Gdy na przełomie lat 2015/16 fala imigrantów zamieniła się w chaos, znów należało znaleźć jakieś rozwiązanie, by uspokoić niemieckiego wyborcę. Takim pomysłem była relokacja według kwot. Miało to odwrócić uwagę od odpowiedzialności Niemiec za zaistniały kryzys oraz od izolacji Berlina w kwestii uchodźców. Szwecja i Dania zamknęły wówczas swoje granice, a Austria wprowadziła górny pułap dla uchodźców – 37,5 tys. rocznie. Miało powstać wrażenie, że mimo oporu pozostali członkowie UE zaakceptowali jednostronną decyzję Niemiec, która doprowadziła do ogromnego napływu uchodźców do Grecji i Włoch i się z nimi solidaryzują.
Zaangażowanie w kwestię uchodźców KE wynika przy tym z tego, że pomysłodawcą mechanizmu relokacji był – jak piszę dr Marek Cichocki na łamach „Rzeczpospolitej” - Martin Selmayr, prawa ręka Jean-Claude’a Junckera, szara eminencja Komisji, człowiek znany i ceniony w Berlinie za swoje zdolności kreatywnej interpretacji prawnej traktatów UE.
Nie jest przy tym ważne, że system relokacji nie działa w praktyce, że nawet takie kraje jak Francja przyjęły w ramach tego mechanizmu zaledwie 160 imigrantów. W Niemczech zbliżają się wybory, więc znów trzeba przykręcić śrubę, by niemiecki Michel (jak pogardliwie nazywa się za Odrą tzw. przeciętnych obywateli) miał wrażenie, że jego rząd prowadzi właściwą politykę. Stąd procedura dyscyplinująca wszczęta przez KE wobec Polski, Węgier i Czech. Trzeba się przygotować. Trzeba mieć na podorędziu winnego. Tym bardziej, że obecny mechanizm był obliczony na dwa lata i dobiega końca we wrześniu br.
Oczywiście, że Polska mogłaby – jak niektórzy argumentują- się ugiąć i przyjąć nawet jeśli nie te 7 tys., na które zgodził się poprzedni rząd Ewy Kopacz, to chociaż 100. Tyle, że niewiele by to pomogło. Czechy przyjęły kilkunastu uchodźców w ramach mechanizmu relokacji, a i tak znalazły się na pręgierzu KE. Nie chodzi tu bowiem wcale o liczby. Tylko o zasadę. Mechanizm postanowiony na jesieni 2015 r. jest dobrowolny. Dopiero w połowie ubiegłego roku rozpoczęły się dyskusje na forum UE nad tym, by uczynić z niego mechanizm wiążący. Wcześniej mówiono zaledwie, że wszystkie kraje „powinny” w nim uczestniczyć. Obecnie dyskutuje się już nawet nad tym, by z mechanizmu dobrowolnego i tymczasowego zamienił się w system przymusowy i stały.
Nie ma więc żadnych powodów, by sądzić, że Polska mogłaby cokolwiek uzyskać uginając się w tej kwestii przed żądaniami Komisji. Mechanizm relokacji nie zyskał poparcia wszystkich krajów członkowskich UE, co jest sprzeczne z zasadą jednomyślności w Radzie Europejskiej. Mimo tego został przegłosowany. Stały mechanizm może zostać przepchnięty tą samą metodą. Przyjmiemy stu, a potem i tak będziemy musieli przyjąć 7 tys., a potem kolejne tyle. I tak w nieskończoność. Nie należy też lekceważyć presji wywodzącej się z Grecji i Włoch, które chcą się pozbyć co najmniej części uchodźców ze swoich obozów.
Nie jest przy tym tajemnicą, że oba kraje nie zrobiły nic, i wciąż niewiele robią, by chronić swoje granice, czyli zewnętrzne granice UE. Także dlatego, że uchodźcy są wygodnym narzędziem nacisku na UE, a przede wszystkim Niemcy, od których Grecja się całkowicie finansowo uzależniła. Do Włoch przybyło w 2016 r. aż 180 tys. imigrantów, głownie z Afryki. To o 30 tys. więcej niż rok wcześniej. Oba kraje nie radzą sobie także z deportacjami nielegalnych imigrantów, bez szans na azyl, do ich krajów pochodzenia. W 2016 r. deportowali zaledwie 3670 osób. Wszystkie kraje docelowe imigracji w UE od 2016 r. mówią o zwiększeniu deportacji. W rzeczywistości jednak tego nie robią, jak dowodzi niemiecki dziennik „Die Welt”, powołując się na badanie Europejskiej Inicjatywy Stabilności (ESI). Niemcy deportowały według ESI w ubiegłym roku zaledwie 7451 imigrantów. „Wielka ofensywa deportacyjna to iluzja” – twierdzi think tank. Z 14 tys. Nigeryjczyków, którzy ubiegali się w ubr. w Niemczech o azyl, tylko 120 zostało odesłanych do ojczyzny.
Za nieudolność, polityczne kalkulacje i kurczowe trzymanie się modelu wielokulturowości innych mają płacić kraje Europy Środkowej i Wschodniej, który się takiemu podejściu do kwestii migracyjnej od początku sprzeciwiały. Mamy wykazać się podobną hipokryzją jak Komisja Europejska i przyjąć uchodźców, którzy u nas nie chcą przebywać i szybko uciekną do Niemiec czy Szwecji. Mamy udawać, że tego nie wiemy i robić dobrą minę do złej gry. Licząc na to, że nam odpuszczą i łaskawie nie narzucą nam kolejnych. Mamy być solidarni z tymi, którzy z nami solidarni nie są (vide Nord Stream2). Jeśli coś jest dobrowolne, to nie może być przymusowe. A czym innym niż przymusem są groźby kar finansowych ze strony KE?
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Gdy na przełomie lat 2015/16 fala imigrantów zamieniła się w chaos, znów należało znaleźć jakieś rozwiązanie, by uspokoić niemieckiego wyborcę. Takim pomysłem była relokacja według kwot. Miało to odwrócić uwagę od odpowiedzialności Niemiec za zaistniały kryzys oraz od izolacji Berlina w kwestii uchodźców. Szwecja i Dania zamknęły wówczas swoje granice, a Austria wprowadziła górny pułap dla uchodźców – 37,5 tys. rocznie. Miało powstać wrażenie, że mimo oporu pozostali członkowie UE zaakceptowali jednostronną decyzję Niemiec, która doprowadziła do ogromnego napływu uchodźców do Grecji i Włoch i się z nimi solidaryzują.
Zaangażowanie w kwestię uchodźców KE wynika przy tym z tego, że pomysłodawcą mechanizmu relokacji był – jak piszę dr Marek Cichocki na łamach „Rzeczpospolitej” - Martin Selmayr, prawa ręka Jean-Claude’a Junckera, szara eminencja Komisji, człowiek znany i ceniony w Berlinie za swoje zdolności kreatywnej interpretacji prawnej traktatów UE.
Nie jest przy tym ważne, że system relokacji nie działa w praktyce, że nawet takie kraje jak Francja przyjęły w ramach tego mechanizmu zaledwie 160 imigrantów. W Niemczech zbliżają się wybory, więc znów trzeba przykręcić śrubę, by niemiecki Michel (jak pogardliwie nazywa się za Odrą tzw. przeciętnych obywateli) miał wrażenie, że jego rząd prowadzi właściwą politykę. Stąd procedura dyscyplinująca wszczęta przez KE wobec Polski, Węgier i Czech. Trzeba się przygotować. Trzeba mieć na podorędziu winnego. Tym bardziej, że obecny mechanizm był obliczony na dwa lata i dobiega końca we wrześniu br.
Oczywiście, że Polska mogłaby – jak niektórzy argumentują- się ugiąć i przyjąć nawet jeśli nie te 7 tys., na które zgodził się poprzedni rząd Ewy Kopacz, to chociaż 100. Tyle, że niewiele by to pomogło. Czechy przyjęły kilkunastu uchodźców w ramach mechanizmu relokacji, a i tak znalazły się na pręgierzu KE. Nie chodzi tu bowiem wcale o liczby. Tylko o zasadę. Mechanizm postanowiony na jesieni 2015 r. jest dobrowolny. Dopiero w połowie ubiegłego roku rozpoczęły się dyskusje na forum UE nad tym, by uczynić z niego mechanizm wiążący. Wcześniej mówiono zaledwie, że wszystkie kraje „powinny” w nim uczestniczyć. Obecnie dyskutuje się już nawet nad tym, by z mechanizmu dobrowolnego i tymczasowego zamienił się w system przymusowy i stały.
Nie ma więc żadnych powodów, by sądzić, że Polska mogłaby cokolwiek uzyskać uginając się w tej kwestii przed żądaniami Komisji. Mechanizm relokacji nie zyskał poparcia wszystkich krajów członkowskich UE, co jest sprzeczne z zasadą jednomyślności w Radzie Europejskiej. Mimo tego został przegłosowany. Stały mechanizm może zostać przepchnięty tą samą metodą. Przyjmiemy stu, a potem i tak będziemy musieli przyjąć 7 tys., a potem kolejne tyle. I tak w nieskończoność. Nie należy też lekceważyć presji wywodzącej się z Grecji i Włoch, które chcą się pozbyć co najmniej części uchodźców ze swoich obozów.
Nie jest przy tym tajemnicą, że oba kraje nie zrobiły nic, i wciąż niewiele robią, by chronić swoje granice, czyli zewnętrzne granice UE. Także dlatego, że uchodźcy są wygodnym narzędziem nacisku na UE, a przede wszystkim Niemcy, od których Grecja się całkowicie finansowo uzależniła. Do Włoch przybyło w 2016 r. aż 180 tys. imigrantów, głownie z Afryki. To o 30 tys. więcej niż rok wcześniej. Oba kraje nie radzą sobie także z deportacjami nielegalnych imigrantów, bez szans na azyl, do ich krajów pochodzenia. W 2016 r. deportowali zaledwie 3670 osób. Wszystkie kraje docelowe imigracji w UE od 2016 r. mówią o zwiększeniu deportacji. W rzeczywistości jednak tego nie robią, jak dowodzi niemiecki dziennik „Die Welt”, powołując się na badanie Europejskiej Inicjatywy Stabilności (ESI). Niemcy deportowały według ESI w ubiegłym roku zaledwie 7451 imigrantów. „Wielka ofensywa deportacyjna to iluzja” – twierdzi think tank. Z 14 tys. Nigeryjczyków, którzy ubiegali się w ubr. w Niemczech o azyl, tylko 120 zostało odesłanych do ojczyzny.
Za nieudolność, polityczne kalkulacje i kurczowe trzymanie się modelu wielokulturowości innych mają płacić kraje Europy Środkowej i Wschodniej, który się takiemu podejściu do kwestii migracyjnej od początku sprzeciwiały. Mamy wykazać się podobną hipokryzją jak Komisja Europejska i przyjąć uchodźców, którzy u nas nie chcą przebywać i szybko uciekną do Niemiec czy Szwecji. Mamy udawać, że tego nie wiemy i robić dobrą minę do złej gry. Licząc na to, że nam odpuszczą i łaskawie nie narzucą nam kolejnych. Mamy być solidarni z tymi, którzy z nami solidarni nie są (vide Nord Stream2). Jeśli coś jest dobrowolne, to nie może być przymusowe. A czym innym niż przymusem są groźby kar finansowych ze strony KE?
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/345060-dobrowolnosc-pod-przymusem-decyzja-ke-o-wszczeciu-postepowania-wobec-polski-wegier-i-czech-jest-zwiazana-z-wrzesniowymi-wyborami-w-niemczech?strona=2