Przy jego impertynencji Donald Trump przestawiający niczym krzesło prezydenta Czarnogóry jest niemal wzorem elegancji. Radosław Sikorski to człowiek, który nie ma hamulców. Nie potrafi opanować swego nieokrzesania. Jego żarty żenują. Zastanawiam się czasem, czy Anne się za niego wstydzi, czy jej to imponuje…
Oto kolejny dowód. Pytany w Zetce o prokuratorskie przesłuchanie ws. zdrady dyplomatycznej, Sikorski żartuje sobie że „paralizatora nie użyto”. Klasa godna byłego szefa dyplomacji! Szczyty empatii wobec rodziny Igora Stachowiaka! Brawo!
Tego Smoleńska musi się panicznie bać. A jest czego. O jego działaniach sprzecznych z interesem polskiego państwa napisaliśmy na naszym portalu i w tygodniku „wSieci” już dziesiątki artykułów. Łatwo je znaleźć, nie będę więc rozwodził się nad tym, jak ta „najlepsza wiara” Sikorskiego wyglądała.
CZYTAJ WIĘCEJ: Śledztwo smoleńskie „absurdalne”?! Kuriozalna wypowiedź Sikorskiego: „Dotyczy działań prowadzonych w najlepszej wierze”
Dziś zainteresował mnie inny fragment wywiadu z byłym ministrem.
Radio Zet: - Pan zeznał przed sądem w sprawie Tomasza Arabskiego „nie zajmowałem się organizacją wizyty z 10 kwietnia”, „W Sieci” pisze „szef MSZ był na każdym etapie informowany o ustaleniach dotyczących wyjazdu”.
Radosław Sikorski: - No tak, udają, że nie rozumieją różnicy między wiedzą o wizycie, w sprawie której złożyłem bardzo obszerne zeznania, od wiedzy o technicznych aspektach organizacji wizyty.
Pan rozumiem, wiedział, że wyjazd jest szykowany, ale szczegółów organizacyjnych tego wyjazdu nie znał.
Dokładnie. I tak zeznałem bardzo obszernie. I zeznałem także, zgodnie z prawdą, że odradzałem prezydentowi Kaczyńskiemu realizację tej wizyty, zarówno w rozmowach, jak i urzędowo.
Będzie się pan procesował z tygodnikiem?
Po pierwsze to są ludzie, którzy smoleńskie kłamstwo promowali okładkami z wybuchami, uważam, że nie mają zdolności honorowej. Konsultowałem sprawę z prawnikami, mówią no tak, wygra pan za trzy lata to, że pana przeproszą. Ich przeprosiny nie byłyby dla mnie żadną satysfakcją.
Abstrahując od samego odnoszenia się przez tego człowieka do zdolności honorowych – co samo w sobie jest komiczne – wypada powiedzieć: na żadne przeprosiny ten pan z naszej strony nie ma co liczyć. I dobrze o tym wie. Przerżnąłby ten proces z hukiem. A niezależnie od werdyktu - same jawne rozprawy byłyby dla niego bardzo bolesne. Dlatego znów ucieka się wyłącznie do obelg.
Gdy bowiem ma cień szansy na skuteczną batalię sądową – nie waha się ani chwili. Wytoczył procesy wydawcom „Pulsu Biznesu”, „Wprost” i „Faktu” za obraźliwe wpisy na ich forach. Z „Faktem” procesował się też ws. doniesień, jakoby płacił służbową kartą za prywatną urodzinową kolację, a także za filmowanie jego posiadłości za pomocą drona. Jarosława Kaczyńskiego pozwał za oskarżenia o zdradę dyplomatyczną tuż po katastrofie smoleńskiej. Tyle pamiętam, ale przykładów pewnie jest więcej.
Bo Sikorski uwielbia pozywać. Ma do tego swojego wiernego najemnika, którym straszył „Rzeczpospolitą” i „Gazetę Polską Codziennie”, obwieszczając na Twitterze, że już „Romek pisze pozwy”. „Rz” natychmiast się przestraszyła i przeprosiła. „GPC” - o ile mnie pamięć nie myli – nie. Chodziło o doniesienia o rzekomym konflikcie pomiędzy Sikorskim a Władysławem Bartoszewskim.
A to inny kaliber od opisanej przez nas niedawno sprawy rozjeżdżania się zeznań byłego szefa MSZ przed sądem z zawartością dokumentów.
To był mocny tekst, z mocną okładką. Nie mam wątpliwości, że gdyby grubiański Radek miał jakiekolwiek możliwości wygrania sprawy, natychmiast wydałby swojemu pełnomocnikowi dyspozycję napisania dla nas pozwu. On takich rzeczy nie odpuszcza. Tych możliwości jednak nie ma. Zestawienie tego, co mówił Sikorski przed sądem z tym, co stoi w oficjalnych dokumentach MSZ - wytworzonych w czasie kierowania przez niego resortem - jest miażdżące. Dlatego nie obawialiśmy się procesu pisząc artykuł i planując pamiętną okładkę „wSieci”.
Dziś może sobie kpić i wyzywać, ale po śledztwach związanych z tragedią smoleńską ma się czego obawiać.
A skoro już Sikorskim mowa, to wróćmy jeszcze do jego wywiadu z początku maja w „Rzeczpospolitej”.
Wyraził wówczas takie myśli:
PiS zmarnował dla Polski epokową okazję, bo gdybyśmy kontynuowali ambicję współzarządzania Unią Europejską, być może dzisiaj moglibyśmy mówić o francusko-niemiecko-polskim motorze UE. Niestety tak nie będzie.
Losy Trójkąta Weimarskiego zdaje się odzwierciedlają jakość naszej polityki zagranicznej. Trójkąt Weimarski spotykał się regularnie na wszystkich szczeblach za rządów PO-PSL, był naszym instrumentem wpływania na grupę trzymającą władzę w UE. Przypominam, że na spotkania na szczeblu ministrów spraw zagranicznych dopraszaliśmy ministrów spraw zagranicznych Ukrainy, Mołdawii i Rosji. A więc Polska, z pozycji współgospodarza, mogła tym krajom komunikować różne rzeczy w imieniu całej UE. To znakomicie budowało naszą pozycję. Trójkąt nie spotykał się natomiast po tym, jak jego szczyt został zerwany z powodu idiotycznej karykatury prezydenta Lecha Kaczyńskiego w marginalnym niemieckim pisemku. I teraz znowu się nie spotyka, ze względu na antyniemiecką retorykę reżimu PiS i zepsucie stosunków z Francją.
Zostawiając na boku wagę osi Warszawa-Berlin-Paryż, realia polityki prowadzonej przez naszych zachodnich partnerów i rzekome „wpływanie na grupę trzymającą władzę w UE” przez rząd PO-PSL, przypomnijmy suche fakty, od których Sikorski tak stroni. Lech Kaczyński nie zerwał szczytu, a przełożył. Odbył się on 2 grudnia 2006 r. Później miały miejsce jeszcze dwa spotkania przywódców państw Trójkąta Weimarskiego. Ostatnie w 2013 r. Kolejne – jak okazało się wczoraj – nastąpi już za trzy miesiące. Zaś na szczeblu MSZ ostatni szczyt mieliśmy w sierpniu ub.r. w Weimarze, w 25. rocznicę powołania tej inicjatywy.
I znów – jak to z kłamczuszkami bywa – fakty ich kompromitują. O faktach nie rozmawiają. Faktów po prostu nie lubią.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/341580-bufonada-klamczuszka-ktos-tu-dobrze-wie-ile-ma-na-sumieniu-i-wie-ze-za-to-odpowie