Oto prezydent Andrzej Duda zapowiedział przeprowadzenie w przyszłym roku, rocznicy 100-lecia odzyskania niepodległości Polski, referendum konstytucyjnego. Po stronie opozycji natychmiast odezwały się głosy, że jest to zły pomysł, że niewłaściwy czas, niepotrzebna inicjatywa. Ale także po stronie konserwatystów. „Prezydent zachęca do nowego otwarcia. Ma prawo, ale obóz rządowy ma z kolei prawo do wątpliwości” – pisze jeden z publicystów konserwatywnych. I dalej: ”Niektórzy politycy PiS dystansują się od pomysłu konstytucyjnego referendum”, bo „Andrzej Duda >wrzucił< 3 maja pomysł bez uzgodnienia go z własnym obozem politycznym”. To, że opozycja broni się przed nowym aktem zasadniczym, rozumiem. Postkomunistyczne elity brały udział w formułowaniu tej z 1997 roku. Ale konserwatyści? Jest to kolejny przykład tzw. myślenia rabinicznego, czyli tendencji do „dzielenia włosa na czworo”. Bo po pierwsze – umowa społeczna sprzed 20 lat jest już anachroniczna – cały czas trwa okres transformacji ustrojowej, przebudowy państwa, jego instytucji, zmienił się kontekst spraw oraz oczekiwania społeczne. Szybko rośnie polska świadomość obywatelska, ludzie jeżdżą po świecie, na „rynku myśli politycznej” pojawiają się nowe generacje. A po drugie – w gestii prezydenta leżą inicjatywy ustawodawcze, i nic dziwnego, że – przy ciągłych konfliktach władzy wykonawczej z sądowniczą, Trybunał Konstytucyjny, KRS, z organizacjami pozarządowymi, z Unią Europejską - na to się zdecydował. Moim zdaniem, najwyższy czas. Dlaczego?
Otóż Konstytucja z 1997 roku jest bardzo nieprecyzyjna, i trzeba ją uszczegółowić. Np. brytyjska ustawa zasadnicza, tylko w 2/5 spisana, w dużej mierze opiera się na ciągle dodawanych precedensach, które wypełniają puste miejsca, my musimy czekać od jednej konstytucji do kolejnej. Wspomnę o trzech tylko potrzebach czy koniecznościach. Artykuł 2 określa Rzeczpospolita Polską jako „demokratyczne państwo prawa, urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej”. Pięknie. Jednak nie została zdefiniowana sama demokracja! A przecież przez tych 71 lat od zakończenia II wojny zdążyliśmy poznać kilka „rodzajów demokracji”. Demokracja ludowa, demokratyczna, a ostatnio – demokracja liberalna. W art. 2 mamy demokracje uniwersalną. Należy więc doprecyzować, że chodzi o demokrację obecną w całej europejskiej tradycji, od „Państwa” Platona, który pisał, że „władzę winni sprawować ludzie odważni, mężni i uczciwi”, poprzez Jana Frycza Modrzewskiego, który w sposób naówczas bardzo nowoczesny połączył trzy wartości – podstawa myślenia o państwie: wspólnota, uczciwość i pożyteczność”. Przez Konstytucję 3 Maja, uwagi Brytyjczyka Edmunda Burke’a, który w swoim dziele „O rewolucji we Francji” zawarł wiele złotych myśli jak ta, że „społeczeństwu nie można narzucać rozwiązań, zmieniających zasadniczo struktury instytucjonalne i reguły współżycia społecznego, bo oznacza to destrukcję i chaos”. Słowem, należy zdefiniować termin demokracja, do której się będziemy odwoływać i wskazać na jej tradycję.
Kolejna ważna kwestia: w Preambule mamy wprawdzie odwołanie do „chrześcijańskiego dziedzictwa narodu”, unikając klasycznego invocatio Dei. W istocie formuła tego nawiązania była kompromisem, podobno autorstwa Tadeusza Mazowieckiego. Niby powołuje się na tradycje I i II Rzeczypospolitej, ale nie mówi które. Bodaj w ostatni piątek sekretarz generalny Rady Konferencji Biskupów Europy zarzucił Unii Europejskiej hipokryzję w sprawie wolności religijnej w Europie. Ze stosuje podwójne standardy – zapisy sobie, a praktyka życia sobie, że nie protestuje przeciw hidżabom u muzułmańskich sportsmenek czy czarczafom świadków sądowych, a przeszkadza jej Biblia w szpitalach oraz krzyżyk na piersiach stewardessy. I jeszcze tego samego dnia podano informację, że prezydent Donald Trump, w Dniu Modlitwy, bo w USA jest taki dzień, ogłosił iż kongregacje oraz związki religijne mają prawo wypowiadać się publicznie w kwestiach politycznych, a nawet wskazywać kandydata na parlamentarzystę czy prezydenta. I tym samym pojawia się szansa, że religia wydostanie się z kościołów, gdzie przez kilkadziesiąt lat była zamknięta, aby towarzyszyć życiu wiernych nie tylko w przybytkach modlitw.
Chodzi nie tylko o możliwość publicznego wypowiadania się kościołów na tematy polityczne, lecz i inne – wychowania i edukacji, służby zdrowia, np. aktualności przysięgi Hipokratesa, aborcji, eutanazji, eugeniki, stosunku do masowych imigracji, zwłaszcza spoza Europy czy Ameryki. Ale – wskazując teren polityki - i europejskie duchowieństwo i Donald Trump poruszyli niezmiernie ważną kwestię, „polityka a wartości”. Wciąż mówi się o tym, że „polityka, to rzecz brudna”, albo że „jesteśmy na etapie postpolityki”, czyli jest nawet gorzej, bo to już pełna wolno-amerykanka. A przecież w starych demokracjach wartości w parlamencie, w życiu polityków traktowane są bardzo poważnie. Owszem, każda partia ma swój program, konserwatywny, lewicowo – liberalny, ale ponad nim istnieje sfera aksjologiczna, wartości – prawda jako jedyny punkt odniesienia ocen i komentarzy, służebny charakter władzy w stosunku do obywateli, równość wobec prawa, uczciwość i przyzwoitość sprawujących władzę. Kłamstwo, złodziejstwo, korupcja, ucieczka od zobowiązań, afera pozamałżeńska, czynienie krzywdy innym, tym razem obywatelom, to przecież nic innego jak dekalog! W starych demokracjach w polityce j e s t miejsce na etykę, i przypomnienie tego w Stanach Zjednoczonych i w Europie, a potem, mam nadzieję w Polsce, to zapowiedż powrotu do porządku cywilizacyjnego, prawnego, moralnego, który dzisiejsza liberalna lewica próbuje podmienić na nowy projekt, gdzie miejscu Dekalogu zajęły nakazy i zakazy politycznej poprawności, nowej biblii naszych czasów. Kiedy uzmysłowić sobie cały ten kontekst, elementy całej składanki wracają na właściwe miejsce, i obrazek jest gotowy.
Ostatnim „punktem zapalnym”, a więc wiązką spraw, którymi należałoby się zająć jest uściślenie przez nowy projekt konstytucji roli suwerena. To nie są elity – ani lewicowo-liberalne, ani nawet konserwatywne. Bez względu na to, co same o sobie myślą. Niby mówi się, że powinien panować ustrój, w którym władzę sprawuje naród, ale bez wyjaśnienia co to znaczy. Ze to obywatele są sercem i duszą demokracji i podmiotem zabiegów władzy, a przynajmniej być powinni. Swiadomość obywatelska Polaków, wiedza o swoich prawach i swojej sile jest jeszcze nikła. Najpierw komunizm, potem 25 lat nie wiadomo czego, nie ułatwiły im zrozumienia, wręcz przeciwnie. Więc teraz Prawo i Sprawiedliwość winno zrobić wszystko, aby tę narrację popularyzować, bo jest korzystna dla partii rządzącej, jedynej - która podobną postawę przyjęła - ale przede wszystkim dla przyszłości Polski. Parlament, media, organizacje pozarządowe mają uświadamiać naród, że to on jest suwerenem i centrum zainteresowania władzy. A ustawa zasadnicza, to najważniejszy dokument, który te zależności reguluje. Oto dlaczego referendum konstytucyjne winno się odbyć, najlepiej w 100-lecie odzyskania niepodległości, i ta nowa konstytucja powinna zostać sformułowana.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/338858-zawirowania-wokol-nowej-konstytucji
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.