Cała sprawa miała miejsce jakieś trzy lata temu, w czerwcu 2014 roku. Na sejmowym korytarzu spotkałem Mariusza Kamińskiego (dzisiejszego koordynatora służb specjalnych), którego zapytałem o Igora Ostachowicza, który miał wtedy trafić do rady nadzorczej Orlenu.
Kamiński nie owijał w bawełnę:
To decyzja skandaliczna. W moim przekonaniu Igor Ostachowicz otrzymał w ten sposób nagrodę za siedem lat swojej pracy przy Donaldzie Tusku. A może nie tyle pracy, co skutecznej propagandy. Proszę zwrócić uwagę, że nie odbył się żaden konkurs na to stanowisko, nie widzę też merytorycznych powodów, które mogłyby kierować szefostwem Orlenu. To zresztą kolejny przykład na tendencję w obozie władzy. Warto połączyć to z nową minister Wasiak, która otrzymała niedawno ponad pół miliona złotych odprawy z PKP. Z punku widzenia interesu publicznego zarówno nominacja Ostachowicza, jak i odprawa dla pani minister Wasiak to skandal psujący życie publiczne.
— powiedział wtedy polityk PiS.
Całość wspomnianego wywiadu tutaj.
Słowa Kamińskiego przypomniały mi się na marginesie medialnej burzy, która od kilku dni toczy się wokół Małgorzaty Sadurskiej. Była już szefowa Kancelarii Prezydenta po złożeniu rezygnacji w KPRP ma trafić do zarządu PZU. Coś musi być na rzeczy, skoro nie ma żadnego twardego dementi, a rzecznik rządu mówi o „prawie do rozwoju zadowowego”.
Oczywiście, istnieje i tło polityczne całej sprawy. Małgorzatę Sadurską od dłuższego czasu „wypychano” z Kancelarii Prezydenta, a współpraca między szefową KPRP i innymi urzędnikami, ministrami i samym prezydentem była coraz gorsza. To akurat zjawisko naturalne w polityce; nie ma w tym nic dziwnego. Problem w tym, że ewentualna nominacja Sadurskiej do zarządu spółki Skarbu Państwa będzie potraktowana jako znalezienie ciepłej posady dla „swojego” człowieka. Inna rzecz, że transfer z KPRP do PZU nie wygląda jak awans, a jeśli tak, to sporo mówi o pozycji Kancelarii…
Oczywiście, Małgorzaty Sadurskiej nie da się zestawić z aferą wokół Bartłomieja Misiewicza. Pani minister to prawniczka po studiach z zarządzania, w dodatku po dwóch latach kierowania urzędem głowy państwa. Praca to niełatwa, nabyte doświadczenie na pewno cenne, ale, wracając do argumentacji Kamińskiego sprzed kilkunastu miesięcy: jakie merytoryczne powody kierują kierownictwem spółki, by sięgać po Sadurską? Tym bardziej trudno o akceptację tego stanu rzeczy, że jak bumerang wracają słowa samej Sadurskiej z jednej debat.
Uważam, że dla przejrzystości życia publicznego, dla podkreślenia uczciwych reguł gry byłoby dobrze, gdyby Małgorzata Sadurska trafiła do Kancelarii Premiera lub jednego z ministerstw, a nie spółki Skarbu Państwa. By było to stanowisko polityczne, a nie, mimo wszystko, gospodarcze, w dodatku obarczone dość pokaźną pensją. No chyba, że transfer z polityki do biznesu będzie trwały, a nie zakończy się na półtora roku przeczekania na kolejne miejsce na liście wyborczej.
Oczywiście, koniec końców to premier Szydło nadzoruje PZU, to premier Szydło ma prawo zgodzić się na powołanie do zarządu spółki kogoś zaufanego, to premier Szydło weźmie na siebie odpowiedzialność. Byłoby jednak lepiej, gdyby w kwestiach obsady stanowisk w spółkach Skarbu Państwa obozowi rządzącemu przyświecały raczej standardy kreślone przez Mariusza Kamińskiego, a nie polityków Platformy Obywatelskiej. Oczywiście, można pudrować tamte zwyczaje i udawać, że nic się nie dzieje, bo reguły ustala ten, kto rozdaje karty, a dziś jest to PiS. Tylko czy skórka jest warta wyprawki? Posypią się oskarżenia o kolesiostwo, zatrudnianie swoich, o to, że jedna ekipa jest warta drugiej.
Macham ręką, gdy w ostatnich dniach zapraszają mnie do do mediów, bo wiem, że będą pytać o Sadurską. A to sprawa nie do obrony, tym bardziej, że sami ostro piętnowaliśmy podobne sprawy jeszcze dwa-trzy lata temu
— powiedział mi w środę w Sejmie jeden z ważnych polityków PiS.
Trudno się z nim nie zgodzić. Cała sprawa to kompletnie niepotrzebne zamieszanie, które przekierowuje dyskusję o spółkach Skarbu Państwa z rewelacyjnych wyników i kolejnych osiąganych rekordów finansowych na niewiele znaczącą w gruncie rzeczy decyzję personalną.
Na koniec słowa od Mariusza Kamińskiego z tego samego wywiadu:
W ocenie takich spraw najlepiej zacząć od samego siebie. Gdy premier Donald Tusk odwołał mnie z funkcji szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego przysługiwało mi 130 tys. złotych odprawy. Odesłałem je z powrotem do CBA, a gdy powtórnie pojawiły się na moim koncie, przesłałem je na Caritas w związku z powodzią, która wówczas dotykała Polskę. Tak duże odprawy są po prostu nieprzyzwoite.
Mierzmy wyżej. Politycy PiS powinni śrubować standardy, a nie naciągać je do rzeczywistości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/343341-na-marginesie-sprawy-sadurskiej-blizsze-mi-podejscie-mariusza-kaminskiego-niz-pudrowanie-standardow-platformy