W polskich mediach gruchnęła wieść - Czesi zakazali prowadzenia ferm hodowlanych zwierząt futerkowych. Tylko że w całym kraju mają ich raptem 9, a produkują rocznie 20 tys. skór norek i 500 skór lisów. To mniej niż wytwarza jedna średniej wielkości polska ferma. Po co więc zakaz?
Za inicjatywą stoi do samo lobby, które przymierza się do ofensywy w Polsce. Przykład czeski już zaczął być wykorzystywany jako element presji na nasze władze. Nawiasem mówiąc, nikt jakoś nie wspomina, że ledwie kilka tygodni temu podobny projekt odrzucił już w pierwszym czytaniu parlament Estonii. Międzynarodowe organizacje ekologiczne zagięły na polskich rolników parol i nie odpuszczą. Gra idzie o pieniądze, ale i o fundamentalne wartości.
Prawie 100 proc. polskich futer trafia na eksport, najpierw do Kanady, Finlandii, USA i Danii, gdzie znajdują się najważniejsze branżowe domy aukcyjne, a potem na inne rynki. Jesteśmy trzecim co do wielkości producentem na świecie. Delegalizacja spowodowałaby więc przejęcie naszej, z trudem zdobywanej części globalnego rynku przez obcą konkurencję, zwłaszcza z Niemiec, Danii, Słowacji i Ukrainy. Tymczasem hodowle dają zarobić około 50 tysiącom polskich rodzin, a wpływy do budżetu sięgają 1,5 mld zł. W niektórych częściach kraju fermy są jedną z podstaw lokalnego rolnictwa.
W danych Ministerstwa Rolnictwa można wyczytać coś jeszcze ciekawszego. Otóż sama norka amerykańska w 2015 r. zutylizowała ok. 400 tys. ton odpadów z produkcji zwierzęcej i ok. 300 tys. z przetwórstwa rybnego. Jej hodowcy płacili na przykład drobiarzom za możliwość odbioru odpadów, które następnie przerabiali na paszę dla swoich futerkowców. I prawie wszyscy, z konsumentami na czele, byli zadowoleni. Prawie, bo są firmy, które chciałyby ten model biznesowy odwrócić i same wystawiać faktury producentom drobiu czy przetwórcom ryb. Mowa o branży utylizacyjnej, którą w Polsce zdążył już zdominować ekspansywny kapitał niemiecki.
W Europie zwierzęta futerkowe hodują bogatsi od nas Szwajcarzy, Belgowie, Francuzi, Hiszpanie czy Włosi. W innych innych częściach świata głównie Amerykanie, Kanadyjczycy i Nowozelandczycy. Nie mają z tym problemu nawet tak wrażliwe na prawa zwierząt narody skandynawskie. Sami Duńczycy produkują ponad dwa więcej skór norek od nas, choć są krajem od Polski 7-krotnie mniejszym.
Środowiska lewicowo-liberalne jednego dnia domagają się prawa do zabijania nienarodzonych, starszych i chorych, a drugiego protestują przeciw nieludzkiemu (sic!) traktowaniu zwierząt. Paradoks? Owszem, ale zaplanowany. Przewartościowanie zasad etycznych, w tym humanizacja przyrody i animalizacja człowieka, to ważny element budowy nowego świata. Bo przeciw staremu toczy się wojna. Niewypowiedziana, obliczona na dekady albo i wieki, zwykle cicha, choć przerażająco groźna. To wojna o umysły i dusze, wojna między dobrem i złem.
Dr Marian Szołucha - wykładowca w Akademii Finansów i Biznesu Vistula, członek Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego i New York Academy of Sciences
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/343469-marian-szolucha-ekolodzy-kontra-rolnicy