Najpierw jedni wymyślają kompletne bzdury o jakichś prześladowaniach, a potem następni odpowiadają na te wymysły gestami „solidarności”, by w końcu wszyscy zdecydowali się zrezygnować, bo przecież w tak strasznej i opresyjnej atmosferze nie da się uprawiać sztuki.
Tak wygląda korowód idiotyzmów towarzyszących tegorocznemu festiwalowi piosenki w Opolu. Powstała grupa kombatantów piosenkarskiej partyzantki, która w nutowych lasach walczy z nieistniejącym wrogiem. A im bardziej widać, że tego wroga nie ma, tym walka staje się brutalniejsza i bezwzględna. W Opolu chodzi o bardzo prostą sprawę: dobre śpiewanie, które wprawi publiczność w dobry nastrój, a przy okazji pokaże, że piosenka nie jest w Polsce tylko chałturą, lecz ma ambicje bywać sztuką. Nie chodzi o politykę, partyzantkę, cierpienie czy opresję, lecz o dobrą rozrywkę. Zwykła rozrywka okazała się jednak za prosta (albo za skomplikowana), więc zaczęły się wymysły o czarnych listach, prześladowaniach i cenzurze, które trzeba zwalczać partyzantką, czyli bojkotem, bo z „kulturom i godnościom osobistom” – jak to Jan Kobuszewski tłumaczył Wiesławowi Gołasowi w skeczu kabaretu Dudek „Ucz się Jasiu!” - są wielkie kłopoty. Gdy się czyta kolejne deklaracje, że niestety, ale ktoś musi się wycofać, bo jest straszna atmosfera, koledzy cisną, a delikwent nie chce się okazać świnią, ma się wrażenie albo pomieszania zmysłów albo jakiegoś kiepskiego happeningu. Z każdą kolejną deklaracją odmowy rośnie groza sytuacji i potrzeba demonstracji, co oznacza, że już wkroczyliśmy w etap histerii czy wręcz psychozy. A to dlatego, że w rzeczywistym świecie nic się nie dzieje. Wszystko tkwi w głowach.
Żyli sobie piosenkarze (i piosenkarki), których nikt nie prześladował, a wszyscy wokół, z telewizjami na czele, wymyślali lepsze lub gorsze okazje do występów i zarobku, żeby interes się kręcił. Miejsce znajdowało się nawet dla tych, którzy niezbyt nachalnie okazywali swój talent, ale przecież trzeba z czegoś żyć, a społeczeństwu należy się trochę zabawy. Problemem był raczej brak nowych talentów i dobrych utworów, a nie to, jakie kto ma poglądy czy w jakim komitecie honorowym ktoś się znalazł przy okazji wyborów. No i od tego spokoju i względnego powodzenia niektórym poprzewracało się w głowach. Bo niby, dlaczego piosenkarka ma być gorsza od aktorki, która cierpi za miliony, bierze udział w politycznych wiecach czy protestach i bardzo się stara powiedzieć coś, co uczyni z niej awangardzistkę postępu. Aktorzy znaleźli więc naśladowców w gwiazdkach piosenkarstwa. Ale nie wszystkie gwiazdki załapały się na marsze, a te, które się załapały łaknęły jeszcze większej sławy jako osoby nie tylko potrafiące się wydzierać (lub szeptać) do mikrofonu, ale polityczne zadymiarki na miarę Madonny, Katy Perry, Miley Cirus, Barbry Streisand czy Cher. I tak rzucona gdzieś plotka o strasznych prześladowaniach Katarzyny Szczot (szerzej znanej jako Kayah), która znalazła się na ostatnich jako tako licznych imprezach KOD, zrodziła ruch oporu i partyzantkę piosenki jako reakcję na „okropną atmosferę i klimat nie do zniesienia”.
Nie waham się użyć określenia cyrk na to, co się dzieje wokół tegorocznego festiwalu piosenki w Opolu. Mniemani partyzanci i bojownicy o wolność dają się rozgrywać jak zwierzęta w cyrku (o ile jeszcze taki cyrk nie trafił na swojej drodze na Roberta Biedronia) i reagują jak tresowane stado. Najzabawniejsze jest to, że nikt nie oczekuje od nich np. skakania przez płonącą obręcz, a oni skaczą przez nią z własnej woli, przez co z każdą chwilą rośnie atmosfera powagi, a nawet grozy. Jak to, nie okażę solidarności z partyzantami piosenki, żeby potem wytykano mnie palcami jako kolaboranta? Okażę, a nawet jeszcze podkręcę napięcie, a co! W efekcie powstaje łańcuch coraz bardziej groteskowych uzasadnień bojkotu Opola, bo nie wiadomo, do kogo i czego odnosi się kolejny kandydat na członka ruchu oporu, ale się odnosi. I rośnie suma cierpień mniemanych, na które nie sposób nie reagować, jeśli nie chce się zostać okrzykniętym „folksdojczem” piosenki. Zewnętrzny obserwator widzi miotających się partyzantów piosenki, objuczonych coraz większym arsenałem i tylko nie widzi wroga, który ten ruch oporu atakuje. Mamy zatem jakiś szaleńczy taniec, zamieniający się w zbiorową ekstazę czy wręcz opętanie, niczym w powieści i filmie „Pachnidło”. I można tylko pytać, kto tych ludzi opętał i dlaczego trwają w tej coraz bardzie niezdrowej ekstazie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/340655-to-co-sie-dzieje-wokol-tegorocznego-opola-jest-kompletnym-cyrkiem-z-klaunami-ktorych-cos-opetalo