spojrzeć prawdzie w oczy. Prezydent Poroszenko wszedł do Europy przez drzwi na granicy ze Słowacją. Ostantacja, z której nasi politycy powinni wreszcie wyciągnąć wnioski.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
To nie są tylko złe emocje, jeśli chcemy myśleć o historycznym porozumieniu w oparciu o prawdę historyczną, a nie o blichtr, są to są ramy dla naszego kraju nie do przekroczenia. Pomijając skrzypiące stosunki bilateralne, postawa Kijowa wyklucza też realizację niezbyt popularnej na Ukrainie koncepcji Trójmorza. Można mieć pretensje, że Ukraina od pierwszych chwil uniezależniania się od Rosji korzysta z wsparcia politycznego naszego kraju w jej drodze do integracji z Europą, z naszej wszechstronnej pomocy, z otwarciem granic i rynku pracy włącznie, a równocześnie buduje własną tożsamość narodową na antypolskiej, zakłamanej historii i gloryfikacji sprawców bestialskich mordów na Polakach, czego emanacją było uchwalenie ustawy sankcjonującej kary za… krytykowanie formacji UON-UPA. Ale pretensje nie załatwiają sprawy. Pozostaje więc nad wyraz istotne pytanie: co dalej?
Przykro stwierdzić, ale poprzez infantylną tolerancję naszych kolejnych rządów wobec Ukrainy, gdzie zbrodniarze stają się bohaterami narodowymi, stawiane są im pomniki, ich imionami nazywane są ulice, place, szkoły itd., sami przyczyniliśmy się do dzisiejszego regresu. Na niektóre pociągi nie należy się spóźniać. Mówiąc otwarcie, jeszcze kilka lat temu łatwiej byłoby skłonić Ukrainę do rzeczowego dialogu o naszej zawiłej przeszłości, niż dzisiaj, gdy wysocy przedstawiciele administracji państwowej uczestniczą w nobilitacji zbrodniczych organizacji i ich przywódców. Zamiast samokrytycznego spojrzenia, choćby próby analizy własnych dziejów, dobiegają nas raz po raz meldunki o niszczeniu polskich pomników na Ukrainie, a nawet o atakach na polskie przedstawicielstwa, przy czym każdy taki przypadek nadal tłumaczy się jako …rosyjskie prowokacje. Sprawcy pozostają nieuchwytni i anonimowi. Co gorsza, każdemu kto zadaje pytanie o skalę odradzającego się na Ukrainie nacjonalizmu przyklejana jest natychmiast łata antyukraińskiej zapiekłości.
Popadliśmy w pułapkę swoistego szantażu emocjonalnego, który doprowadził nas w ślepy zaułek. W ukraińskiej „Prawdzie” ukazał się niedawno artykuł pt.: „Co się stało w Parośli? Kto przyniósł śmierć do polskiej kolonii na Wołyniu”. Autor Serhij Rabienko odniósł się w nim do zarzutów polskiego IPN, dokumentującego rozliczne zbrodnie nacjonalistów ukraińskich i do reakcji w Polsce na zarządzenie w 2015 r. państwowego kultu OUN i UPA, wybielające te organizacje z piętna zbrodni. Ów współpracownik ukraińskiego odpowiednika IPN twierdzi, że to Polacy falszują historię, że tworzymy „mit ludobójstwa na Wołyniu” itp., którego nie było… Ta (jedna z wielu tego rodzaju) publikacji skłoniła Redutę Dobrego Imienia do sformułowania ostrego protestu, w którym czytamy m.in.:
Na przykładzie artykułu Serhija Rabienki, rekomendowanego przez Wołodymyra Wiatrowycza, wysokiego urzędnika państwa ukraińskiego, widać jak praktycznie realizowana jest wroga Polsce polityka historyczna państwa ukraińskiego, polityka budująca tożsamość obywateli tego państwa na niechęci do Polski i Polaków.
Czy nasze stosunki z Ukrainą powinna nadal i bez względu na okoliczności determinować opcja bezgranicznej pomocy, w tym narażanie się na dodatkowy, ostry konflikt z Rosją? Z jakimi skutkami? Powtórzę raz jeszcze: nie da się zbudować prawdziwie przyjaznych, partnerskich relacji na bagnistym gruncie akceptacji dla fałszu i obłudy. Polska polityka wobec Ukrainy „musi przede wszystkim oprzeć się na uznaniu przykrych faktów, że nadzieje na odegranie tam przez nas jakiejś wielkiej roli są nierealne”, podsumowuje mój redakcyjny kolega Piotr Skwieciński. I dalej: cel właściwie został osiągnięty, bo „Ukraina obroniła niepodległość. Ponowne uzależnienie jej od Rosji wydaje się niemożliwe”.
Mam na ten temat nieco inne zdanie. Co dziś „wydaje się niemożliwe”, jutro może okazać się całkiem realne. W perspektywicznej polityce i taki rozwój sytuacji należy brać pod uwagę. Co wtedy…? Wydarzenia na Majdanie, późniejsza aneksja Krymu i wojna w Donbasie oddaliły Ukraińców od Rosji. Ale, niezależnie od tego, ponad połowa Ukraińców nadal uważa Rosjan za bratni naród, co wykazały najnowsze badania ośrodka analitycznego w Kijowie, Centrum Razumkowa.
Jaka zatem powinna być nasza polityka wobec Ukrainy? Beznamiętnie pragmatyczna. W rozbieżnościach dotyczących prawdy historycznej nieustępliwa, konsekwentna, bez sentymentów, wyprana z naiwności, zaś odnośnie do współdziałania politycznego - tak, gdzie będzie to możliwe i przyniesie nam korzyści, co nie wyklucza robienia interesów, rozwijania współpracy gospodarczej w szerokim znaczeniu tego słowa, a także naukowej czy kulturalnej.
Koniec złudzeń. Czas się obudzić i spojrzeć prawdzie w oczy. Prezydent Poroszenko wszedł do Europy przez drzwi na granicy ze Słowacją. Ostantacja, z której nasi politycy powinni wreszcie wyciągnąć wnioski.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/345410-koniec-zludzen-czas-dokonac-zdecydowanej-reorientacji-w-naszej-polityce-wobec-ukrainy?strona=2