Wczoraj na Twitterze zamieściłem kilka zdjęć z Gdańska. Tramwaj w barwach używanych w czasach Wolnego Miasta Gdańska, dawny urząd pocztowy nr 2 przemianowany na postamt oraz Rondo Graniczne Wolnego Miasta Gdańska. Jest jeszcze osiedle mieszkaniowe Wolne Miasto Gdańsk. Prezydent Paweł Adamowicz (PO) sądzi zapewne, że dzięki czerpaniu z niemieckiej historii miasta, Gdańsk stanie się bardziej europejski, bardziej „wielokulturowy”. Gorzej trafić nie mógł. Akurat Wolne Miasto, które tak lansuje, było jedną z twierdz niemieckiego nacjonalizmu.
Pomijając już kwestie historyczne, warto zastanowić się, co stoi za nieustannym odwoływaniem się Adamowicza do niemieckiej historii. Czyżby chęć zrobienia na złość rządzącej prawicy? Zapewne też, choć trzeba pamiętać, że wybryki Adamowicza zaczęły się zanim PiS objął władzę. A może chodzi raczej o próbę forsowania własnej polityki, niezależnej od władzy centralnej, o tworzenie nowego „wolnego miasta”? Adamowicz nieraz dawał tego dowody, jak choćby z nieudolną propagandową próbą zapraszania do Gdańska imigrantów. Zamierzał też przywrócić imię Lenina Stoczni Gdańskiej – właściwie większość jego inicjatyw „wizerunkowych” wywoływała i wywołuje u ludzi myślących odruch zażenowania.
Adamowicz najwyraźniej ma kompleks. Zwykły kompleks prowincjonalnego urzędnika, któremu wydaje się, że odcinając się od rodzimej „zaściankowości” stanie się pełnokrwistym lwem salonowym. Neofityzm Adamowicza wywieszającego w całym Gdańsku flagi Unii graniczy z gorliwością trepa z leśnego garnizonu, który każe podległym sobie żołnierzom malować trawę na zielono.
To na pewno nie buduje autorytetu. Wyobraźmy sobie Litwinów, którzy pod wpływem własnych kompleksów, postanowiliby przywrócić w Wilnie przedwojenne polskie tablice rejestracyjne. Uśmiechnęlibyśmy się pewnie na tę wieść miło i nic więcej. Parę osób pomyślałoby: wazeliniarze. I tak dziś pewnie myślą Niemcy o Adamowiczu, gdy przemalowuje tramwaje na przedwojenne barwy i pozwala na to, aby polskie napisy zamieniać na niemieckie. To przykre, gdy wysoki urzędnik miejski tak bardzo liczy na to, że ktoś z zagranicy w nagrodę poklepie go po plecach.
Zresztą to nie tylko słabość Adamowicza. Weźmy Jacka Jaśkowiaka (PO), który w Poznaniu otwarcie promuje progresywizm, wywiesza flagi (tyle że tęczowe), wojuje z Kościołem, a jego żona aktywnie wspiera akcje proaborcyjne, oświadczając przy tym publicznie, że jest „wku..wiona.”
Z podobnymi zjawiskami mamy również do czynienia we Wrocławiu czy – w pozornie konserwatywnym Krakowie – gdzie, być może pod wpływem codziennego kontaktu z dużą liczbą turystów, pojawiły się inicjatywy odcinające się od polskiego „zaścianka”. To w tych środowiskach – jak sądzę – udało się zebrać wyjątkowo agresywną grupę hejterów blokującą comiesięczne wizyty Jarosława Kaczyńskiego na grobie brata.
Oczywiście kompleks to nie jedyna przyczyna. Jest jeszcze ideologia, polityka, rywalizacja z Warszawą i wiele, wiele innych. Trudno jednak nie ulec wrażeniu, że ci, którzy walczą z rzekomym polskim zaściankiem w istocie są tego zaścianka najczystszej krwi reprezentantami. Ludźmi niepewnymi siebie i własnej tożsamości. Zagubionymi i wystraszonymi prowincjuszami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/341965-jak-prezydent-adamowicz-postanowil-przeksztalcic-gdansk-w-nowoczesne-i-postepowe-wolne-miasto